Przygodę z The Dark Pictures Anthology: The Devil in Me zaczynamy gdzieś w XIX wieku, w słynnym hotelu World’s Fair Hotel, który później określany był mianem "The Murder Castle". To właśnie tutaj poznajemy postać Henry'ego H. Holmesa, uznawanego za pierwszego seryjnego zabójcę Ameryki. Na początku gry wcielamy się w młodą parę, która zamierza spędzić miesiąc miodowy w Chicago. Okazuje się, że słowa przysięgi – „dopóki śmierć nas nie rozłączy” – stały się dla nich prorocze. Szczegóły zostawiam już dla Was.  Pierwsze minuty gry nieco mnie odrzuciły. Dlaczego? Produkcja nie trzymała dotychczasowych standardów jakości studia Supermassive Games. Była zwyczajnie brzydka. Widoczne były niedoróbki – np. brak krwi z poderżniętego gardła (o samej ranie nie wspominając). Doszło do tego, że sprawdzałem, czy na pewno pobrałem wersję na konsolę PS5 i... faktycznie tak było. Prolog – w większość dziejący się w jasnej scenerii – wyglądał dość słabo. Wrażenie to zostało zamazane na późniejszym etapie, gdy światłość ustąpiła miejsca mrokowi, kolorom czerni i szarości, które znamy z poprzednich dzieł studia. Wówczas wszystko było tak, jak być powinno. Paleta barw robi robotę i gra zasłonę dymną, ukrywając pewne niedoskonałości, a jednocześnie strasząc perspektywą, że coś może skrywać się w cieniach. Jest to zrealizowane doskonale. Gdy światło gaśnie, The Devil in Me wygląda olśniewająco i takie już pozostaje do samego końca. Końca, na który trzeba czekać dłużej niż zwykle. Sama gra jest bowiem odrobinkę dłuższa od poprzedniczek. Tym razem nie wystarczy Wam jeden wieczór na jej ukończenie. Trzeba będzie jeszcze zarwać nockę.

Łowcy duchów

Gdy grałem, cały czas chodził mi po głowie program, o którym mogliście kiedyś słyszeć. To dokumentalne show Łowcy duchów. Jego założenie było proste. Grupa filmowców odwiedzała lokacje, w których rzekomo straszy, albo te, które skrywają mroczną historię. Po ten motyw sięgnięto przy okazji Resident Evil 7. W The Devil in Me to jednak gospodarz repliki hotelu Holmesa zaprosił filmowców do siebie, chcąc nagłośnić budowlę, w której znajdowały się również pamiątki po seryjnym zabójcy i jego ofiarach. Charlie (reżyser), Mark (operator kamery), Erin (dźwiękowiec), Kate (host show) i Charlie (osoba odpowiedzialna za sprzęt), czyli ekipa Lonnit Entertainment, nie ma nic do stracenia. I tak już szorują po dnie, a rachunki trzeba płacić. Zdecydowali się przyjąć zlecenie, które może być ostatnim w ich życiu. Może, ale wcale nie musi – wszystko zależy od decyzji gracza. Wybierajcie więc mądrze.

Ten hotel to labirynt!

Dotychczasowe dzieła brytyjskiego studia miały raczej korytarzową budowę, zamknięte pomieszczenia i dość liniowy przebieg rozgrywki. W The Devil in Me jest inaczej. Studio oddało nam do dyspozycji sporych rozmiarów obiekt, z wieloma drzwiami i przejściami. Całość stanowi nie lada labirynt, w którym można się pogubić. Szczególnie gdy drogę trzeba sobie oświetlać za pomocą ognia z zapalniczki.
Namco Bandai
Takie poprowadzenie scenografii przypadło mi do gustu, bo wiedziałem już, że nacisk położono na eksplorację, a nie na walkę. Zdecydowanie bardziej preferuje takie horrory, w których zło czai się za plecami, a nie takie, w których należy stawić mu czoła. W The Devil in Me przez długi czas nie wiemy, kto stoi za dziwnymi rzeczami, które mają miejsce w hostelu. Raz ktoś poprzestawia meble, innym razem pojawiają się manekiny, których wcześniej nie było. Nie raz i nie dwa zdarzały się sceny, przy których mało co nie pisnąłem jak mała dziewczynka, a mam już prawie 40 lat na karku! 

Klimat

9 /10

Wróćmy jeszcze do samego hotelu. Jest w nim sporo tajemnic, ukrytych przejść i korytarzy w ścianach, których teoretycznie być nie powinno. Wszystko wzorowane na oryginalnych dokumentach, do których udało się dotrzeć twórcom gry. Oczywiście to ich interpretacja faktów. Nie zamierzam się czepiać tego, że liczba pokoi nie zgadza się ze stanem faktycznym. No bez przesady. Fasada budynku jest wierna oryginałowi i to mi w zupełności wystarcza – za resztę odpowiada już wyłącznie wyobraźnia.

Emocje grają ważną rolę

Zawsze staram się wejść w postać z gry. Wczuć się w nią, poznać emocje, jakie towarzyszą jej w danej sytuacji. Poziom stresu przekładam na zachowania, by były one zbliżone do reakcji, które mogłyby wystąpić w prawdziwym życiu.
Namco Bandai
Emocje to także budowanie bądź burzenie relacji pomiędzy bohaterami gry. O tym, jak nasze decyzje wpływają na postawę towarzyszy, dowiadujemy się ze specjalnych wskaźników pojawiających się w lewym górnym narożniku. Zielone oznacza pozytywne stosunki, czerwone wręcz przeciwnie. 

Sporo nowości, ale niektóre do poprawki

W przeszłości narzekałem, że w tego typu grach nie ma biegania. No i wreszcie się go doczekałem! To zdecydowanie skraca czas dotarcia z punktu A do punktu B. Nie wszystko jest jednak idealne. Podczas biegu nasza postać porusza się dość sztywno, jakby miała kij wetknięty w... sami-wiecie-gdzie. Mimo tego trzeba przymknąć na to oko i się do tego przyzwyczaić. Drugim nowym elementem w The Devil in Me jest mechanika przesuwania przedmiotów, opuszczania drabin i innego wpływania na obiekty znajdujące się w otoczeniu. To świetne urozmaicenie rozgrywki, a także sposób na włączenie w nią więcej zagadek związanych z lokacjami. Eksplorowanie w ten sposób jest satysfakcjonujące i opłacalne – w ten sposób poukrywano sporo znajdziek. Dodano również ekwipunek, dzięki czemu zbliżono się bardziej w stronę gier, a nie interaktywnych filmów sprowadzających się do podejmowania decyzji i wciskania przycisków w ramach sekwencji QTE. Wniosek jest prosty: pod względem różnorodności mechanik najnowsza odsłona horrorowej antologii nie ma sobie równych! 

Rozgrywka

8 /10

fot. Bandai Namco
+5 więcej

Grafika

7 /10

Ocena końcowa

8/10


Klimat

9/10

Rozgrywka

8/10

Grafika

7/10

Warto zwiedzić The Murder Castle

Finał 1. sezonu The Dark Pictures w postaci The Devil in Me najlepiej prezentuje się pod względem technicznym. Ma bogatą treść i (nie licząc prologu) naprawdę dobrze wygląda na konsolach nowej generacji – momentami ogląda się to jak film. Produkcja z pewnością przypadnie do gustu miłośnikom formatu, którzy są z antologią od początku jej istnienia. Z uwagi na tematykę nawiązującą do prawdziwej historii może zainteresować również osoby, dla których będzie to pierwsza styczność z marką.  PLUSY: + nowe mechaniki: + rozgrywka; + inspiracje historią: + klimat. MINUSY: - bieganie do poprawki; - budżetowość produkcji (szczególnie widoczna w prologu).
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj