Lśniące dziewczyny: sezon 1, odcinki 1-3 - recenzja
Lśniące dziewczyny to nowy serialowy thriller od Apple TV+, w którym w roli głównej występuje Elisabeth Moss. Co można powiedzieć o produkcji po trzyodcinkowej premierze? Oceniam.
Lśniące dziewczyny to nowy serialowy thriller od Apple TV+, w którym w roli głównej występuje Elisabeth Moss. Co można powiedzieć o produkcji po trzyodcinkowej premierze? Oceniam.
Lśniące dziewczyny to nowy thriller Apple TV+ bazujący na powieści Lauren Beukes pod tym samym tytułem. Fabuła skupia się na Kirby Mazrachi, wycofanej z życia społecznego kobiecie, która przed sześcioma laty padła ofiarą napaści i cudem uszła z życiem. Kirby spędza swoją codzienność w sposób dość schematyczny. Wszystko zmienia się, kiedy w mieście dochodzi do kolejnej zbrodni, niepokojąco podobnej do tego, co się jej wcześniej przydarzyło. Początkowo śmiertelnie przerażona kobieta decyduje się stawić czoła demonom przeszłości i wraz z Danem Velazquezem, lokalnym reporterem starającym się odzyskać reputację w zawodzie, rozpoczyna własne śledztwo mające na celu zdemaskowanie seryjnego zabójcy.
Apple TV+ zdecydowało się na trzyodcinkową premierę nowej produkcji. Wydaje mi się, że całkiem słusznie, ponieważ pierwszy odcinek w pojedynkę prawdopodobnie nie miałby takiej siły przyciągania. Dopiero po zapoznaniu się ze wszystkimi trzema mamy lepszy punkt wyjścia do dalszych wydarzeń. Czy jednak na tyle dobry, by dać się w to wciągnąć bez reszty? Oto jest pytanie. Serial toczy się początkowo dość umiarkowanym tempem – twórcy wyraźnie poświęcają początkowe odcinki przede wszystkim na lepsze przedstawienie głównych bohaterów i (wszystko na to wskazuje) samego zabójcy. Widać tu systematyczne zagęszczanie akcji, po trzecim epizodzie robi się coraz goręcej, co dobrze wróży dalszej części sezonu. Mam jednak dylemat, ponieważ mimo zbliżania się do połowy sezonu, po trzech odcinkach nadal jest tu w zasadzie dość bezpiecznie. Książkowy pierwowzór po samych swoich opisach mógł wskazywać na jazdę bez trzymanki, ale na tym etapie o niczym takim nie można w ogóle mówić. Twórcy zabierają się do produkcji bardzo – może aż za bardzo – ostrożnie.
Rys fabularny serialu brzmi dość prosto – w końcu telewizja pamięta wiele produkcji, w których głównym motywem było tropienie seryjnego mordercy. I rzeczywiście, na tym etapie Lśniące dziewczyny nie proponują jeszcze nic, co pozwoliłoby im się wyraźnie wyróżnić na tle gatunku. Działania bohaterów są schematyczne – mamy sceny w archiwum, przekopywanie się przez pokryte kurzem dowody z miejsc zbrodni, grę w kotka i myszkę z zabójcą. Mamy odnajdywanie kolejnych ciał, zaginięcia kolejnych kobiet. Słowem: wszystko toczy się tak, jak można się tego spodziewać, w dodatku ubrane w tradycyjną, niczym niewyróżniającą się warstwę techniczną. Po trzech odcinkach jest tu po prostu zbyt zwyczajnie i nie da się tego nie zauważyć – trudno powiedzieć, czy produkcja w ogóle zapadnie w pamięć, choć oczywiście bardzo bym jej tego życzyła.
Jest jednak pewna kwestia – nie do końca jeszcze zgłębiona i rozwinięta – która ma szansę w tej opowieści zaprocentować. Mianowicie – linia czasowa, w której już w trzech pierwszych epizodach zaczynają dziać się dziwne i nieusprawiedliwione rzeczy. Główną perspektywę na wydarzenia daje nam bowiem Kirby, która po napaści jest nieco zagubiona w rzeczywistości. Twórcy jednak dyskretnie sugerują, że może to wcale nie problem w jej głowie. Może z rzeczywistością naprawdę jest coś nie tak? Z perspektywy trzyodcinkowej premiery widać, że do fabuły próbują się przedostać pewne wątki fantastyczne i mimo wyraźnego osadzenia historii w rzeczywistości, całość ostatecznie może mieć wydźwięk inny, niż sugeruje to standardowe thrillerowe streszczenie. Na tym etapie działa to poprawnie – coraz dziwniejsze rzeczy sprawiają, że naturalnie chce się wiedzieć, co będzie dalej. Szkoda tylko, że fantastycznych sugestii nadal jest tak mało – wielopłaszczyznowość i przeboje w chronologii prawdopodobnie zaintrygowałyby widza znacznie bardziej niż powolny nurt o zabarwieniu detektywistycznym, na jaki twórcy postawili w tym przypadku.
Jeśli chodzi o grę aktorską – bez zarzutów. W roli głównej występuje Elisabeth Moss (Opowieść podręcznej), a towarzyszą jej między innymi: Wagner Moura i Jamie Bell. Wszyscy bohaterowie są tajemniczy, aktorzy zatem nie mają jeszcze zbyt wiele do zagrania, ale każdy daje z siebie wszystko, co widać zwłaszcza po Bellu. Jednak nawet z punktu widzenia postaci mam wrażenie, że trzyodcinkowe wprowadzenie to trochę za długo, biorąc pod uwagę, że sezon ma składać się z zaledwie ośmiu epizodów, chciałoby się już zwyczajnie, by na ekranie pojawiły się konkrety, zaskoczenia i niespodzianki większego kalibru, których po opisie fabularnym książki można wręcz oczekiwać. Na razie to wszystko wciąż przed nami, a czasu ekranowego nie pozostało zbyt wiele.
Lśniące dziewczyny mają pewien potencjał. Opowieść ma szansę wyewoluować w coś ciekawego, choć pierwsze odcinki nie są na tyle szokujące, by dać się w to wciągnąć od pierwszej minuty. Zabierając się za trzyodcinkową premierę, powinniście przygotować się na umiarkowane tempo opowieści i klisze gatunkowe, co wymaga cierpliwości. Początkowo może to trochę zniechęcać, jednak perspektywa fabularna jest na tyle ciekawa, by dać tej produkcji szansę. Niestety, na tym etapie nie jest to zasługą serialu, a raczej obietnicy, jaką daje źródłowy materiał książkowy – bez świadomości, w jakim kierunku może się to wszystko potoczyć, chyba nie poczułabym się aż tak zaintrygowana, by śledzić tę historię z wypiekami na twarzy. Na razie ode mnie 6 z plusem – jest po prostu poprawnie; zbyt statycznie i zbyt bezpiecznie na wyższe noty, ale niewykluczone, że ostatecznie wyjdzie z tego coś godnego zapamiętania.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat