Pozostawieni: sezon 3, odcinek 1 – recenzja przedpremierowa
Koniec się zbliża - tym hasłem reklamowany jest finałowy sezon Pozostawionych, arcydzieła stacji HBO. Czy rzeczywiście czeka nas biblijna Apokalipsa?
Koniec się zbliża - tym hasłem reklamowany jest finałowy sezon Pozostawionych, arcydzieła stacji HBO. Czy rzeczywiście czeka nas biblijna Apokalipsa?
A jak było za dni Noego, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego.
Albowiem jak w czasie przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki,
i nie spostrzegli się, aż przyszedł potop i pochłonął wszystkich, tak również będzie z przyjściem Syna Człowieczego.
Wtedy dwóch będzie w polu: jeden będzie wzięty, drugi zostawiony.
Dwie będą mleć na żarnach: jedna będzie wzięta, druga zostawiona.
Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie.
Tym fragmentem z Ewangelii św. Mateusza rozpoczyna się 3 sezon The Leftovers. To fragment znamienny, wielokrotnie przytaczany przy okazji omówień serialu. Bowiem to właśnie te słowa z biblijnej księgi zwiastują Porwanie Kościoła, które – przynajmniej według niektórych – wydarzyło się 14 października.
Oczywiście Damon Lindelof i Tom Perrotta, twórcy największego telewizyjnego objawienia ostatnich lat, nie byliby sobą, gdyby nie ograli tego cytatu z charakterystyczną dla siebie nabożnością połączoną z okrutnym humorem. Dlatego sięgają do podobnego motywu co przed rokiem, by znów unaocznić prozaiczność dylematów, z którymi zmagają się nasi bohaterowie. Oni nie są wyjątkowi, nie znaleźli się „w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie”. Ich egzystencjalne i epistemologiczne zmagania to żadna nowość, to po prostu kolejny ich etap. Ludzkość na koniec świata czeka od wieków. I wciąż się go nie doczekała. Przynajmniej w dosłownym tego słowa znaczeniu.
A koniec świata się zbliża. Oj, zbliża się. Nie wierzy w to Kevin, nie wierzy w to Nora, nie wierzy w to nawet Matt. Gdy wracamy do naszych bohaterów, trzy lata po tym, jak zostawiliśmy ich w skąpanym w chaosie Jarden, wydaje nam się, że w tej rzeczywistości niewiele się tak naprawdę zmieniło. A jednak Apokalipsa, która dotknęła Miracle (zwieńczona dla odmiany wybuchem, nie skowytem) zmienia postawy naszych bohaterów diametralnie.
Miasto, w którym Garveyowie osiedli, rzeczywiście znacznie się zmieniło. Sielankowy nastrój „ocalonego” Jarden gdzieś znikł, a zastąpiony został apokaliptycznym wręcz przeczuciem, że coś nadchodzi. Sprzyja temu (poza nastrojową muzyką Maxa Richtera) zbliżająca się siódma rocznica Nagłego Odejścia – ludzie spoglądają w niebo, kościoły przepełniają się wiernymi oczekującymi Sądu Ostatecznego, a Kevin, jak zwykle zresztą, stara się utrzymać siebie, jak i całe miasto, w ryzach. Udaje mu się to połowicznie, szczególnie, że ludzie, których znał od lat wydają się zmieniać wraz z apokaliptycznymi szałem.
I właśnie tutaj widać najtrudniejszy element inauguracji finałowego sezonu. Wypełnienie luk, dopisanie zgubionych historii, których naszym bohaterom brakuje musiało być nie lada wyzwaniem dla duetu Lindelof-Perrotta. Owszem, Kevin wciąż jest błogosławionym sceptykiem, a Nora jego ostoją, lecz świat wokół nich się zmienił. Jeszcze trudniej dla twórców zignorować wydarzenia mające miejsce w poprzednim sezonie, które przecież równie (a może bardziej) dotykają innych bohaterów niż samego Kevina. Śmierci, zmartwychwstania, cudowne ratunki i choroby psychiczne – to nie jest chleb powszedni, a istotne elementy składające się na irracjonalny świat po 14 października. A skoro jeden z twoich najbliższych jest żywym dowodem cudów, które niegdyś zapisano w świętych księgach, to jakie można wyciągnąć z tego wnioski?
Ale nie uprzedzajmy faktów. Dajmy Pozostawionym czas i miejsce na rozwinięcie opowiadanej historii. Będzie on potrzebny, bo finałowy sezon rozpoczął się w wyjątkowo wolnym tempie, choć nie zabrakło zarówno niezwykle intrygujących scen, jak i markowych wręcz zagrań z repertuaru Damona Lindelofa (fani Lost mogą już zacierać rączki na wszelkie LOSTowe pyszności). To wciąż ten sam serial, którego seans zmusza nas do drapania się po czubku głowy i zastanawiania się nad sensem zaistniałych sytuacji. To wciąż ten sam serial, który wymaga od widza cierpliwości i zrozumienia. To wciąż ten sam serial, który w genialny sposób ogrywa rzeczy ważne i trywialne, często w tej samej scenie. To wciąż ten sam serial, który kochamy za fabularną i narracyjną dezynwolturę. Koniec się zbliża. A my będziemy tego świadkami.
Źródło: zdjęcie główne: HBO
Poznaj recenzenta
Jędrzej SkrzypczykDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat