Studio: sezon 1, odcinek 8 - recenzja
Studio tym razem bierze na tapet temat nagród filmowych. W tle zobaczymy obłudę gwiazd, sposób na zaistnienie w branży oraz poziom humoru elit Hollywood. A to wszystko polane sosem z ogromnej ilości wspaniałych cameo.
Studio tym razem bierze na tapet temat nagród filmowych. W tle zobaczymy obłudę gwiazd, sposób na zaistnienie w branży oraz poziom humoru elit Hollywood. A to wszystko polane sosem z ogromnej ilości wspaniałych cameo.

Złote Globy. Te dwa słowa rozpalają wyobraźnię kinomanów. Seth Rogen w swojej satyrze na Hollywood wreszcie postanawia rozprawić się z mitem tych nagród – i trzeba przyznać, że wychodzi mu to znakomicie. Każda minuta ósmego epizodu dostarcza niezwykle ciekawych przemyśleń na temat branży. Zaczyna się od refleksji na temat tak zwanych influencerów. Grany przez Setha Rogena Matt Remick wypowiada smutną konstatację, iż „miasto zeszło na psy”. Dotyczy to oczywiście czerwonego dywanu, który zdecydowanie stracił na znaczeniu oraz postępującej tiktokozy, zalewającej fabrykę snów. Twórcy Studia dostrzegają trendy, w sposób mistrzowski potrafią je uwypuklić i pokazać swoim widzom.
Element doskonale działający w tym odcinku to obraz tego, jak fałszywi są ludzie kina. Zoe Kravitz przez niemal cały odcinek stara się pokazać, jak bardzo nie zależy jej na nagrodzie, jak bardzo szanuje wszystkich artystów i jakie to niesprawiedliwe, że wszyscy nie mogą zostać docenieni Złotym Globem. Jej rola przypomina nieco matrioszkę. Aktorstwo w aktorstwie przykryte aktorstwem. Zoe gra podwójnie fałszywą osobę i robi to naprawdę doskonale, jest jakby odzwierciedleniem większej części branży. Widać, że fantastycznie bawi się w swojej nieoczywistej kreacji.
W opozycji do Kravitz staje Adam Scott, czyli gwiazda serialu Rozdzielenie. Jego cameo odzwierciedla obraz człowieka spontanicznego, aktora, który bawi się życiem. W jego wystąpieniach nie ma sztuczności. Nic nie jest wykute na blachę. I przez to dochodzi do chyba najważniejszego momentu serialowej gali. Scott na całkowitym spontanie dziękuje Salowi (zastępcy Remicka), swojemu dawnemu kumplowi spoza mainstreamu, którego nikt w branży specjalnie nie kojarzy. Takie wyjście poza schemat wzbudza sensację. „To tak w ogóle można?”. „Nie trzeba klepać wyuczonych, grzecznościowych formułek?”. Mały kamyczek uruchamia lawinę. Nagle Salowi dziękują wszyscy nagrodzeni. Każdy chce ogrzać się w blasku tego żartu i pokazać, że jest tak samo wyluzowany jak Scott.
W ten sposób twórcy Studia ukazują dwie bardzo ważne rzeczy. Po pierwsze – ślepe podążanie za trendami, byle tylko załapać się na odrobinę „fejmu”. Po drugie – to, jak łatwo w dzisiejszych czasach stać się osobowością w przestrzeni medialnej. Ten serial kolejny raz trafia w punkt, bezlitośnie obśmiewając mechanizmy rządzące nie tylko światem filmowym. Sal staje się symbolem ludzi, którzy zrobili wielką karierę przez totalny przypadek, którzy osiągnęli sukces na podstawie jednego strzału, dziwnego zbiegu nieprawdopodobnych okoliczności. Rogen bawi się takimi właśnie rzeczami, perfekcyjnie nimi żongluje, ale tak, by w żadnym miejscu nie przesadzić.
W trakcie gali Złotych Globów pada kilka klasycznych prawd. Na pierwszy plan wysuwa się deprecjonowanie samych nagród, negatywnie przyrównanych do Oscarów. Są żarty z chodzenia do kina i wychwalanie streamingu, odrobinę żenujące teksty prowadzącego (swoją drogą szkoda, że nie było pomysłu, by wprowadzić Ricky'ego Gervaisa) i kolejne wystąpienia wielkich gwiazd z obsadą serialu The Boys na czele. Z tego odcinka można wyłuskać mnóstwo ciekawych smaczków. Rogen karmi nimi swoich widzów, zapraszając do współpracy niemal całe Hollywood.
Ten odcinek to przede wszystkim obraz niezwykle melancholijny. Rogen ustawia samego siebie w miejscu, w którym może otrzymywać kolejne razy od branży. Daje upokarzać swoją postać w imię ukazania grzechów Hollywood. Sama końcówka odcinka jest dojmująca. Smutna muzyka w tle plus aktorstwo Rogena sprawiają, że widzowi robi się naprawdę przykro. Kolejna już trafna metafora ukryta w tym odcinku. Tym razem chodzi o pewne wypalenie zawodowe, o sens życia, o artyzm i próżność, o chęć bycia docenionym. Ta scena uderza z ogromną mocą. Pokazuje ona, że Studio nie jest tylko komedią. To głęboki przekaz o istocie kina.
Ten ósmy odcinek to kolejne świetne pół godziny za kulisami Hollywood. To wycieczka po miejscu niedostępnym dla zwykłego widza. To możliwość zajrzenia pod maski noszone przez ludzi kina. To chyba najtrafniejsza i najbardziej bezpardonowa ocena branży filmowej w historii. To dzieło wybitne, dające rozrywkę i jednocześnie zmuszające do refleksji, otwierające nam oczy na pewne, niekiedy bardzo ważne, kwestie.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1975, kończy 50 lat
ur. 1981, kończy 44 lat
ur. 1964, kończy 61 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1987, kończy 38 lat

