Nabrzeże: sezon 1, odcinek 1-3 - recenzja
Data premiery w Polsce: 19 czerwca 2025Po opisach fabuły Nabrzeże od Netflixa jawiło się jako delikatnie ubogi, ale jednak krewny wielkiej Sukcesji. Ostatecznie bliżej temu serialowi do biedniejszej wersji Yellowstone. Dodatkowo nieumiejętnie rozłożone akcenty i miejscami bardzo powolna akcja zatapiają ten okręt, czy raczej rybacki kuter. Zapraszam na recenzję pierwszych trzech odcinków serialu Nabrzeże.
Po opisach fabuły Nabrzeże od Netflixa jawiło się jako delikatnie ubogi, ale jednak krewny wielkiej Sukcesji. Ostatecznie bliżej temu serialowi do biedniejszej wersji Yellowstone. Dodatkowo nieumiejętnie rozłożone akcenty i miejscami bardzo powolna akcja zatapiają ten okręt, czy raczej rybacki kuter. Zapraszam na recenzję pierwszych trzech odcinków serialu Nabrzeże.

Serial rozpoczyna się z jednej strony od mocnego uderzenia. Przez chwilę wygląda to jak poważny serial gangstersko-mafijny. Jednak scena pseudopościgu na kutrze szybko studzi emocje i ukazuje główny problem Nabrzeża. Twórcy chcą zrobić coś ostrego i ambitnego, ale jakby odrobinę bali się pójść na całość, przynajmniej na razie. Główna oś fabularna skupia się na potężnej rodzinie, która rzekomo trzęsie całym miasteczkiem. W opisach brzmi to naprawdę jak próba nawiązania do Sukcesji, ojciec po dwóch zawałach wraca do biznesu, który chyli się ku upadkowi przez decyzje syna. Nawet relacja Kane'a z rodzicem jest trochę podobna. Syn chce zaimponować staruszkowi, ale nie ma ku temu predyspozycji. Tu jednak kończą się podobieństwa i zaczyna się droga w stronę Sheridanowskiego Yellowstone. Siostra, nie wiedzieć czemu, nienawidząca swojego brata i chcąca za wszelką cenę go zniszczyć, tylko tak, by przypadkiem nie ucierpiał jej ukochany ojciec. Schematy, schematy, schematy, nic oryginalnego, a jeszcze na dodatek twórcom brakuje umiejętności do dobrych dialogów i do... doboru muzyki.
Nie wiem czemu, ale ktoś, kto pracował przy tym serialu, wymyślił sobie, że pomiesza utwory na swojej obszernej playliście i umieści je w randomowych momentach. Efekt jest taki, że muzyka kompletnie nie pasuje do tego, co dzieje się na ekranie, w głowie widza powstaje mętlik. Każe mu się czuć jedno, wbrew temu co widzi. To zdecydowanie najgorszy element całej produkcji. Jednak inne są niewiele lepsze. Holt McCallany (znany chociażby z serialu Mindhunter) jako głowa rodziny wypada co najmniej groteskowo. Miota się, udaje groźnego i twardego, non stop zmienia zdanie, działając pod wpływem impulsu. Niekonsekwencja w budowaniu tej postaci jest bardzo widoczna. Harlan raz jest zimnym, bezwzględnym sukinsynem, innym razem nieco ciamajdowatym przedsiębiorcą z małego miasteczka niepotrafiącym odnaleźć się w realiach.
Kolejnym słabym punktem jest agent DEA, wyglądający jak młody Lenny Kravitz chcący z pokoju motelowego rozwiązać głośną sprawę morderstwa i handlu narkotykami. Wydaje się, że mężczyzna pojawia się w miasteczku wraz z wyrzuceniem na brzeg kutra rybackiego, tymczasem okazuje się, że jest on w dość poważnym związku z córką Harlana, która swoją drogą też przedstawiona jest w sposób co najmniej nieumiejętny. Kobieta lubi kłopoty, jest prowokacyjna w rozmowach, nieco psychodeliczna. W drobnym procencie przypomina nieco Beth Dutton czy Shiv Roy, jednak jest to absolutnie niewystarczające. Co prawda akurat wątek jej relacji ze zbuntowanym synem jest ciekawy, ale nie jest to wątek, który twórcy lubią specjalnie eksponować.
Za to takim wątkiem jest dawna miłość Kane'a, która wraca do miasteczka po latach. I to właśnie wprowadzenie tego typu scen sprawia, że tak źle ogląda się ten serial. Nie ma zachowanego balansu. Kiedy w jednym odcinku przez dwadzieścia minut oglądamy powolny, ciepły romans o życiu na prowincji, a po chwili ktoś zostaje oblany benzyną i podpalony, to mimo wszystko odczuwalny jest pewien dysonans poznawczy. Na ekranie panuje zbyt wielki chaos, niektóre fragmenty mogą przypaść do gustu miłośnikom powolniejszych seriali o miłości, ale cała reszta będzie ich odrzucać i odwrotnie. W efekcie tego jako całość ta produkcja nie będzie skierowana praktycznie do nikogo.
Ostatni element, który zbliża serial do Yellowstone to walka o utrzymanie ziemi. Harlan mimo problemów nie zgadza się, by wielkie korporacje wybudowały swoje kompleksy na należącym do niego terenie. Zrobi wszystko, by zachować dziewiczy charakter wybrzeża. Szkoda tylko, że nie widać, by mężczyzna jakoś szczególnie kochał to miejsce i był z nim w jakiś szczególny sposób związany. I to jest chyba najlepsze podsumowanie tego serialu, pokazuje jakiś wątek, ale nie umie go umiejętnie opakować, wyjaśnić, podbudować dialogami czy wydarzeniami z przeszłości.
Wszystko tutaj jest bardzo mało angażujące. Gangsterzy zachowują się zupełnie nie po gangstersku, a niezwykle brutalne sceny zupełnie nie pasują do reszty sztafażu. Wpływowa rodzina wcale nie wygląda na aż tak potężną, nie ma tez zbyt dużej stawki. Rozmowy między bohaterami zazwyczaj są kompletnie o niczym, a zwroty akcji niemal nie zaskakują. Naprawdę nie wiem, kogo Netflix chciał przyciągnąć do siebie tym serialem. Miłośnicy kina gangsterskiego nie wytrzymają z nudów, a zwolennicy romansów wymiękną, widząc człowieka zabijającego swojego rywala śrubokrętem.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński


naEKRANIE Poleca
ReklamaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1949, kończy 76 lat
ur. 1973, kończy 52 lat
ur. 1964, kończy 61 lat
ur. 1988, kończy 37 lat
ur. 1974, kończy 51 lat

