Na samym początku czułem obrzydzenie do idei „dawstwa czasu”, jak nazywa to film. Czemu ktokolwiek miałby skracać swoje bezcenne życie w zamian za trochę pieniędzy? Jednak gdy poznawałem argumenty Maxa – głównego bohatera, który jest na początku jednym z agentów korporacji – coraz częściej łapałem się na myśli: „A gdyby tak sprzedać tylko rok?”. Film jest pod tym względem bardzo dojrzały – pokazuje obie strony medalu. Bohaterowie tłumaczą, że dawstwo czasu jest szansą na realizację marzeń, których spełnienie byłoby niemożliwe przez brak gotówki. Po co pracować, skoro za pomocą jednego podpisu możesz dostać więcej, niż zarobiłbyś przez kilka lat? Zaraz jednak pojawiają się wątpliwości: Czy skracanie swojego życia jest tego warte? Paradise zadaje pytanie za pytaniem, nie dając czasu na myślenie. Na refleksje przyjdzie czas po seansie, a na razie można chłonąć napiętą akcję. Nie tylko refleksje są w tym filmie dojrzałe. Świetnie, że twórcy nie robią z Maxa świętego anioła, który prowadzi krucjatę ze złą korporacją. Czasami wręcz przerażało mnie, ile zła jest w stanie wyrządzić bohater. Jego walka o ukochaną pochłania go całkowicie. Jest gotów zrobić wszystko, by osiągnąć cel. Pokazuje to jego zalety i wady – dzięki czemu jest autentyczny. Nawet ludzie ze „złej” korporacji nie są przedstawieni jednowymiarowo. Stopniowo budowane relacje między nimi pozwalają lepiej wczuć się w wykreowany świat. Dlatego też nie patrzy się na ochroniarza głównej prezes firmy jak na tępego osiłka, ale jak na człowieka, który po prostu wykonuje swoją robotę. Przedstawiona przyszłość, w której technologia dawstwa czasu rodzi różne pytania natury moralnej, także wygląda autentycznie. Są ci, którzy korzystają z usług korporacji, i ci protestujący przeciw temu. Są ludzie wykonujący pracę za pieniądze i młodość dla AEON i bojownicy lub – w zależności od punktu widzenia – terroryści zabijający bogaczy skuszonych ofertą firmy. Dobra kreacja świata i ciekawy koncept przewodni na nic się zdają, jeśli prowadzenie fabuły jest kiepskie. Na szczęście i tutaj Paradise nie zawodzi. Wysokie napięcie utrzymuje się niemal przez cały czas, fabularne twisty są zupełnie niespodziewane, ale logiczne – dokładnie takie, jakie powinny być. Mistrzowskim zabiegiem jest trzymanie widza w szachu – znamy dwie wersje sytuacji przedstawione przez różne postaci, ale nie wiemy, która jest prawdziwa. Możemy ocenić, kto ma rację, ale na potwierdzenie naszych przypuszczeń trzeba sporo poczekać, co tylko podbija zainteresowanie. Równie udanym zagraniem jest wystosowanie przez film swego rodzaju ostrzeżenia. Sporą sztuką jest przedstawić jakąś przestrogę tak, by nie zabrzmiała jak moralizatorskie gadanie, które mocno irytuje widza. Tutaj uwaga dotycząca negatywnych skutków przesadnego korzystania z social mediów jest zwrócona tylko raz. Nie wybija z ciekawej opowieści, a wręcz jej służy. Świetną robotę wykonał też David Reichelt odpowiadający za soundtrack. Znalazł on najlepszy sposób, by odzwierciedlić ponury, dystopijny klimat w muzyce – alternatywne indie perfekcyjnie pasuje do zimnych zdjęć i nadaje na tych samych falach, co świat przedstawiony. Line Them Up włączyłem kilkanaście razy po skończonym seansie i włączę pewnie jeszcze kilkaset, by przenieść się myślami do Paradise.
fot. Netflix / Andrej Vasilenko
+4 więcej
Dużo wspominałem o dojrzałości filmu. Porównałbym tę produkcję do doświadczonego człowieka, który swoje widział i nie popełnia szczeniackich błędów. Jednak w zakończeniu ktoś chyba poddał go zabiegowi dawstwa czasu, przez co stał się on bezmyślnym nastolatkiem. Tyle dobrych rozwiązań straciło na jakości przez głupie błędy w samej końcówce. Przede wszystkim pojawił się absurdalnie śmieszny plot armor. Pociski, granaty i wybuchy zdawały się nie imać jednej z postaci. Chwilę później inny bohater podjął zdecydowanie najbardziej niezrozumiałą i niczym niewytłumaczoną decyzję. To dwa największe grzechy Paradise. Jeśli chodzi o zakończenia wątków poszczególnych postaci, to w większości były ciekawe i satysfakcjonujące. Poza wspomnianymi wyżej błędami zabolała mnie jedynie przesadna szybkość, z jaką je ucięto. Wszystko wydarzyło się błyskawicznie i nagle. Losy Maxa trzymają za serce, walka z korporacji z przeciwstawiającymi się radykałami jest nieoczywista, klimat przenikająco dystopijny i ponury, a fabuła wiele razy zaskakuje i nie pozwala wierzyć żadnej z postaci. To wszystko sprawia, że jestem w stanie zapomnieć o koszmarnych dwóch błędach w końcówce. Z uśmiechem na ustach stwierdzam, że poddałbym się zabiegowi dawstwa czasu w zamian za serial lub drugi film osadzony w świecie Paradise.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj