Do ostatniej kości - recenzja filmu [American Film Festival 2022]
Data premiery w Polsce: 25 listopada 2022Do ostatniej kości to film, który prowokuje bez reszty i chce wymykać się naszym zdolnościom poznawczym. To także produkcja, o której odbiór można toczyć niekończące się boje.
Do ostatniej kości to film, który prowokuje bez reszty i chce wymykać się naszym zdolnościom poznawczym. To także produkcja, o której odbiór można toczyć niekończące się boje.
Przedziwny to film. Im mocniej pragniesz osadzić Do ostatniej kości w konkretnym kluczu konwencyjnym bądź interpretacyjnym, tym częściej zdajesz sobie sprawę, że ta ekranowa opowieść - podobnie jak jej główni bohaterowie - wciąż chce się wymykać jakimkolwiek próbom arbitralnie narzucanego ujarzmiania. Reżyser Luca Guadagnino zastawia na widza jedyną w swoim rodzaju pułapkę, snując na ekranie opowieść z pogranicza jawy i snu, będącą jednocześnie pierwszorzędną lekcją z humanizmu, jak i wymierzonym w nas wszystkich manifestem o zatraceniu przez rodzaj ludzki pierwiastka człowieczeństwa. Z drugiej jednak strony nie pomylą się ci, którzy w produkcji włoskiego artysty odnajdą powidoki nastawionego na łatwy poklask i wzbudzane naprędce emocje romansu, w dodatku utkanego z tanich chwytów, miejscami zamieniających się w uderzenia poniżej pasa. Do ostatniej kości przychodzi więc w ramach kontrowersyjnego mirażu - wszak to historia traktująca o kanibalizmie w aż do bólu dosłownym tego słowa znaczeniu, by wraz z biegiem seansu przepoczwarzać się na naszych oczach w prostą przypowieść o wykluczeniu, rozrywających szarą codzienność i wymykających się spod kontroli pragnieniach i rodzącej się z dala od społecznego zgiełku miłości. Guadagnino nie jest tym razem odkrywczy, właściwie zdarza mu się kopiować własne rozwiązania i konkluzje z genialnych Tamtych dni, tamtych nocy, lecz czułość, z jaką kreśli on swoich bohaterów, bywa ożywcza i magnetyczna. Ocena Do ostatniej kości będzie więc zależeć od Twojej wrażliwości i tego, w jak dużym stopniu pokrywa się ona w danym momencie z wrażliwością samego reżysera.
Protagonistką filmu jest Maren (Taylor Russell), nastoletnia dziewczyna, której życie od praktycznie samego początku zostało naznaczone niemożliwą do usunięcia skazą - nieustannym głodem ludzkiego mięsa. Ukazana w fenomenalnie łączącej senny nastrój z terapią szokową sekwencji otwierającej próba zaspokojenia tej potrzeby doprowadza do tego, że opiekujący się nią ojciec zostawia ją na pastwę losu, a jego pożegnalnym prezentem staje się akt urodzenia dziecka i tajemnicza kaseta, która ma pomóc bohaterce w odkryciu prawdy o własnej naturze. Maren postanawia przemierzyć kolejne stany USA, by dotrzeć do matki, o której nie ma już w swoim umyśle żadnych wspomnień. Po drodze spotyka jednak kolejne postacie, które uświadamiają jej, że osób posiadających kanibalistyczne skłonności jest więcej; są to ekscentryczny Sully (Mark Rylance), przerażający drastycznymi wyznaniami Jake (Michael Stuhlbarg) i wreszcie charyzmatyczny Lee (Timothée Chalamet), który również nosi na swoich barkach ciężar traumatycznych wydarzeń z przeszłości. Wspólnota doświadczeń i potrzeb w przypadku Maren i Lee jest na tyle silna, że pomiędzy bohaterami w błyskawicznym tempie powstaje nić porozumienia, przeradzająca się następnie w autentyczne uczucie. Wędrówka zakochanych przez Stany Zjednoczone trwa; choć ma ona w sobie coś z oniryczności tudzież nadnaturalności, gdzieś na fundamentalnym poziomie przebiega pod dyktando pytania: uciec, ale dokąd? Za protagonistami krok w krok podążają bowiem upiory dzieciństwa i nieuchronna potrzeba konfrontacji ze światem "zwykłych" ludzi. Czy pragnienie zjadania ciał da się w ogóle wyplenić? A może to najistotniejszy, ukryty głęboko w podświadomości motor napędowy działań Maren i Lee, który siłą rzeczy skazuje tych dwoje na wieczne potępienie?
To, co niektórzy z widzów wezmą za największą zaletę Do ostatniej kości, filmu zrealizowanego na podstawie powieści Camille DeAngelis pod tym samym tytułem, może być zarazem jego największą wadą: Guadagnino nie stara się nawet maskować faktu, że niekoniecznie interesuje go udzielenie jednoznacznych odpowiedzi na postawione wyżej pytania. W naszkicowanym przez reżysera pejzażu społecznym kanibalizm wydaje się tak cywilizacyjną aberracją, jak i naturalną konsekwencją dziejów; z jednej strony budzi odrazę i gwałtowny sprzeciw, z drugiej z kolei - rozładowany graniczącą z parodią aurą - jawi się jako metafora odrzucenia. Wspomniana wcześniej pułapka artysty to nic innego jak mimowolna chęć kibicowania poczynaniom i uczuciu ludzi zezwierzęconych, którzy systematycznie uczą odbiorcę produkcji, że nawet w ich destrukcyjnych potrzebach, co paradoksalne, może kryć się więcej człowieczeństwa niż w niejednym z nas. Jest coś poruszającego i bezgranicznie szczerego w tym, że Maren i Lee chcą - podobnie jak my wszyscy - tylko i aż odnaleźć własne miejsce w ponurej rzeczywistości, dla której ekranową bazą są Stany Zjednoczone epoki Ronalda Reagana. To świat urzekających, ale zarazem wyjałowionych krajobrazów, Ameryka przedmieść, na których proza życia potrafi przywoływać upiory, a której ton nadają uderzająca samotność, brak empatii dla drugiego człowieka, kłamstwa i śmierć. Spajająca głównych bohaterów potrzeba autentycznej bliskości staje się doskonałym kontrastem dla działań wyzutych z człowieczeństwa ludzi. Maren i Lee to przecież Inni - postacie, które samym swoim istnieniem mogą zrodzić w nas lęk.
Guadagnino chce więc przesunąć granicę społecznych horyzontów widza, by później - niejako w ramach podróży spod znaku "tam i z powrotem" - pokazać, że na poziomie symbolicznym wciąż przeprowadzał operację w samym centrum naszego myślenia o innym człowieku. Problem polega na tym, że reżyser prawdopodobnie nie wie, co w tak naszkicowanym świecie miałoby być odkryciem, ubogacającym finałem wędrówki. Jeśli jakieś konkluzje się tu pojawiają, lokują się one rzut beretem od groteski czy autoparodii, spłaszczając ekranowy przekaz i rodząc w nas poczucie albo niedosytu, albo zawodu. Co więcej, włoski reżyser - bądź co bądź mistrz formy - zdaje się zadowalać faktem uprawiania fabularno-narracyjnej żonglerki konwencjami. Horror, slasher, motywy z produkcji o wampirach, opowieść o dorastaniu, melodramat - Do ostatniej kości momentami ugina się pod ciężarem romansu z wieloma gatunkami jednocześnie, zdecydowanie najlepiej wypadając jako kino drogi traktujące o poszukiwaniu własnej tożsamości. W żaden sposób nie zmienia to faktu, że w aspekcie wizualnym i dźwiękowym mamy do czynienia z jednym z najlepszych filmów roku. Magnetyczne w swojej posępności zdjęcia amerykańskich przedmieść, bezdroży i rozległych równin do spółki z akustycznymi popisami Atticusa Rossa i Trenta Reznora dają piorunujący efekt; w tak przygnębiającej Ameryce nawet zwykły romans młodych ludzi może przywodzić na myśl rozbłysk supernowej. Dodajmy jeszcze do tego wszystkiego znakomite występy wszystkich członków obsady. Brylują Russell i Chalamet, lecz jestem przekonany, że to koncert Rylance'a na drugim planie może okazać się najmocniej zapadającą w pamięć rolą.
Do ostatniej kości można uznać za kwintesencję ekranowej osobliwości; jak na film próbujący wymykać się jakiejkolwiek perspektywie poznawczej, niepokojąco często potrafi on uwodzić swoją sugestywnością, wlewając się wprost do naszych zmysłów. Zapach jest tu konkretnie opisany - bywa kwaśny "jak kropla octu w zupie", faktura ciała ma starannie podkreślone przeznaczenie, wzrok z kolei błądzi, a to po bezkresnych przestrzeniach, a to zatrzymując się na twarzach kolejnych outsiderów. Jeśli są już zmysły, muszą być także uczucia, te podlane bliskością i tęsknotą, rzucające wyzwanie przytłaczającej samotności. Luca Guadagnino w swoim najnowszym filmie dzieli się z widzami wnikliwym studium inności, osób żyjących z dala od społecznego jądra. W tej wiwisekcji cechuje go wielka wrażliwość i autentyczność - przynajmniej do finałowej sekwencji, w której reżyser ma nam do zaoferowania trącący fałszem morał o miłości zdolnej do największego poświęcenia. Na całe szczęście po seansie zostanie z nami "kość z kości moich, ciało z ciała mego", w tym konkretnym przypadku rozumiane jako podkreślenie wyjątkowości człowieka. Banał? Nawet ten potrafi być piękny.
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat