Doktor Who: odcinek specjalny 3 - Chichot - recenzja
Finałowy odcinek specjalny Doktora Who jest zarazem najlepszy. Niespodzianki jednak przewyższają wszystko.
Finałowy odcinek specjalny Doktora Who jest zarazem najlepszy. Niespodzianki jednak przewyższają wszystko.
Doktor Who dobrze zaczął serię odcinków specjalnych, które pokazały, że powracający Russell T. Davies nadal czuje to uniwersum i ma dużo rozmaitych pomysłów. Nic jednak nie przygotowało nas na to, jak skończy, a to samo w sobie pokazuje jego klasę. Chichot to odcinek wyjątkowy, wybitny i w wielu momentach zaskakujący, bo wprowadza na ekran rzeczy, których w Doktorze Who zwyczajnie jeszcze nie widzieliśmy. David Tennant błyszczy, a emocje w pewnych momentach sięgają zenitu. Zwłaszcza że twórca w wielu scenach bawi się widzem, sugerując cos prostego i oczekiwanego, by w pewnym momencie zaoferować twist tak niespodziewany, jak i szokujący. To nie tylko tego typu Doktor Who z najwyższej półki, który bawi, wzrusza i daję dawkę frajdy, to po prostu dobra, rozrywkowa telewizja, która zapewnia dobry czas lepiej niż większość hitów 2023 roku.
Czasem można rzec, że historia jest tak dobra jak jej złoczyńca. W tym przypadku Toymaker to ktoś z przeszłości Doktora, kto chce się zemścić za przegraną i odzyskać w jakimś stopniu swój honor. Jednocześnie to ktoś nieprzewidywalny, szalony i wymykający się wszelakim konwencjom. Manipulator, który wie, jak grać z ofiarą, by uderzyć w najbardziej czułe miejsce. Czasem można dostrzec w nim takiego komiksowego Jokera, ale tu nie ma szaleństwa, bo to istota, która nie żyje zgodnie z normami ziemskimi dobra i zła. Inne standardy i inne pojmowanie rzeczywistości. Inne też zasady czynią go postacią ciekawą, nietypową i zarazem szalenie angażującą. Neil Patrick Harris to był strzał w dziesiątkę: charyzmatyczny, dobrze podkreślający nutkę dziwaczności i zarazem podchodzący do tego wszystkiego z dystansem. Jego Toymaker to mieszanka szalonej zabawy z okrucieństwem. To złoczyńca pełny sprzeczności, ale właśnie dzięki aktorowi to jest znakomicie podkreślone. Takim sposobem mamy kogoś godnego do walki dla Doktora. To taka postać, która dodaje pokłady jakości i nieskrępowanej frajdy.
Mimo wszystko nie spodziewałem się, że showrunner pokusi się o podjęcie tutaj decyzji szokujących i odważnych. Gdy niespodziewanie Doktor zostaje przeszyty laserem Toymakera, który rozpoczyna jego regenerację, trudno nie kryć zaskoczenia. Jednakże znamy regenerację z poprzednich sezonów, więc wiemy, czego się spodziewać. To ten moment, gdy twórca jest tego w pełni świadomy, więc w kluczowym momencie bawi się tym i bum, nic się nie dzieje. David Tennant nadal jest na ekranie! Gdy potem wychodzi z niego 15. Doktor grany przez Ncutiego Gatwę i nagle mamy na ekranie dwóch Doktorów w efekcie bigeneracji, to trudno ukryć zaskoczenie. Davies pokusił się o wprowadzenie czegoś nowego i tym samym też pokazał, że Toymaker jest na tyle potężny, że jeden Doktor nie jest w stanie go pokonać. Gra w rzucanie piłką wypada nieźle, ale chyba jednak za mało było w niej energii i napięcia, by mogła w pełni satysfakcjonować. Pokonanie złoczyńcy pozostawia więc trochę niedosytu. Jednak sama bigeneracja, która do tego doprowadza to pomysł tyle znakomity, co naprawdę pozytywnie zaskakujący, bo pokazuje, że showrunner ma pomysły, nie boi się ich realizować i tym samym obiecuje, że kolejny sezon może wprowadzić wiele świeżości do Doktora Who.
Ncuti Gatwa jako Doktor wywołuje dobre pierwsze wrażenie. Uśmiechnięty, z nutką tego specyficznego szaleństwa, kreatywności i dobrego pokładu charyzmy. Trudno więcej o nim powiedzieć, bo jednak to parę minut czasu ekranowego, w którym poza interakcją z Doktorem Tennanta niewiele pokazał z siebie, bo nie o to tutaj chodziło. Jednak zbudowano to wrażenie na tyle obiecująco i zachęcająco, że może to być naprawdę fajny Doktor. Więcej na to odpowie świąteczny odcinek specjalny.
Pierwszy raz w historii Doktora Who dostajemy happy end w dość klasycznym stylu. Jest to o tyle ważne, że jednak dostaje go wersja Davida Tennanta, która ze wszystkich nowej ery była zdecydowanie najbardziej uwielbiana. Jego wątek staje się sercem odcinka, gdyż poprzez to twórca buduje emocje i wzruszenia. W końcu Doktor zwolnił, stanął i żyje inaczej. To daje satysfakcję, gdy widzimy dziesiątego vel czternastego Doktora najszczęśliwszego w swoim życiu. Pada stwierdzenie, że Doktor przeżywa tyle traum, że regeneracja to taka przyspieszona terapia. Tym razem jest inaczej i to wiele mówi o tym, jaki jest Doktor i czego tak naprawdę potrzebuje, by odnaleźć samego siebie. W końcu wiele razy pada w tych odcinkach specjalnych, że Doktor nie wie, kim jest. Teraz to odkrywa, powoli, stopniowo i bez pośpiechu. To zakończenie pozostawia takie specyficzne ciepło w sercu, bo jest czymś, z czego chyba nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak ten serial tego potrzebował.
15. Doktor wygląda obiecująco, ale cały wątek czternastego jest też furtką do ciekawych rozwiązań w przyszłości. W końcu w każdej chwili nowy Doktor może uzyskać wsparcie, na jakie nigdy do tej pory nie mógł liczyć. Być może ta otwarta furtka nie jest przypadkowa i kiedyś showrunner chętnie z tego skorzysta w najmniej oczekiwanym momencie. Chichot ostatecznie to jeden z najlepszych odcinków, który trochę uspokaja, że powrót Daviesa do roli twórcy może dać wiele dobrego Doktorowi Who. Kapitalny odcinek.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat