Stillwater - recenzja filmu [American Film Festival 2021]
Stillwater to film, w którym bardzo amerykański bohater Matta Damona wrzucany jest od jednej konwencji do drugiej, a każda z nich stoi najwyżej na solidnym poziomie.
Stillwater to film, w którym bardzo amerykański bohater Matta Damona wrzucany jest od jednej konwencji do drugiej, a każda z nich stoi najwyżej na solidnym poziomie.
Stillwater w reżyserii Toma McCarthy'ego jest trochę jak smacznie wyglądająca zupa, do której jednak bez przemyślenia wrzucono składniki. Jeśli nawet pierwsza łyżka wybitnie wam zasmakuje, to zaraz potem z wywaru wyłowicie coś, co może ostatecznie skończyć się zgagą. Doprawdy nie wiem, jakie intencje miał McCarthy, ale nie udało mu się nakręcić ani intrygującego thrillera, ani ciekawego dramatu, a najlepiej wychodziło mu poruszanie się po kinie familijnym.
Bohaterem jest Bill Bakes (Matt Damon), pracownik przemysłu wydobywczego, który żadnej pracy fizycznej się nie boi. Jego bródka, jeansy, koszula w kratkę i bejsbolówka na głowie kreślą nam charakter bardzo łatwy do oceny. Bill jest amerykański do bólu i chyba odhacza wszystkie mogące się z tym kojarzyć elementy - zapewne posiada nawet glocka gdzieś pod poduszką i to normalka, bo jest z USA. Przyjechał jednak do Francji, a dokładniej do Marsylii, gdzie jego córka pięć lat wcześniej została niesłusznie zamknięta w więzieniu za zamordowanie swojej dziewczyny. Pojawia się światełko w tunelu, aby skrócić jej karę i przenieść oskarżenia na prawdziwego sprawcę. Nikt nie może jednak pomóc Allison (Abigail Breslin), prócz jej ojca, który na własną rękę rozpoczyna śledztwo.
Stillwater na każdym kroku bawi się pokazywaniem różnic między kulturą amerykańską a francuską. Ale w tym pierwszym przypadku nie wielkomiejską, bo Billowi bliżej jest raczej do prowincji. We Francji musi pokonać bariery językowe, dostajemy kilka scen pokazujących trudność zaadaptowania się obcokrajowca, ale nie trwa to długo. Bill na swojej drodze spotyka Virginię i jej córkę Mayę, z którymi z czasem nawiązuje silną więź. Grany przez Damona bohater jest wielkim szczęściarzem, że w całym tym nieszczęściu napotyka na swojej drodze ludzi życzliwych i zawsze jest blisko osiągnięcia swojego celu. Scenariusz specjalnie nawet tego nie ukrywa, kiedy potencjalny sprawca zostaje wypatrzony na Stade Vélodrome podczas meczu Olympique Marsylia. McCharhy ujawnia się tutaj także jako twórca zapatrzony w każde ujęcie, tak jakby na stole montażowym nie chciał usuwać tyle materiału i przeciągnięte ujęcia były na wagę złota. W mojej ocenie nie były.
W pewnym momencie film przypomina kolejny odcinek serialu. Długość trwania to jedno, ale wprost serwuje rozwiązania przypominające właśnie strukturę serialu. Choćby wtedy, gdy córka wychodzi na przepustkę na jeden dzień i spędzamy te chwile niemal w czasie rzeczywistym. W głowie widza siedzi wówczas perspektywa, że to jeszcze nie koniec filmu i że przecież coś musi się jeszcze wydarzyć. Stillwater jest niestety przeciętnym i bardzo prostym w konstrukcji dramatem. Jest jednak w tym filmie dużo serducha, celnego humoru. I nawet jeśli ostatecznie całość pozbawiona jest głębszej treści, to można dać tej produkcji szansę.
Na pewno na plus jest pokazanie innej strony mieszkańca Stanów Zjednoczonych - konserwatysty, który na pytanie, czy głosował na Trumpa, odpowiada, że był skazany, więc nie mógł wrzucić kartki do urny. Nie potwierdził i nie zaprzeczył swoich politycznych preferencji, ale jego styl życia i system wartości wskazują na człowieka ze środowiska, które determinuje pewien sposób postrzegania świata. Dlatego wzdryga się na myśl o odwiedzeniu teatru, nie przepada za piłką nożną (bo nie grają tam tak twardzi zawodnicy jak w futbolu amerykańskim) i nie do końca rozumie wszystkie zwyczaje panujące w europejskim mieście. Z czasem jednak dzięki poznanej dziewczynce i jej matce siedzącej w kulturze Virginii, nawet on zaczyna sympatyzować ze światem dla siebie całkowicie obcym. Bywa to urocze, momentami bardzo zabawne, ale jednocześnie odsuwa to Stillwater od thrillera, którym często jest określany.
McCarthy polega niejako na bardzo dobrym aktorstwie - Damona (grającego trochę jedną nutą, ale taką dostał postać, więc można wybaczyć), świetnej Camille Cottin i zdecydowanie kradnącej ten film młodziutkiej Lilou Siauvaud. Jako Maya sprawia, że możemy podczas seansu uśmiechać się i wzruszać. Ostatecznie jednak film pozostawia nas z niczym. Pokazuje ojca i córkę niezdolnych do znalezienia spokoju, bowiem zawsze muszą wpakować się w jakieś tarapaty. Łączenie kultur i jakikolwiek komentarz w tym kontekście rozmywa się w końcówce, kiedy Bill bawi się w mściciela. To treściowa pustka przeciągnięta do metrażu, który zdecydowanie na tym cierpi.
Poznaj recenzenta
Michał KujawińskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1969, kończy 55 lat