„Shameless – Niepokorni”: sezon 5, odcinek 12 (finał) – recenzja
Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. "Shameless – Niepokorni" zamknęli 5. sezon w dość nietypowy jak dla siebie sposób. Niestety po obejrzeniu finału czuć niedosyt.
Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. "Shameless – Niepokorni" zamknęli 5. sezon w dość nietypowy jak dla siebie sposób. Niestety po obejrzeniu finału czuć niedosyt.
„Shameless” to serial specyficzny - co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Zazwyczaj dzieje się tu dużo, abstrakcyjne sytuacje przeplatane są dramatycznymi wątkami obyczajowymi, a cała ta mieszanka prezentuje się zaskakująco dobrze. To właśnie za ten specyficzny styl widzowie pokochali „Shameless”. I o ile cała 5. seria utrzymana była właśnie w takim klimacie, to niestety „Love Songs (in the Key of Gallagher)” trochę zawodzi. Mimo paru dziwacznych sytuacji, paru wzruszających momentów i jednego zgonu odcinek wypada naprawdę spokojnie, co niestety skutkuje pewnym niedosytem.
Frank żyje sobie jak w raju, skromnie, przy pięknej plaży, z piękną kobietą i w końcu wydaje się szczęśliwym i spełnionym człowiekiem. Choć wie, że jego szczęście nie będzie trwać wiecznie, to stara się czerpać z tych krótkich chwil jak najwięcej. Razem z Biancą piją więc hektolitry alkoholu, odurzają się prochami, uprawiają dziki seks i… to w zasadzie tyle. Koniec. Wątek, który miał niesamowity potencjał, został spłaszczony i zdegradowany do roli zapychacza. Twórcom albo skończyły się pomysły, albo wiedzieli, że zakończenie i tak może być tylko jedno, więc nie ma sensu próbować tu czegokolwiek rozwijać. A szkoda, bo to była po prostu kopalnia świetnego humoru i wątek, który pokazywał Franka w zupełnie nowym, lepszym świetle. Wszystko kończy się tak samo nagle, jak się zaczęło, a widz może mieć wrażenie, że wątek ten powstał tylko dlatego, żeby odciążyć całą resztę Gallagherów i wyciągnąć Franka poza dom, w którym za dużo się dzieje. Do tej pory wydawało się, że „Shameless” mają wszystko przemyślane, jednak okazuje się, że na część postaci i wątków zaczyna brakować pomysłów.
Co dziwne, po macoszemu potraktowano też Iana, który w poprzednim odcinku wyszedł z więzienia pod opieką swojej matki, a w „Love Songs (in the Key of Gallagher)” pomieszkuje u Moniki i jej chłopaka, dealera narkotyków. I kolejny już raz – to wszystko dzieje się za szybko. W jednej chwili widzimy chłopaka siedzącego na kanapie, w następnej leżącego na trawie, by zaraz potem spotkać go przed rodzinnym domem. Trochę brakuje mi tu jakiegoś uzupełnienia, jakiejś ciągłości i sensu. Na pocieszenie jednak dostajemy emocjonującą scenę, w której Ian postanawia uporządkować swoje życie, będąc trochę pod wpływem własnej matki. Zalany łzami Mickey, który słucha, jak jego chłopak bez cienia zawahania postanawia zakończyć ich związek, to chyba najlepsze, co „Shameless” zaserwowali widzom w finale.
[video-browser playlist="679445" suggest=""]
Niewesoło dzieje się też u Lipa, który coraz bardziej angażuje się w związek ze swoją nauczycielką. Dziwaczny układ, w którym się znalazł, to świetny wątek na następny sezon, o ile twórcy nie postanowią nagle wszystkiego uciąć. Tak stało się bowiem z Amandą, którą scenarzyści uczynili niewidzialną na ponad połowę sezonu. Dziewczyna nagle pojawia się i wyznaje Lipowi miłość, co jest o tyle zaskakujące, że nie bardzo miała kiedy ją poczuć. Chłopak nie miał dla niej zupełnie czasu, zajęty swoimi problemami finansowymi, rodziną i seksem z bardziej doświadczoną partnerką, gdzież więc tu miejsce na miłość? Trudno to sobie wytłumaczyć i trudno patrzeć na taki brak logiki w serialu.
Problemy miłosne to jednak przede wszystkim domena Fiony, która kolejny już raz miota się między Gusem a Seanem. I kiedy w pierwszej scenie widzimy ją razem z mężem, to wydaje się, że podjęła już decyzję. Niestety, dziewczyna dalej się waha. Na przemian widzimy ją więc z Gusem i Seanem, a kiedy już ostatecznie podejmuje decyzję, „Shameless” zatrzymują widza w zawieszeniu, nie do końca bowiem wiadomo, czy w ogóle była jakakolwiek decyzja do podjęcia. Sean to przecież człowiek dojrzały i skomplikowany, co pokazał już wcześniej, odrzucając zaloty Fiony. Na rozstrzygnięcie miłosnych problemów młodej Gallagher przyjdzie nam więc jeszcze poczekać.
Czytaj również: „Shameless” z zamówieniem kolejnego sezonu
„Love Songs (in the Key of Gallagher)” przerywa niestety dobrą passę „Shameless”. Do tej pory wszystkie odcinki sprawiały niezłą frajdę, a wszystkie zakręcone sytuacje, których świadkami byliśmy przez cały sezon, dawały nadzieję na prawdziwie epicki finał, który będzie niczym wisienka na tym patologicznym torcie. Zamiast tego dostajemy odcinek irytujący, niespójny i zbyt nudny, czyli zupełnie nie w klimacie „Shameless”. W ogólnym rozrachunku jednak i tak jesteśmy na plus, dostaliśmy przecież aż 11 świetnych epizodów i tylko 1 taki sobie. Nie ma więc co narzekać, trzeba z nadzieją patrzeć w przyszłość, na 6. sezon.
Poznaj recenzenta
Wojciech PilarzDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat