The Electric State – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 14 marca 2025Bracia Russo wracają z nową produkcją stworzoną dla Netflixa za 320 mln dolarów. Czy tym razem możemy mówić o wielkim sukcesie? Sprawdzamy.
Bracia Russo wracają z nową produkcją stworzoną dla Netflixa za 320 mln dolarów. Czy tym razem możemy mówić o wielkim sukcesie? Sprawdzamy.

Bracia Russo nie mają dobrej passy w ostatnich latach. Projekty po Avengers: Koniec gry nie porwały ani widzów, ani krytyków. Cherry z Tomem Hollandem i Gray Man z Ryanem Goslingiem wypadły bardzo przeciętnie. Panowie nie złożyli jednak broni, a na swój następny projekt wybrali ekranizację książki szwedzkiego pisarza Simona Stålenhaga pod tytułem Zapomniany horyzont. The Electric State. To osadzona w 1997 roku opowieść o nastoletniej Michelle przemierzającej w towarzystwie małego żółtego robota zrujnowane po wojnie Stany Zjednoczone. Scenarzyści, Stephen McFeely i Christopher Markus, wzięli materiał źródłowy i… kompletnie go przerobili. Co zatem dostajemy? Świat, podobnie jak u Stålenhaga, podnosi się dopiero po wojnie ludzi z robotami. Ludzkość jest wyniszczona i ma dosyć. Dlatego łatwo daje się omamić nowej technologii w postaci cyfrowej ucieczki. Dzięki niej można przenieść swoją świadomość do robotów i bezpiecznie eksplorować świat. Powoduje to ogłupienie społeczeństwa, ogromne problemy z nadwagą i brak zainteresowania tym, co bogatsi robią ze światem. Na ulicach jest niebezpiecznie. Grasują na nich różnego rodzaju szabrownicy kradnący wszystko, co się da, z opuszczonych miejsc. Michelle (Millie Bobby Brown) jest sierotą. Jej rodzice i brat Christopher (Woody Norman) zginęli w wypadku. Dziewczyna mieszka z wyznaczonym jej opiekunem Tedem (Jason Alexander), ale ten niezbyt się nią interesuje. Pewnego dnia w domu pojawia się żółty robot przypominający postać z kreskówki, którą dziewczyna oglądała w każdy sobotni poranek. Okazuje się, że jakimś cudem świadomość jej brata została przeniesiona do blaszanego ciała, a sam chłopak najprawdopodobniej żyje i jest przetrzymywany w centrum firmy zarządzanej przez geniusza technologicznego, Ethana Skate’a (Stanley Tucci). Bohaterka wyrusza na ratunek bratu, a po drodze łączy siły z weteranem Keatsem (Chris Pratt) i jego elektronicznym przyjacielem z niewyparzonym językiem.
The Electric State pod względem wizualnym to istna perełka. Wygląd robotów oraz zniszczonego świata hipnotyzuje swoim pięknem! Pomysł jest jakby zaciągnięty z Fallouta. Ludzkość pod względem estetyki zatrzymała się w latach 60. Roboty są kolorowe, trochę kreskówkowe – wiedzą, że przegrały wojnę z ludźmi i jedyne, czego chcą, to żyć w spokoju na wyznaczonym terytorium. To, jak ten film wygląda, jest jego największym atutem. Szkoda, że nie można tego powiedzieć o scenariuszu. Opowieść okazała się dość prosta, co pewnie by mi nie przeszkadzało, gdyby historia miała jakąś stawkę, a przebyta droga działała rozwojowo na postacie. Nic takiego nie ma tu miejsca. Keats i Michelle w ogóle się nie rozwinęli w czasie swoich przygód. Millie Bobby Brown jeszcze próbuje wykrzesać coś ciekawego z bohaterki i pokazać jej wewnętrzny dramat. Niestety Chris Pratt leci na kompletnym autopilocie. Rzuca kilka czerstwych dowcipów i robi parę standardowych min, które znamy z innych komediowych projektów. To taka leniwa wersja Star Lorda, co jest przykre, bo aktor ma przecież talent komediowy, który aż prosił się, by go wykorzystać w tym projekcie. Niestety, podobnych przykładów mamy więcej. Ke Huy Quan, przeżywający ponowny rozkwit swojej kariery, pojawia się jako dr Amherst. Nie dostaje jednak nic mocniejszego do zagrania. Wciela się w skruszonego naukowca – i w sumie tyle mogę o nim napisać. Widać, że twórcom zależało wyłącznie na znanej twarzy. Na ekranie zobaczymy także wiele robotów przemawiających głosami Woody’ego Harrelsona, Alana Tudyka, Briana Coxa czy Anthony’ego Mackiego. I co? I nic. Żaden z nich nie zapadnie Wam w pamięć.
W filmie brakuje też jakiejś większej stawki. Główna bohaterka chce uwolnić brata z rąk Ethana Skate’a, postaci wizualnie bardzo przypominającej Steve'a Jobsa. Całość jest pompowana tak, jakby to on był czarnym charakterem zagrażającym ludzkości. A tak naprawdę żaden z niego tyran czy dyktator. To zwykły przedsiębiorca z branży technologicznej, któremu za sprawą wynalazku udało się zakończyć wojnę. A że ludzkość postanowiła wykorzystać sprzęt do tego, by zamknąć się w domach? No cóż. On ich do tego nie zmusza. Nie robi tego, by się wzbogacić czy objąć władzę nad światem. Jest to pewnego rodzaju nawiązanie do zagrożeń wynikających z nieodpowiedniego rozwoju gogli z rozszerzoną rzeczywistością. W zamyśle twórców mają one być alternatywą dla podróżowania. To mało prawdopodobne, ale scenarzyści science fiction wciąż rozwijają tę fantazję. Wracając do Ethana – jego interesuje tylko rozwój. Za wszelką cenę! Nieważne, kogo przy tym będzie musiał skrzywdzić.
The Electric State to piękna wydmuszka, która przyciąga kolorami, ale w środku jest pusta. Produkcja kosztowała ponad 320 milionów dolarów. Widać, że większość tego budżetu poszła na efekty specjalne. Nie twierdzę, że to pieniądze wyrzucone w błoto. Dział zajmujący się projektowaniem robotów i ich ożywieniem wywiązał się wzorowo ze swojej pracy. Niestety scenarzyści nie byli w stanie mu dorównać i dali nam leniwie napisaną opowieść. Zamiast wspaniałego widowiska dostajemy kolejnego średniaka, o którym zapomnimy już po kilku dniach. Szkoda, bo od braci Russo, może niesłusznie, oczekiwałem dużo więcej.
Poznaj recenzenta
Dawid Muszyński



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1985, kończy 40 lat
ur. 1985, kończy 40 lat
ur. 1976, kończy 49 lat
ur. 1971, kończy 54 lat
ur. 1981, kończy 44 lat

