The Fishbowl - recenzja [TOFIFEST 2023]
The Fishbowl mogłoby być naprawdę pięknym, mocnym filmem o relacji matki z córką. Niestety, produkcja nie skręciła w tym kierunku.
The Fishbowl mogłoby być naprawdę pięknym, mocnym filmem o relacji matki z córką. Niestety, produkcja nie skręciła w tym kierunku.
The Fishbowl to film, który konkuruje w tegorocznym paśmie On Air na festiwalu filmowym Tofifest. I muszę przyznać, że nie jest to tytuł dla ludzi o słabych nerwach, ponieważ reżyserka w bardzo naturalistyczny sposób przedstawiła losy bohaterki chorującej na raka. Glorimar Marrero Sánchez nie oszczędziła oglądającym żadnych nieładnych detali, krwi i nagości. Czy jednak udało jej się za pomocą tych środków nie tylko wstrząsnąć, ale i poruszyć widownią?
Główną bohaterką jest Noelia. Kobieta jest zmęczoną chorobą, która nie pozwala jej jeść, czego chce, pić, co lubi i chodzić do miejsc, w których chciałaby przebywać. Choć nie ma wątpliwości, że mąż ją kocha i zrobiłby wszystko, by wyzdrowiała, to nie satysfakcjonuje jej taki układ. Wprost przyznaje, że jest zmęczona jego zakazami i chciałaby decydować sama za siebie, a między wierszami można wyczytać, że już dawno wyparował pomiędzy nimi romantyzm. Trudno winić którekolwiek z nich. Ona, zmęczona, w ciągłym bólu, w poczuciu, że wszyscy traktują ją jak dziecko i staje się cieniem siebie, a on, zmartwiony i przerażony, że straci kobietę, którą kocha najbardziej na świecie. Podobał mi się fakt, że taki stan rzeczy dotyczy wszystkich bohaterów i właściwie nie ma tu czarnych charakterów. Są ludzie, którzy inaczej radzą sobie z bólem i strachem: mąż Noelii nie pozwala jej dokończyć piwa, kochanek bierze ją w niebezpieczną podróż, a matka przymyka na to oko, prawdopodobnie jako jedyna naprawdę czując, że Noelii nie zostało dużo czasu. Bardzo łatwo jest z nimi sympatyzować, a przez to zaangażować się w akcję.
Wśród tych wszystkich skomplikowanych relacji najbardziej błyszczał właśnie związek pomiędzy Noelią i jej matką. W momencie, gdy ta druga pojawiła się na ekranie, The Fishbowl wreszcie zyskało dynamikę. Nie tylko aktorki miały ze sobą niesamowitą chemię, ale i ich interakcje były dobrze rozpisane. Mogliśmy zobaczyć takie szczegóły z ich życia jak to, jaką potrawę matki kocha jeść Noelia, przeżyć, jak wspólnie fałszują piosenki na karaoke, przekonać się, co je łączy, a co różni. Podobał mi się bardzo rytm filmu, który dyktowała właśnie ich relacja; było tu miejsce na śmiech, przerwa na przemyślenia, a także wyczekiwany moment kulminacyjny. W dodatku miłość matki i córki to bardzo wdzięczny i uniwersalny temat, który w jakimś stopniu przemówi do większości widzów. Właściwie nawet skłoniłabym się ku stwierdzeniu, że film byłby jeszcze lepszy, gdyby od razu zacząć od momentu, w którym Noelia przybywa na rodzinną wyspę. Nie wszystko musi być dosłowne, by widzowie zrozumieli przekaz. Jak zwykle w przypadku kina artystycznego, mam wrażenie, że film zyskałby na wycięciu niepotrzebnych scen, które niewiele wnoszą, poza tym, że są ładnie wykadrowane.
The Fishbowl wzrusza. Nawet nie wtedy, gdy pojawia się krew na ekranie. Ten film błyszczy, gdy pozwala widzowi czytać pomiędzy wierszami. Gdy zdenerwowana matka potrzebuje chwili, by ochłonąć i porozmawiać z córką, więc dwa razy wchodzi i wychodzi z pomieszczenia, by zebrać myśli. Gdy skalę problemu widać na podstawie ulubionej potrawki z kiełbaską z dzieciństwa, której Noelia nie powinna już jeść. W zdjęciach koni, które kobieta widziała przecież wielokrotnie, ale dopiero teraz czuje potrzebę, by je uwiecznić. W scenie, w której wychyla głowę z samochodu, by poczuć wiatr. Właśnie te ujęcia idealnie pokazują kruchość życia, jego piękno, nadzieję i strach. Te zwykłe chwile dzielone pomiędzy bliskimi wybrzmiewają o wiele dosadniej niż sam górnolotny finał.
The Fishbowl było genialne, gdy opowiadało o relacji matki z córką, jednak gdy tylko odbiegano od tego tematu, coś przestawało grać. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby postać męża głównej bohaterki od początku do końca została za kulisami, jako część świata poza rodzinną wysepką. Nie obraziłabym się, gdyby wycięto ostatnie dziesięć minut filmu, albo nawet cały wstęp, zanim wróciła do swoich korzeni. W moich marzeniach ten film powstałby jako kameralna produkcja, rozgrywająca się głównie w rodzinnym domu bohaterki. Jednak tak się nie stało, dlatego nie mogę wystawić wyższej oceny. Mimo tego zdecydowanie warto obejrzeć ten film, chociażby dla wspaniałych aktorek na pierwszym planie, które zapewniły mocny, realistyczny występ.
Poznaj recenzenta
Paulina GuzDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat