Lion. Droga do domu – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 2 grudnia 2016To nie jest kolejna odmiana filmu Slumdog. Milioner z ulicy, choć reżyser chyba miał takie aspiracje.
To nie jest kolejna odmiana filmu Slumdog. Milioner z ulicy, choć reżyser chyba miał takie aspiracje.
Życie bywa brutalne i nie oszczędza, czego doświadczył pięcioletni hindus Saroo, który nagle znalazł się ponad tysiąc kilometrów od domu. Napotkanym ludziom nie jest w stanie powiedzieć o sobie wiele. Nie zna nazwiska ani adresu rodziny. Zdany wyłącznie na siebie, musi stawić czoła zagrożeniom czyhającym na ulicach wielomilionowego miasta. W najmniej oczekiwanym momencie jego los odmienia para Australijczyków. 25 lat później, już jako mężczyzna, wyrusza na poszukiwanie utraconego domu i rodziny.
Saroo Brierley postanowił opisać swoją niezwykłą historię w książce pt.: Daleko od domu, która z miejsca stała się międzynarodowym bestsellerem. To było tylko kwestią czasu, aż ktoś pokusi się o ekranizację. Najszybsi okazali się bracia Weinstein, którzy jako producenci poszukują tematów godnych Oscara.
Niestety, Lion jest bardzo nierówny. Najciekawszy i najbardziej wzruszający jest początek, w którym obserwujemy niezwykłą podróż pięciolatka po Indiach i jego rozpaczliwą walkę o powrót do mamy i brata. A to za sprawą świetnej gry małego Sunny'ego Pawara, wcielającego się w postać Saroo zagubionego w ogromnej Kalkucie. Nie wiem, jak reżyserowi się to udało, ale malec wkłada w grę całe serce i to bardzo szybko przekłada się na emocje, które przenoszą się na widzów. Nieraz oczy wilgotnieją ze współczucia. Okrucieństwo, jakiego doświadcza tak mały człowiek jest nie do ogarnięcia. Handel dziećmi, pedofilia czy znieczulica społeczna wydają się być tu na porządku dziennym.
Cała ta żałość nad losem Saroo mija, kiedy obserwujemy jego dorosłe wcielenie, gdy akcja przenosi nas 20 lat w przyszłość i widzimy wychowanego przez dystyngowaną australijską rodzinę młodzieńca. W tym momencie film zwalnia i staje się nudny. Nagle znikają wszystkie atuty. Duża w tym wina Deva Patela, który nie jest przekonujący w roli człowieka bez przeszłości kulturowej. Fragment, w którym stara się odnaleźć brakujące elementy swojej tożsamości, by uzyskać wewnętrzny spokój, jest podany w zbyt prosty i dosłowny sposób – tak, aby widz nie miał jakichkolwiek wątpliwości, o co chodzi.
Akcja przyśpiesza dopiero pod koniec, gdy główny bohater zaczyna za pomocą Google Earth odzyskiwać wspomnienia. Swoją drogą nie ma chyba lepszej reklamy dla tej aplikacji niż ten film.
Problemem tej ekranizacji jest powierzenie tak złożonej historii debiutantowi. Pomimo tego, że Garth Davis stawał już za kamerą kilku seriali, to jednak nad filmem pełnometrażowym jeszcze nie pracował i to widać. Tak bardzo skupił się na operowaniu obrazem, co zresztą wyszło mu znakomicie, że w pewnych momentach zapominał o fabule. Szczególnie, gdy kończy się kino podróży i zaczynamy obserwować dorosłego Saroo, można odnieść wrażenie, że reżyser nie ma pomysłu na to, jak pokazać złożoność jego osobowości.
Dużym zaskoczeniem była dla mnie bardzo ciekawa kreacja Nicole Kidman jako Australijki chcącej stworzyć dom dla dzieci porzuconych przez swoich biologicznych rodziców czy też zagubionych jak Saroo. Jej wątek jest wzruszający i daleki o tego, który widzowie spodziewają się zobaczyć. Kidman pokazuje, że wciąż potrafi pokazać emocje na ekranie i świetnie sprawdza się w dramacie.
Niemniej jestem w stanie uwierzyć, że ten film pomimo swoich ułomności zawalczy o Oscara. Hollywood kocha prawdziwe historie i prawie zawsze je nagradza.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat