Kulawe konie to specyficzny serial szpiegowski. Jeśli oczekujecie od tytułowej grupy agentów MI5 wyczynów rodem z filmów o Jamesie Bondzie czy Ethanie Huncie, to możecie się nieco zawieść, ale gdy poznacie tę historię, to szybko wybaczycie brak widowiskowości. Bohaterami projektu są członkowie Slough House, najgorszego i najmniej prestiżowego oddziału brytyjskiego wywiadu (o ile o jakimkolwiek prestiżu można w tym przypadku mówić). Trafiają tam osoby, które zaliczyły w trakcie kariery w MI5 jakiś niewybaczalny błąd. I tak nasze Kulawe konie, jak się ich nazywa, spędzają dnie na przekładaniu papierków i sprawdzaniu mało znaczących informacji pod okiem Jacksona Lamba, cynicznego szpiega, który codziennie wytyka błędy swoim podwładnym. W końcu jednak nieoczekiwanie naszym bohaterom trafia się akcja w terenie, która łączy porwanie pewnego studenta z prawicowym, zhańbionym dziennikarzem. Nie ukrywam, że czytałem literacki oryginał i bardzo mi się spodobał, dlatego zastanawiałem się, jak wypadnie ekranizacja. Muszę przyznać, że w pierwszych dwóch odcinkach jest naprawdę dobrze. Twórcy skrzętnie wprowadzają intrygę oraz rozwijają relacje między poszczególnymi postaciami. Podoba mi się, że scenarzyści nie starają się budować osobnego wątku dla każdego z członków Slough House, a naturalnie wplatają ich opowieści do fabuły - np. dzięki krótkiej retrospekcji, która ma zaznaczyć pewien aspekt historii, nie burząc jej tempa. To sprawia, że narracja prowadzona jest płynnie, nie wkrada się do niej zbędny chaos. 
fot. Apple TV+
Gary Oldman wypada doskonale jako Jackson Lamb, "szef" Slough House. Aktor przeszedł zaskakującą fizyczną metamorfozę! Potrafi wycisnąć ze swojej postaci pokłady gburowatości, chamstwa, cynizmu oraz błyskotliwości. Przez to ciężko tak naprawdę lubić jego bohatera, jednak trudno również odmówić mu racji - i te sprzeczności występujące w Lambie sprawiają, że jest to postać ciekawa. Na pierwszy plan wysuwa się jednak charyzmatyczny River Cartwright grany przez Jacka Lowdena. River i Sid Baker, grana przez Olivię Cooke, stanowią bardzo udany duet, który chyba nawet bardziej podoba mi się tutaj niż w książce. W serialu sekwencje, w których dogryzają sobie nawzajem, budują między nimi bardzo dobrą chemię. Zresztą Sid to świetnie napisana postać, pełna sarkazmu, ale też wdzięku. Ciekawe, jak twórcy rozwiążą jej wątek.  Jeśli chodzi o główną intrygę, to twórcy rozwijają ją naprawdę sprawnie. Wiemy, że w całej sprawie jest drugie dno, jednak tropy są rzucane w bardzo umiejętny sposób, utrzymując widza w ciągłej niepewności, ale również ciekawości tego, co się za chwilę może stać na ekranie. Wiem, jak zakończyła się fabuła w książce, jednak mimo tego sam sposób snucia opowieści sprawia, że chętnie sięgnę po kolejny odcinek. Cieszy również to, że scenarzyści nie postanowili odejść od ciekawej historii na rzecz widowiskowości i akcji, jak robiono to w kilku innych adaptacjach popularnych dzieł. Nie znaczy to, że tej widowiskowości w pewnym stopniu w Kulawych koniach nie znajdziemy. Sama sekwencja otwierająca potrafi wywołać u widza napięcie, które utrzymuje się aż do finałowego momentu, a nawet chwilę później, bo nieznający książki odbiorca nie wie, co się stało. Kulawe konie to ciekawa, nowa propozycja na serialowej mapie. Pierwsze odcinki zapowiadają bardzo dobrą produkcję ze świetnymi postaciami i interesująca intryga. Oby tak dalej.  <figure>
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj