fot. materiały prasowe
Sny o pociągach, czyli Neflixowa odważna szarża po ponowne zaistnienie podczas gali rozdania Oscarów. Jest to film bardzo odważny, także w formie. Pierwszym co rzuca się w oczy jest oczywiście nietypowy format obrazu, niemal dokładnie kwadratowy, przypominający dawne fotografie (inspirowali się zdjęciami z lat 20. i 30 XX wieku). I rzeczywiście w kilku miejscach wygląda to tak, jakby film był nagrywany przestarzałą kamerą – świadczy o tym delikatnie zachwiany ruch lub nienaturalne przyśpieszenie w scenach na samym początku seansu. Z jednej strony taka zabawa formatem nie jest rzeczą szczególnie wielką, mniej zapaleni kinomani może nawet szczególnie nie zwrócą na to uwagi. Nadaje to jednak opowieści niesamowity efekt. Trochę jakbyśmy oglądali dokument sprzed stu lat, odświeżony i w kolorze. Zabieg z formatem wyniósł Sny o pociągach na wysoki poziom artyzmu i zdecydowanie spełnił swoją rolę.
Drugim ważnym elementem tego filmu jest narrator, który nadaje opowieści głębi i podaje widzowi to, czego nie mogą lub nie chcą przekazać bohaterowie. Spokojnym głosem prowadzi nas przez kolejne etapy życia melancholijnego drwala, prostego człowieka o prostych potrzebach i prostym życiu, któremu przytrafiają się wzloty i upadki. To jednocześnie kameralna i monumentalna opowieść. Skromna, bo praktycznie dotyczy tylko fragmentu egzystencji jednego człowieka, i wielka, bo drugi plan, choć jest epizodyczny, to dzieje się na nim cały ogrom zdarzeń. To jakby dwie nałożone na siebie historie. Ta dziejąca się w tle i ta dotycząca głównego bohatera.
Głównego bohatera, którego wspaniale odgrywa Joel Edgerton. Aktor ma dość ograniczone narzędzia, których mógłby użyć w tym filmie, by pokazać swoją klasę, ale wykorzystuje je w pełni. Mimika, postawa i wyciąganie maksimum emocji z każdego dialogu – to wyróżnia postać Roberta Grainiera, cichego obserwatora zmian zachodzących w dzikich rejonach Stanów Zjednoczonych. Kamera praktycznie nie opuszcza go na krok, znajduje się w jej „oku” niemal non stop, nie ma ani chwili wytchnienia, wchodzi w interakcję z każdym kolejnym bohaterem i bohaterką przewijającym się przez jego życie. Idziemy od jednego ważnego punktu do drugiego. Jakbyśmy oglądali album ze wspomnieniami i uruchamiali króciutkie scenki przedstawiające kolejne epizody. Ktoś się pojawia, ma do wypowiedzenia kilka kwestii, a potem znika w taki czy inny sposób.
Sny o pociągach to film o radzeniu sobie (bądź nie) ze stratą, to historia tego, że nadzieja potrafi trzymać człowieka przy życiu, nawet jeśli poza nią nie zostało już nic innego. To obraz wolny, zniuansowany, ale nie rozrywkowy. To zaduma o życiu, o dzisiejszych czasach tak bardzo różniących się od tego, co było kiedyś. To próba odnalezienia odpowiedzi na pytania o to, co jest w życiu najważniejsze i jak funkcjonować, kiedy się to straci. To wreszcie obraz ludzkiego istnienia pokazany przez pryzmat spotkań z ludźmi, którzy często nawet nie wiedzą, że na nie wpłynęli.
fot. NetflixFilm wyróżnia się doskonałymi zdjęciami. Pięknie ukazaną przyrodą, krajobrazami, ale także oddaniem klimatu czasów dla nas już zamierzchłych. Od strony technicznej udało się zaprezentować kilka udanych eksperymentów, które cieszą oczy. Ten film powraca do korzeni opowiadania historii. Jest specjalnie przestarzały, a przez to tak nowatorski. A przy tym wszystkim broni się fabułą. Wszystkie elementy potrzebne do tego, by nazwać obraz wielkim, zgrały się idealnie.
Sny o pociągach wzruszają, przejmują, przynoszą ogromny ładunek emocjonalny, po którym ciężko się pozbierać. A zakończenie w piękny, prosty sposób spina to wszystko klamrą. Przez cały seans widzimy obraz prostego człowieka, który po prostu żyje, czy jest lepiej czy gorzej, on istnieje na tym świecie, który kręci się z nim i pomimo niego. Film Sny o pociągach ma przemyślany, mądry scenariusz, który udało się godnie zaprezentować na ekranie. Wyciskająca łzy podróż przez życie jednego człowieka. Wielkie kino, które mam nadzieję zostanie docenione i nagłośnione.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński