The Orville: sezon 1, odcinek 1 – recenzja
Seth MacFarlane, twórca Family Guy oraz filmów Ted i Milion sposobów, jak zginąć na Zachodzie, powraca z nowym serialem. The Orville to komedia science fiction z wielkim potencjałem. Czy warto obejrzeć?
Seth MacFarlane, twórca Family Guy oraz filmów Ted i Milion sposobów, jak zginąć na Zachodzie, powraca z nowym serialem. The Orville to komedia science fiction z wielkim potencjałem. Czy warto obejrzeć?
Serial The Orville zapowiadał się na mieszankę komedii z science fiction w kosmosie. Coś, co zahaczałoby o parodię gatunku utrzymaną w dość specyficznym stylu twórcy tego serialu, Seth MacFarlane. Pilot mówi dość klarownie, z czym mamy do czynienia i że ten potencjał pozostaje kompletnie niewykorzystany.
Problemem jest sam Seth MacFarlane, który tworzy rzecz swoim stylu, ale zarazem poniżej jakości, do jakiej nas przyzwyczaił swoimi produkcjami. Jego ostry, często soczysty i nieprzyzwoity humor kompletnie nie działa w tym odcinku, a wręcz można odnieść wrażenie, że dostajemy zaledwie namiastkę typowego MacFarlane'a. To wygląda tak, jakby twórca rozpisując humorystyczne dialogi, opierał się na ogranych tropach ze swoich scenariuszy. Dostajemy coś, co brzmi jak jego twórczość, ale jakościowo jest odtworzeniem przeciętnych gagów w kiepskiej formie. Czuć w dialogach, jak MacFarlane dość sztywno rozpisuje rzeczy, które ogrywał do znudzenia. Dlatego też The Orville nie bawi, bo wszelkie gagi są wymuszone, brak im dobrego wyczucia czasu, a pomysły na nie są dalekie od udanych. Czasem nawet czuć, że w danym momencie ma być śmiesznie, a przeważnie wychodzi niezręcznie. Najgorzej działa to w kilkukrotnym wałkowanie gagu z narzekaniem na byłą żonę, który także był pokazywany w zwiastunie. Nie ma wyczucia, by nagle wypalić czymś zabawnym, zaskoczyć jakimś gagiem czy pomysłowymi dialogami. Nawet nie udało się zejść do poziomu żenującego czy obrazoburczego, co często się MacFarlane'owi przydarzało. A to wówczas byłoby „jakieś”, a tak pozostaje nijakie.
Sam koncept serialu szybko daje nam do zrozumienia, że to nie jest komedia. W tym miejscu da się wyczuć dezorientację samych twórców, którzy jakby sami nie wiedzieli, czy w zasadzie to ma być bardziej serial komediowy, czy dramatyczny w klimacie science fiction. Takim sposobem jest to rzecz nierówna, bo humorystycznie nie jest dobrze, a dramatycznie całość jest oklepana i wtórna. Tutaj rodzi się dość wyraźny problem, bo czuć jakby MacFarlane chciał pobawić się w świecie Star Treka, ale nikt mu nie dał możliwości, więc stworzył sobie własną piaskownicę. I choć nie brak tutaj wielu ciekawych pomysłów oraz świetnego wykonania technicznego (efekty specjalne, charakteryzacja i scenografie trzymają wysoki poziom), to cały czas można dostrzec zbyt duże podobieństwa do Star Treka. To tyczy się formy opowiadania historii, misji odcinka i przede wszystkim bohaterów, którzy wyglądają jak zebrani ze wszystkich seriali Star Treka i troszeczkę zmienieni. Te podobieństwa są momentami tak wielkie, że aż dziwi mnie brak pozwu ze strony CBS, bo każdy kto oglądał któryś z seriali Star Trek, dostrzeże inspiracje. Czy to w lekarce, czy to w szefowej ochrony (przypomina Torres z Voyagera), czy robocie nieznającym sarkazmu (Data ze Star Trek: Pokolenia). A to też przekłada się na brak własnej tożsamości serialu, bo pomimo prób nacechowania tego świata czymś unikalnym, są one nieudane. Za bardzo towarzyszy uczucie, że oglądamy coś wtórnego, co jest zrzynką z czegoś o wiele lepszego.
Ten serial naprawdę wygląda pięknie i czuć, że budżet na pilota nie został zmarnowany. Zbyt wiele jednak tutaj nieudanych pomysłów, nierównego tworzenia klimatu oraz braku tożsamości serialu (ani to komedia, ani dramat). Najgorsze jednak, że nie ma tu ciekawej postaci, która mogłaby czymś się wyróżnić, zainteresować lub sprawić, że będzie jasnym punktem programu. Kapitan Mercer grany przez MacFarlane'a jest jednym ze słabszych elementów pozbawionych ikry i charyzmy.
The Orville to serial, którego potencjał jest wręcz marnowany. Ciekawy koncept, który pokazuje, jakby twórcy bali się skierować na odważniejsze tory. Być może gdyby to była w istocie parodia, jak zapowiadał zwiastun, mogłoby wyjść z tego coś lepszego. A tak humor nie działa, jest stonowany i ograniczany na rzecz dramaturgii dość sztucznie budowanej i relacji czasem wręcz męczących (Merces i jego była żona). Na razie jest źle i wręcz można uznać to za rozczarowanie.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat