Koszmarne Komando: sezon 1 – recenzja
Data premiery w Polsce: 2 grudnia 2024James Gunn zadomowił się w DC i pracuje nad tym, by ta trochę poobijana marka znów stała się telewizyjnym i kinowym gigantem. Zaserwował nam więc Koszmarne Komando. Sprawdzamy, jak wyszło!
James Gunn zadomowił się w DC i pracuje nad tym, by ta trochę poobijana marka znów stała się telewizyjnym i kinowym gigantem. Zaserwował nam więc Koszmarne Komando. Sprawdzamy, jak wyszło!
Gdy James Gunn i Peter Safran przejęli stery w DC Studios i zapowiedzieli kompletny reset, serca fanów zaczęły bić szybciej. Amerykański reżyser już przy innych produkcjach, takich jak Peacemaker i Legion samobójców: The Suicide Squad, pokazał, że znakomicie zna materiały źródłowe i umiejętnie z nich korzysta – wyłuskuje z komiksów zapomnianych, ale niezmiernie ciekawych bohaterów. Jednak Gunn z jednym się bardzo pośpieszył. Zapowiedział, że wszystkie poprzednie projekty DCU pójdą w niepamięć, ale zapomniał o tych, które rozpoczął jeszcze przed objęciem nowego stanowiska.
Creature Commandos miał być nowym rozpoczęciem dla świata DC, ale już pierwszy odcinek sugeruje, że to animowana kontynuacja poprzedniego filmu Gunna o ekipie samobójczych najemników. Bohaterowie nawiązują do wydarzeń na Corto Maltese. Dowiadujemy się, dlaczego Koszmarne Komando zostało utworzone. Otóż kongres sprzeciwiał się, by organizacja kierowana przez Amandę Waller wykorzystywała ludzi do brudnej roboty. Jednak nikt nie wspomniał o kreaturach, które znajdowały się w jej więzieniu. Luka prawna pozwala na utworzenie nowego zespołu. Dowodzi nim Rick Flag Senior, którego syn zginął podczas ostatniej misji Legionu samobójców. Nowa drużyna jest dość oryginalna, a w jej skład wchodzą: stworzony do walki z nazistami podczas II Wojny Światowej G.I. Robot, Weasel, Nina Mazursky, Dr Phosphorus oraz Lady Frankenstein znana także jako Bride. Mają oni udać się do Buchalistanu i ochraniać księżniczkę Ilanę Rostovic, na którą zamach planuje czarownica Kirke.
Jak to u Gunna bywa, scenariusz obfituje w wiele zwrotów akcji. Twórca łączy też kilka gatunków. Jest sporo komedii i kina akcji, ale także dramatu czy kryminału. Każdy odcinek opowiada o jednym z członków grupy. Dzięki temu wiemy, skąd pochodzą i jak to się stało, że zeszli na złą drogę. Twórca chce przez to pokazać, że nawet najczarniejszy charakter był kiedyś dobrą istotą. Zmiany wynikały najczęściej z tragicznych wydarzeń.
Podoba mi się, że Gunn, jak to ma w zwyczaju, wybiera bohaterów, których duża część fanów współczesnego DC może nie kojarzyć. Sięga on do DNA tej serii i szuka czegoś oryginalnego. W szczególności doceniam to, że nie lubi się powtarzać. Nie bazuje na bohaterach z pierwszego szeregu. Czasami się nimi wspomaga, ale nie stawia ich w centrum wydarzeń. Jeśli na ekranie pojawia się Batman, to na zaledwie kilka sekund – i jest raczej cichym obserwatorem, a nie zaangażowanym graczem.
Wizualnie Creature Commandos prezentuje się wyśmienicie. Animacja jest płynna, postaci piękne, a akcja widowiskowa. Krew często leje się litrami, ale brutalne sceny nie są przez twórców nadużywane. Muszę przyznać, że serial podoba mi się bardziej niż ostatnie filmy animowane tego studia. Kreska jest delikatniejsza, dzięki czemu bohaterowie są milsi dla oka.
Największym atutem tej produkcji, oprócz wspaniałego scenariusza, jest perfekcyjnie dobrana obsada głosowa. Sean Gunn, Zoe Chao, Frank Grillo czy Steve Agee (po raz kolejny w roli Johna Economosa) są świetni. Jednak niepodważalnymi perełkami tego serialu są David Harbour jako Eric Frankenstein, Indira Varma jako Bride i rozwalający system (jak to ma w zwyczaju) Alan Tudyk jako Doktor Phosphorus. Innych postaci nie chcę Wam spojlerować. Widać, że aktorzy świetnie się bawili podczas nagrywania linii dialogowych. Lubimy tych bohaterów i im kibicujemy. Ale James Gunn – podobnie jak w Legionie samobójców: Suicide Squad – wielokrotnie wystawia na próbę tę naszą miłość. Niewielu twórców potrafi z taką pasją opowiadać o losach fikcyjnych postaci. Łzy się poleją – gwarantuje to Wam!
Creature Commandos to świetne rozpoczęcie nowego rozdziału w DCU. Produkcja jednocześnie oddaje cześć staremu etapowi – bierze z niego wszystko, co najlepsze. To taka szalupa ratunkowa, dzięki której Gunn ewakuuje niektórych bohaterów do swojego uniwersum. Dobrze wie, że utrata ich nie spotkałaby się z entuzjazmem widzów. Fajnie, że DC wraca na dobre tory, a fani dostają świetne produkcje z tej stajni. Najpierw Pingwin, a teraz Koszmarne Komando! Mam nadzieję, że to nie przypadek, a efekt obrania kursu ku świetlanej przyszłości.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1956, kończy 68 lat
ur. 1952, kończy 72 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1988, kończy 36 lat