„Homeland”: sezon 4, odcinek 3 – recenzja
Homeland w 4. sezonie wraca do swoich korzeni i spokojnie rozwija wątek szpiegowskiej operacji, która zdominuje kolejne odcinki.
Homeland w 4. sezonie wraca do swoich korzeni i spokojnie rozwija wątek szpiegowskiej operacji, która zdominuje kolejne odcinki.
Homeland napędzała (szczególnie w 2. i 3. serii) więź pomiędzy Carrie i Brodym. Wątek ich tragicznej miłości, jej choroby, jego krucjaty ku odkupieniu – ludzki dramat był w centrum tej opowieści. Rok temu ta relacja została brutalnie zerwana, a mimo to zamówiono kolejny sezon. Po seansie pierwszych 3 epizodów można wysnuć wniosek, że twórcy nie mają zamiaru powielać schematu, który przez dłuższy czas z powodzeniem grał w serialu pierwsze skrzypce. Brody to przeszłość, a Carrie kontroluje swoją dolegliwość do tego stopnia znakomicie, że nie ma wręcz po niej śladu – jedyną sprawą, która zaprząta jej głowę, jest ciekawy przypadek Sandy’ego Bachmana i jego tajemniczego informatora. Niczym w 1. serii bohaterka zbiera ekipę zaufanych szpiegów i rozpoczyna nową misję, która będzie motorem napędowym nowego Homeland po reboocie.
W całej historii produkcji Showtime trudno znaleźć odcinek, który można by uznać za zbędny lub niewnoszący nic do fabuły. To serial wyśmienicie poukładany, wiedzący, w którą stronę zmierza. Nie inaczej jest w tym roku. "The Drone Queen" zawiązało akcję, "Trylon and Perisphere" posłużyło jako epilog zakończonej trylogii sezonów, a "Shalwar Kameez" buduje fundamenty pod kolejną operację, którą szykuje Carrie Mathison. Wymowna była ostatnia scena zeszłotygodniowej premiery, w której bohaterka sama i po opuszczeniu córki udaje się w podróż do Pakistanu. Emocjonalnie i na płaszczyźnie osobistej jest w istocie osamotniona i być może tylko praca daje jej w życiu jakiś cel lub znaczenie. W niej więc się zatraca i nie marnując czasu, werbuje do pomocy Maxa oraz Farę. Nie ma wśród personelu w ambasadzie nikogo, komu mogłaby na ten moment zaufać. Trzeba wziąć sprawy w swoje ręce.
[video-browser playlist="633124" suggest=""]
Homeland nie musi nikomu niczego udowadniać. Kto spodziewał się, że nieobecność Damiena Lewisa zostanie od pierwszych minut 4. sezonu zrekompensowana morzem twistów i masą akcji, ten obejdzie się smakiem. Fabuła rozwija się spokojnie, ale cały czas posuwa się do przodu. A fantastyczna obsada – zresztą jak zwykle – świetnie taki system prowadzenia akcji sprzedaje. Można tylko cieszyć się z tego, że Peter Quinn wrócił do gry po 2 odcinkach odpoczynku. Zrozumiał dość szybko, że z CIA nie ma ucieczki, ale również znalazł trop, który udowadnia, że los Sandy’ego nie był ani przez chwilę pod jego kontrolą – to było morderstwo z premedytacją, a tym samym konspiracja zaczyna zataczać jeszcze szersze kręgi. Do zabawy włączył się także Saul, który nie jest stworzony do pracy w prywatnym sektorze. Oby dołączył do ekipy w Pakistanie na stałe. Berenson w terenie to zawsze było coś wspaniałego, nie wspominając o tym, jak znakomita jest chemia i sceny pomiędzy Danes i Patinkinem.
Czytaj również: Frank Spotnitz producentem dramatu "Ransom"
Homeland potrzebowało 3 odcinków, aby uporządkować świat przedstawiony po tym, jak finał poprzedniej serii wywrócił go do góry nogami. Scenarzyści zrobili to nieśpiesznie i zarazem w sposób niezwykle wiarygodny. Nie pozostaje nic innego, tylko czekać na rozwój sytuacji i pierwsze potężne zwroty akcji, a doskonale wiemy, że takowe nadchodzą. Wszystko bowiem wskazuje na to, że serial postawi w tym roku na walory bardziej rozrywkowe, a zagłębiania się w psychikę postaci nie porzuci, acz zepchnie na drugi plan. I może taki zabieg, po bardziej przygnębiającym i emocjonalnym 3. sezonie, okaże się strzałem w dziesiątkę.
Poznaj recenzenta
Oskar RogalskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat