

Dzwon Islandii, wydawana w latach 1943–1946 trylogia, a może raczej powieść w trzech częściach, jest uważana za jedno z najważniejszych dzieł Halldóra Laxnessa, islandzkiego autora w 1955 roku uhonorowanego nagrodą Nobla. W Polsce pojawiła się w 1957 roku, w przekładzie Edmunda Misiołka i Marii Szypowskiej, później doczekaliśmy się też jej wznowień. Tym razem ukazuje się w serii Cymelia wydawnictwa Art Rage, w nowym błyskotliwym przekładzie Jacka Godka, po raz pierwszy wykonanym bezpośrednio na podstawie oryginału.
Akcja powieści toczy się głównie na XVIII-wiecznej Islandii, ale zahacza też o Danię, Holandię i Niemcy. Centralną postacią pierwszej części książki jest Jón Hreggviðsson – ubogi sowizdrzał, dzierżawca Chrystusa (formalnie farma, którą zamieszkuje, należy do samego boga – celowo pisanego przez Laxnessa małą literą), przypadkiem wciągnięty w zamieszanie związane z tytułowym dzwonem. Skazany na chłostę za obrażanie króla bóndi (czyli po prostu farmer), niedługo potem zostaje oskarżony o zabójstwo kata, który wymierzył wspomnianą karę cielesną. Związane z tym perypetie stanowią narzędzie napędzające fabułę Dzwonu niemal do samego końca. Hreggviðsson, rzecz jasna, nie jest jedynym bohaterem powieści. Dość szybko poznajemy Snæfríður, córkę løgmaðura, miejscowego dostojnika, kobietę samodzielną i zdeterminowaną, a czasami wręcz szaloną. To jej w znacznym stopniu poświęcona jest druga część książki, nosząca tytuł Jasna bogdanka. Trzecia część, Ogień w Kopenhadze, toczy się w dużej części wokół Arnasa Arnaeusa, kolekcjonera i badacza literatury islandzkiej, poszukującego fragmentów średniowiecznych rękopisów, którego losy połączyły już na początku Dzwonu zarówno z Hreggviðssonem, jak i z Snæfríður.

Strony powieści zdają się przenosić czytelników w autentyczny świat, zamieszkały przez ludzi z krwi i kości, funkcjonujących w rzeczywistości zupełnie odmiennej od naszej. Dynamiczne, wyraźnie zarysowane postaci, inspirowane mniej lub bardziej faktycznymi osobami, z moją ulubioną Snæfríður na czele, stanowią wielką zaletę Dzwonu. Córka løgmaðura, a wraz z nią i inni bohaterowie, nieustannie balansują między marzeniami a obowiązkiem, między koniecznością praktycznego radzenia sobie z sytuacją przydzieloną przez los a własnymi emocjami i potrzebami.
Opowieść Laxnessa charakteryzują jednak nie tylko żywość i wiarygodność historyczna, ale i imponujący rozmach tematyczny: spotykamy w niej miłość, literaturę, politykę, historię, religię i podziały klasowe. W zaangażowaniu w odautorskie rozważania pomaga bogaty, charakterystyczny język, który zawdzięczamy przekładowi Godka. Nieustannie kryje się w nim humor, obecny choćby w przekomarzaniu się Jóna Hreggviðssona z oskarżycielami, ale też w tyleż przerażających co komicznych zachowaniach męża Snæfríður, który sprzedaje żonę za gorzałkę. Niemal w każdym rozdziale spotykamy błyskotliwe, ironiczne dialogi, takie jak następująca wymiana:
– Powiadasz, że w Islandii widziano ludzi unoszących się w powietrzu?
– Tak, a nawet ptaki.
Dzwon Islandii to jednocześnie literatura narodowa w najlepszym sensie tego słowa. Wszystkie elementy fabuły wcześniej czy później krążą wokół losów i natury ojczyzny autora. Czytamy o potencjalnej sprzedaży Islandii i o jej zależnościach od europejskich potentatów. Czujemy niezwykłą dumę pisarza z tradycji i krajobrazu wyspy, a jednocześnie dostrzegamy ostre spojrzenie, którym analizuje wady rodaków, ich prowincjonalność, krótkowzroczność, niezdolność zachowania najcenniejszych skarbów dziedzictwa kulturowego (których symbolem stają się traktowane lekceważąco przez matkę Hreggviðssona strony jednego z najważniejszych dawnych eposów). Świetnie, że zapomniana już w znacznym stopniu powieść Halldóra Laxnessa wraca na nasz rynek.
Poznaj recenzenta
Adam Skalski
