Oldschoolowe strzelanie
Data premiery w Polsce: 20 maja 2014Fani drugowojennych strzelanek sprzed dekady mogą obudzić się z letargu. Wolfenstein: The New Order to gra, na którą czekałem latami. Gatunek rasowych FPS-ów został mocno spłycony przez widowiskowe, ale nijakie klony "Call of Duty" i "Battlefield", za to nowy "Wolfenstein" to spełnienie marzeń wszystkich sympatyków oldschoolowego strzelania z perspektywy pierwszej osoby.
Fani drugowojennych strzelanek sprzed dekady mogą obudzić się z letargu. Wolfenstein: The New Order to gra, na którą czekałem latami. Gatunek rasowych FPS-ów został mocno spłycony przez widowiskowe, ale nijakie klony "Call of Duty" i "Battlefield", za to nowy "Wolfenstein" to spełnienie marzeń wszystkich sympatyków oldschoolowego strzelania z perspektywy pierwszej osoby.
Grając w Wolfenstein: The New Order, przekonałem się, jak w ciągu ostatnich kilku lat marki eksploatowane do granic możliwości przez Activision i Electronic Arts zniszczyły gatunek first person shooterów. Bethesda, wydając nową odsłonę "Wolfa" po blisko pięciu latach przerwy, trafiła w dziesiątkę. Ich gra to obecnie najlepsza strzelanka na rynku i daleki jestem od stwierdzeń, że tegoroczne "Call of Duty" lub przyszłoroczny "Battlefield" to zmienią. Być może będą to gry bardziej kompletne, bo zawierające rozbudowany tryb multiplayer. "The New Order" do tematu podchodzi jednak inaczej i proponuje graczom rasową kampanię dla pojedynczego gracza, której przejście zajmuje kilkanaście godzin. Zawiera ona wciągającą historię (z ważnym wątkiem rozgrywającym się w powojennej Polsce) osadzoną w alternatywnej rzeczywistości, w której to naziści wygrali wojnę i podporządkowali sobie cały świat.
Warto na wstępie przypomnieć, że marka "Wolfenstein" nigdy nie była przesadnie eksploatowana przez wydawcę. Wszystko rozpoczęło się od pamiętnego "3D", ale mnie najbardziej utkwiła w pamięci produkcja z 2002 roku pt. "Return to Castle Wolfenstein", do której wracałem kilkukrotnie. Najmniej uwagi przykuł z kolei wydany w 2009 roku "Wolfenstein" (bez dodatkowego podtytułu) autorstwa Raven Software, który nie spełnił wszystkich oczekiwań. Stworzenie najnowszej odsłony popularnej marki powierzono debiutantom ze studia MachineGames. Odwalili oni kawał porządnej roboty, tworząc najlepszy FPS wydany na przestrzeni ostatnich kilku lat.
Trailery i gameplaye sugerowały zupełnie inny początek rozgrywki, bo zaraz po wybraniu poziomu trudności (o nich później) trafiamy nad Morze Bałtyckie oraz na pokład alianckiego samolotu. Data prezentowanych wydarzeń to dopiero 1946 rok, a wojna wciąż trwa. B.J. Blazkowicz razem z kilkoma innymi żołnierzami zostaje wysłany na wymagającą misję, której celem jest szturm na siedzibę nazistowskiego generała zwanego Trupią Główką. Jak to w tego typu sytuacjach bywa, nie wszystko idzie po myśli aliantów, a początek rozgrywki przez sporą liczbę skryptów i dynamiczną akcję momentami przypomina wspomniane wcześniej "Call of Duty". Dotarcie na ląd jest jednocześnie okazją do bliższego zapoznania się z roboto-psami znanymi z trailerów, a także poznania mechaniki strzelania i rozgrywki.
Po dwóch misjach trwających ponad godzinę gracz zostaje postawiony przed trudnym wyborem. Nie wpływa on szczególnie na główny wątek, ale jest wystarczającym argumentem do tego, by Wolfenstein: The New Order zaliczyć dwukrotnie. Cały początkowy fragment okazuje się być tylko prologiem, a właściwa gra rozpoczyna się czternaście lat później w szpitalu psychiatrycznym w Szczecinie. Główny bohater z pomocą naszych rodaków odzyskuje siły i świadomość, a po dowiedzeniu się się o tym, że naziści wygrali wojnę, postanawia ruszyć w okolice Berlina i odszukać sojuszników, którzy pomogą mu w odwróceniu losów świata.
Jak wspominałem wcześniej, Wolfenstein: The New Order nie posiada trybu multiplayer, a esencją rozgrywki jest tryb dla pojedynczego gracza. Fabuła kampanii robi od pierwszych minut wyjątkowo dobre wrażenie. Czuć, że cała historia została w głowie scenarzystów dobrze przemyślana. Wbrew pozorom nie jest to kolejna idiotyczna strzelanka, w której eliminujemy zastępy złych nazistów, ratując przy okazji świat. Nowy Blazkowicz to bohater nadzwyczaj ludzki, cechujący się emocjami i uczuciami. Jasne, większość z nich jest negatywna, sprawia, że najchętniej zamordowałby każdego nazistę, jaki napatoczy mu się przed karabin. B.J. pokazuje też drugą, łagodniejszą twarz, ale osobiście nie dziwię mu się – dla uroczej Polki łatwo stracić głowę. Oczywiście scenariusz robi wszystko, by od pierwszych minut otwarcie nienawidził przeciwników i eliminował ich z uśmiechem na ustach (szczególnie że okrucieństwo nazistów jest zatrważające, a do tego mogą oni pochwalić się mocno rozwiniętą technologią, która sprawia, że walka jest jeszcze bardziej wymagająca).
Dużym atutem "The New Order" są lokacje oraz sposób przechodzenia (jak to w tego typu grach bywa) od punktu A do punktu B. Tylko w prologu odniosłem (jak się okazało później – mylne) wrażenie, że lokacje przypominają wąskie tunele, w których trudno o większą swobodę. Z każdą kolejną minutą było jednak coraz lepiej. Okazuje się, że teren przygotowany na rozgrywkę w każdej misji jest całkiem spory, a do celu prowadzi czasem więcej niż jedna droga. Poziomy są naprawdę spore i łatwo się zgubić, przez co przydatnym gadżetem okazuje się podgląd mapy, który wywołać można, naciskając krzyżak. Nowy "Wolfenstein" nie jest tylko bezmyślną strzelanką. Twórcy bardzo umiejętnie wyważyli proporcje. W misjach rozgrywanych nocą na rozległych terenach najbezpieczniej stosować delikatne podejście z nożem w dłoni lub z pistoletem wyposażonym w tłumik. Pojawiają się też misje, w których dysponujemy jedynie nożem (można nim rzucać), a skradanie to jedyny sposób na przetrwanie. Oczywiście najważniejsze w tym wszystkim są długie wymiany ognia z hitlerowcami, ale dzięki urozmaiceniu zadań nie stają się one po kilku godzinach rutyną.
Wolfenstein: The New Order prezentuje "starą szkołę" nie tylko w strzelaniu, ale też w sposobie rozgrywki. Amunicja rozrzucana jest tutaj w ogromnych ilościach i kluczowe okazuje się zbieractwo oraz przeczesywanie lokacji. W grze występują oczywiście apteczki odnawiające poziom naszego zdrowia, a także elementy pancerza. Twórcy w każdej lokacji umieścili również szereg znajdziek, takich jak listy, fragmenty artykułów z gazet oraz kody Enigmy (odblokowujące dodatkowe tryby gry). Często są one poukrywane w osobnych pomieszczeniach, które łatwo pominąć, gdy brniemy do przodu, by jak najszybciej zakończyć dany fragment historii. Bardzo przyjemnym urozmaiceniem jest możliwość trzymania karabinów w obu rękach. Amunicja zużywa się wtedy szybciej i możemy zapomnieć o dokładnym celowaniu, jednak w pojedynkach z dwa razy większymi od nas, opancerzonymi robotami siła ognia staje się kluczowa.
W najnowszej produkcji MachineGames nie brakuje systemu ulepszeń naszego herosa. Twórcy nie zdecydowali się na tworzenie drzewek umiejętności i rozdawanie punktów doświadczenia. W zamian połączyli ulepszenia i osiągnięcia w jedno. Te ostatnie można podejrzeć w menu i gdy uda nam się jedno z osiągnięć zaliczyć, automatycznie zmodyfikowane zostają umiejętności Blazkowicza na jego korzyść. Wypełnienie osiągnięć przygotowanych przez twórców jednocześnie rozwija głównego bohatera - proste i pożyteczne. Warto wspomnieć też o poziomach trudności. Gra oferuje ich aż pięć, ale od razu trzeba zaznaczyć, że dwoma pierwszymi lepiej nie zawracać sobie głowy. Są one aż nazbyt proste, a przeciwnicy giną po jednym trafieniu. Ciekawie robi się na środkowym poziomie o nazwie "Dawać ich!", który zapewnia optymalne doznania. Dwa ostatnie ("Jestem wcieleniem śmierci" i "Uber") zarezerwowane są tylko dla najodważniejszych.
Miałem okazję testować Wolfenstein: The New Order zarówno na konsoli PlayStation 4, jak i na starej generacji, czyli na Xbox 360. Gra spełnia pokładane nadzieje na obu sprzętach. Korzysta z silnika id Tech 5 (znanego choćby z Rage) i nie można powiedzieć, że pod względem wizualnym jest dziełem sztuki. Studio MachineGames obrało zupełnie inny kierunek. Lokacje są w większości ciemne, szare i brudne. Jest to styl charakterystyczny dla nazistów, a w alternatywnej rzeczywistości dominuje kamień i stal (co zresztą zauważa sam Blazkowicz). Co istotne, gra działa bardzo płynnie zarówno na PS4, jak i Xbox 360. Nie dopatrzyłem się żadnych większych problemów poza standardowymi bugami typu nakładające się na siebie i znikające ciała.
Tak naprawdę jedynym poważniejszym problemem wymagającym poprawy w Wolfenstein: The New Order jest sztuczna inteligencja przeciwników. Co ciekawe, problem nie występuje w każdej misji, ale przede wszystkim w zadaniach, gdy jesteśmy zmuszeni się skradać. W niektórych momentach kucanie tuż przed hitlerowcem sprawia, że ten nas nie dostrzega, zupełnie jakby był niewidomy. Momentami głupieją też wyjątkowo denerwujące psy, które czasem nie potrafią nas dostrzec z kilku metrów, a w innej misji zauważają nas z odległości kilkudziesięciu metrów. Problemy z AI wpisuje się jednak w pomniejsze niedoróbki, nad którymi twórcy zapewne już pracują i niebawem naprawią w odpowiednim patchu.
Wolfenstein: The New Order to dla mnie spore zaskoczenie. Spodziewałem się dobrej gry, a otrzymałem znakomity tytuł. Dla weteranów strzelania, którzy stracili wiele godzin ze swojego życia przy pierwszym "Medal of Honor" czy "Return to Castle Wolfenstein", produkcja MachineGames jest pozycją obowiązkową. Po ujrzeniu napisów końcowych aż prosi się o kontynuację. Pełnoprawną kontynuację, a nie taką w formie DLC. Szczególnie że liżąc ściany i docierając do wszystkich znajdziek, "The New Order" ukończymy w maksymalnie piętnaście godzin.
PLUSY:
+ stara szkoła first person shootera,
+ inteligentnie napisana historia pełna wyrazistych bohaterów,
+ kampanię warto przejść dwa razy,
+ swoboda rozgrywki i duże mapy.
MINUSY:
- drobne problemy ze sztuczną inteligencją.
Poznaj recenzenta
Marcin RączkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat