The Orville: sezon 1, odcinek 2 i 3 – recenzja
The Orville to serial bardzo problematyczny, bo Seth MacFarlane za dużo kopiuje, a za mało daje od siebie. Przez co kolejne 2 odcinki nie porywają.
The Orville to serial bardzo problematyczny, bo Seth MacFarlane za dużo kopiuje, a za mało daje od siebie. Przez co kolejne 2 odcinki nie porywają.
Seth MacFarlane dalej bawi się w Star Treka w dość prosty, wręcz banalny sposób. Za nami 3 odcinki The Orville, ale ta produkcja nie ma w sobie nic unikalnego. Ba, wręcz im dalej, tym bardziej przypomina przeciętny odcinek Star Treka, niż historię osadzoną w nowym, oryginalnym świecie. A to jest problem, bo uczucie wtórności jest zbyt wielkie. Oglądamy coś, co może i by przeszło w latach 90. w Star Trek: The Next Generation czy w późniejszych Star Trek: Voyager albo Star Trek: Stacja kosmiczna, ale na współczesne standardy jest to kiczowate i przestarzałe.
Podobieństwo do innego serialu są najbardziej odczuwalne w 3. odcinku, który notabene jest reżyserowany przez Brannona Bragę, weterana uniwersum Star Treka. On nawet nie próbuje nadać serialowi innego kierunku i reżyseruje go tak, że ma się uczucie oglądania zupełnie innego serialu. Szczególnie, że fabularnie jest to mocno osadzone w ważnym społecznym wydźwięku, z którego Star Trek jest znany. W tym przypadku mamy Bortusa i Klydena, którzy mają dziecko. Z jaja wykluwa się samica, co w ich rasie jest niedopuszczalne i trzeba zrobić operację zmiany płci. Wprowadzenie jednopłciowej rasy, która medycznie doprowadza do tego, że wszyscy są mężczyznami ma oczywiście odpowiednie znaczenie w kontekście naszej rzeczywistości. Kwestia osławionego gender w tym przypadku staje się mocnym wątkiem serialu, bo w końcu poruszają coś w miarę mądry sposób, budując jakieś emocje i przesłanie. I co najważniejsze kończąc to wszystko w sposób nieprzewidywalny. To są plusy, ale jednocześnie wszystko jednak jest tak mocno osadzone w kliszach gatunku, że trudno momentami to akceptować. Jednak czuć w tym miejscu wyraźną fabularną poprawę.
Odcinek 2. też ma niezły pomysł fabularny na kosmiczne zoo, w którym Mercer i Kelly są jednymi z eksponatów. Nie ma w tym nic odkrywczego ani oryginalnego, ale przynajmniej w odróżnieniu od banałów z pilota, jest to rzecz ciekawsza i mająca więcej kreatywnych rozwiązań. Szkoda, że MacFarlane psuje to wątkiem Alary. Jeśli on jako twórca serialu chce w tak sztampowy i irytujący sposób przedstawiać postacie i rozbudowywać ich charakter, to nie można tego akceptować. Jest to dla mnie o tyle zaskakujące, że MacFarlane to przecież pomysłowy i kreatywny filmowiec, więc oferowanie przez niego tak wielkich banałów jest niegodne jego statusu. Szkoda, bo naprawdę przymknąłbym oko na podobieństwa do Star Treka i wtórność, gdyby to wszystko nie było tak bardzo przeciętne.
Nie mogę jednak odmówić dopracowania obu odcinków. Efekty specjalne trzymają poziom, a charakteryzacje oraz pomysły z tym związane mogą się podobać. Pod tym względem czuć, że oglądamy serial dziejący się na różnych planetach i w kosmosie. Nie ma uczucia taniości czy oszczędzenia. Można zaliczyć to na plus.
Nadal MacFarlane nie wie, co chce tak naprawdę zrobić z The Orville. Wszelkie komediowe wstawki, których co ciekawe, jest o wiele mniej niż w pilocie, są wymuszone, suche i nieśmieszne. Dobrze mówi o tym scena z 3. odcinka, gdzie Mercer mówi Bortusowi, jak to rzuca niezabawnym żartem. Szkoda, że cały serial zaczyna tworzyć wrażenie dowcipu, który rozumie tyko sam jego twórca. Najgorzej wypadają dialogi, które docelowo miały być śmieszne, a wypadają żenująco. Wymiana zdań z rodzicami Eda jest wręcz niezręczna i straszna. Szkoda zmarnowania potencjału takiego aktora jak Jeffrey Tambor. Soczysty humor MacFarlane'a to powinno być coś, co nadaje ton nowemu serialowi, a twórca robi wszystko po linii najmniejszego oporu. Bezpiecznie, bez ryzyka, do którego przyzwyczaił.
Nie wiem, co myśleć o The Orville. Seth MacFarlane zapowiadał coś oryginalnego, co nie będzie podróbą Star Treka, a niestety to wrażenie pozostaje z nami podczas seansu. Niby są w tym jakieś pomysły, mozolny rozwój postaci, dobre efekty i potencjał na coś oryginalnego, ale wyraźnie widać, że to przerasta twórcę. Częściej to wygląda jak przeciętny odcinek Star Treka (odnoszę się do tego serialu, bo za bardzo nie można dostrzec inspiracji innymi), niż nowa space opera, którą warto oglądać. Brak temu własnej tożsamości, bo cały czas towarzyszy nam wtórność. Bardzo nieumiejętna podróba z potencjałem. Może jeszcze się poprawi? Pozostaje mieć nadzieję, bo mimo wszystko, te odcinki są lepsze od pilota.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat