Janczarzy Kremla - recenzja książki
Data premiery w Polsce: 7 września 2022Janczarzy Kremla to nowa powieść kryminalno-szpiegowska Zdzisława A. Raczyńskiego, polskiego korespondenta i dyplomaty, autora takich powieści jak Harib oraz Mak na powiekach. Tym razem pisarz prowadzi akcję dwutorowo - we współczesnej Polsce i w Moskwie schyłku lat 70.
Janczarzy Kremla to nowa powieść kryminalno-szpiegowska Zdzisława A. Raczyńskiego, polskiego korespondenta i dyplomaty, autora takich powieści jak Harib oraz Mak na powiekach. Tym razem pisarz prowadzi akcję dwutorowo - we współczesnej Polsce i w Moskwie schyłku lat 70.
Janczarzy Kremla zaskakują od pierwszych stron niezwykle silną korelacją pomiędzy fikcją a prawdą historyczną. Tak naprawdę przez większość czasu – zwłaszcza we fragmentach rozgrywających się w przeszłości – trudno jest oddzielić autorskie konfabulacje od faktów, od prawdziwych postaci i zdarzeń. Buduje to atmosferę autentyzmu, która z jednej strony oszałamia pieczołowitością prezentacji, z drugiej trzyma w napięciu i prowokuje pytania – co z tego mogło wydarzyć się naprawdę? Udało się Raczyńskiemu zbalansować historię jako taką z jej interpretacją – bowiem i od tej autor nie stroni – a jego przemyślenia wpisują się w ciągle obecny dyskurs o odpowiedzialności pracowników dawnych Służb i polityki minionego systemu. Na ile byli bezwolnymi pionkami, które wpadły w tryby ówczesnych struktur, a na ile ideowymi klakierami, wierzącymi do głębi w system, który tworzyli? W jakim stopniu możemy ich teraz rozgrzeszać, kiedy próbujemy oceniać ich – praktycznie zawsze – z perspektywy czasów dzisiejszych, z bezpiecznego miejsca na osi polskiej historii, kiedy przeciwstawianie się ówczesnemu złu nie grozi żadnymi konsekwencjami, nie niesie za sobą realnych obciążeń?
To dylematy, przed którymi staje także główny bohater Janczarów Kremla, mając za antagonistów swojej żelaźnie przestrzeganej zasady – no pasaran! – nie tylko ówczesnych oficerów służb czy świata polityki, ale i nawet własną współpracowniczkę/partnerkę, która wytyka mu (umiejętnie zresztą) błędy w przyjmowanych założeniach. Dotyczą one uprzywilejowanej pozycji do kreowania ocen bez uwzględnienia czasów, jakich dotyczą. Czasów znacząco odmiennych od naszej, współczesnej ich wizji. Łatwo nam generalizować, określać jednoznacznie, co jest czarne, a co białe. Oczywiście sam Raczyński nie próbuje wybielać aparatczyków komunistycznych ad hoc, nie neguje zaangażowania i ofiarności ówczesnych opozycjonistów. Wysuwa jednak ciekawe – choć nadal dyskusyjne – wnioski dotyczące postrzegania patriotyzmu. Działania choćby generała Jaruzelskiego są przez autora Janczarów Kremla – z całym jego otwartym, radykalnym wręcz antykomunizmem – postrzegane jako wybór mniejszego zła, przejaw patriotyzmu, którego interpretacja opierała się na analizie aktualnych wtedy okoliczności, na bliższym i szerszym rozpoznaniu ówczesnych zagrożeń. Ten swoisty symetryzm i przekomarzanie się autora z samym sobą (i z czytelnikami) są interesujące. Raczyński w wielu miejscach własnym tezom stawia zarzuty, z jakimi z pewnością spotkałby się w szerszym publicznym dyskursie dotyczącym owych zagadnień. Ale ważniejsze jest to, że próbuje uczciwie na nie odpowiedzieć – niczego nie przemilcza, nie robi uników.
Jako swoisty quasi-traktat historyczny powieść olśniewa mnogością faktów, rozmachem kreacji, jej szczegółowością. To imponujący – odnoszę wrażenie, że unikalny w zakresie literatury popularnej – portret życia PRL-u poza granicami, ale też ciekawe studium sytuacji polityczno-gospodarczej ówczesnego okresu na arenie międzynarodowej. Nie tylko w ujęciu Europy, ale też świata. Zwłaszcza że autentyzm przedstawienia realiów Moskwy wzmacnia fakt, iż Raczyński studiował na elitarnym moskiewskim uniwersytecie MGIMO. Z pewnością wartością dodaną dla młodszego pokolenia czytelników, siłą rzeczy niepamiętających tamtych czasów, jest przybliżenie specyfiki okresu – nie tylko w zakresie politycznym, ale i społecznym. To lekcja niesiląca się jednak na toporną dydaktykę, ale przemycającą treści w atrakcyjnym opakowaniu sensacyjnej fabuły.
Co do tej sensacyjności, to z pewnością daleko Raczyńskiemu do komiksowego przerysowania, do którego ma tendencje między innymi podejmujący zbliżoną tematykę Marcin Wolski. Do tego, po części, posunął się Wojciech Piotr Kwiatek w Obywatelu. Janczarzy Kremla to inny ciężar powieściowy, ale też unikanie zero-jedynkowości, czynienie bohaterów bardziej dwuznacznymi, skomplikowanymi, autentyczniejszymi. Nie jednoznacznie negatywnymi lub kryształowymi. Uwikłanymi nie tylko w idee, ale też zwykłe ludzkie słabości, które determinują ich losy, rzutują na wybory i wyznaczają tok działań. Proza Raczyńskiego jest bardziej zrównoważona, mniej sensacyjna – w tym niezdrowym ujęciu pogoni za sensacją. Bardziej stonowana. Autor nie serwuje nam przygód PRL-owskich Bondów, ale skupia się raczej na solidnym zaprezentowaniu realiów. Autentyzm! To właśnie jest siłą tej powieści.
Co do zastrzeżeń wobec Janczarów Kremla, to mam ich kilka. Głównym jest wiek bohatera. Autor odmładza go – względem siebie – ale wyraźnie da się odczuć, że pan prokurator wzorowany jest właśnie na Raczyńskim, przynajmniej w zakresie społecznych zachowań. Jego sposób mówienia, wykonywane wobec innych gesty spoufalające, a nawet sposób myślenia wskazują bardziej na wiek pięćdziesiąt plus, a nie takiego młodzika. I tu nasuwa się ważna kwestia – która zapewne będzie solą w oku, zwłaszcza dla bardziej zradykalizowanej, współczesnej lewicy – podejście do kobiet. Młody prokurator niczego zdrożnego nie widzi w pewnym uprzedmiotowieniu głównej damskiej postaci – asystentki zatrudnionej na staż w IPN-ie i przydzielonej do prowadzonego przez niego śledztwa. Nie dostrzega niczego niewłaściwego ani w mocno przedmiotowym ocenianiu jej w ramach pierwszego wrażenia, ani też w późniejszym, szybkim rozpoczęciu z nią romansu, co we współczesnych realiach nie byłoby mile widziane, a raczej uznane zostałoby za zwyczajnie nieetyczne. Spojrzenie na te kwestie Wojtkowskiego to perspektywa, z jaką patrzy na świat starsze pokolenie, w dodatku to z prawej strony światopoglądowej, które określane jest pejoratywnym mianem „dziadersów”. Nie zawsze słusznie. Sam daleki jestem od przyczepiania takiej łatki Raczyńskiemu, ale pewne zarzuty w kontekście tego wątku pojawić się mogą. Kolejną kwestią jest towarzyska popularność polskich studentów, którzy w ówczesnym okresie jawią się jako niepokonani playboye, owijający sobie wokół palca kolejne córki prominentnych oficjeli radzieckiej polityki. Dziewczyny te zawsze oceniane są wg klucza: uroda–koneksje polityczne–przynależność narodowa (wyjaśnienie tego ostatniego znajduje się w powieści). To trochę naiwnie wybrzmiewa, ta niezwykła łatwość podbojów, to docieranie – jakby nie patrzeć, elementów podejrzanych, z obcego państwa, choćby bratniego – do latorośli najważniejszych figur ówczesnego aparatu radzieckiej państwowości. Nie jest to jednak przesadnie duży problem; w tej kwestii choćby wspominany Wolski, lubujący się przecież w tematach okołoszpiegowskich, brnie w absurd dużo dalej, przerysowuje o wiele mocniej. Raczyński mimo pewnej maniery względem kreacji kobiecych, charakterystycznych dla dżentelmena minionego wieku, potrafi zachować granice i skupia się bardziej na chęci wykreowania polskich szpiegów doskonałych.
Najważniejsze, że w całym śledztwie dotyczącym zagadkowej śmierci jednego z polskich studentów w Moskwie sam wątek rozwiązania sprawy zostaje w trakcie fabuły zepchnięty na nieco dalszy plan, na margines powieściowej historii. I choć zostaje finalnie domknięty, dopowiedziany właściwie, to mam wrażenie, że jest to element stanowiący dość wątłą klamrę. Zaczyna się stricte od niego, przebija się przez całą powieść, ale z czasem coraz słabiej. W końcu następuje domknięcie bardziej z konieczności niż z realnej chęci doprowadzenia sprawy do końca. Odnoszę wrażenie, że Raczyńskiemu potrzebny był ten motyw tylko do zawiązania akcji, do zbudowania punktu wyjścia dla fabuły. Autor opowiedzieć chciał historię zupełnie inną, co – finalnie – mu się przecież udało.
Janczarzy Kremla to nie kryminał, choć tak może się na początku wydawać. To rasowa powieść szpiegowska, jednak mniej w duchu Iana Fleminga, Colina Forbesa czy Toma Clancy’ego, a bardziej w klimacie Roberta Ludluma i Fredericka Forsytha, z akcentem na wzorowe oddanie realiów społeczno-politycznych okresu przedstawionego, a nie na iście bondowską sensacyjność i widowiskowość. To dobra powieść przybliżająca czasy PRL-u, która wykazuje tylko niewielkie niedociągnięcia, odnotowywane głównie z recenzenckiego obowiązku, bowiem nie psują całości ogólnych wrażeń z lektury. Warto po nią sięgnąć.
Poznaj recenzenta
Mariusz WojteczekDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat