„The Walking Dead”: sezon 6, odcinek 3 – recenzja
Są seriale zwyczajne, są też nadzwyczajne. Bez względu na wady, głupoty i niedociągnięcia „The Walking Dead” należy do tej drugiej grupy - choćby dlatego, że wśród fanów wywołuje ogromne emocje. Najnowszy odcinek produkcji AMC tylko to potwierdził. Uważajcie na spoilery.
Są seriale zwyczajne, są też nadzwyczajne. Bez względu na wady, głupoty i niedociągnięcia „The Walking Dead” należy do tej drugiej grupy - choćby dlatego, że wśród fanów wywołuje ogromne emocje. Najnowszy odcinek produkcji AMC tylko to potwierdził. Uważajcie na spoilery.
W poprzednim sezonie „The Walking Dead" miałem okazję pisać recenzję odcinka, w którym obejrzeliśmy bezsensowną i wręcz idiotyczną śmierć Beth. Raz jeszcze uświadomiła ona widzom, w jak brutalnym świecie żyją bohaterowie, ale wywołała jednocześnie masę emocji. Jeśli wtedy czuliśmy się źle, to co napisać o najnowszym odcinku, w którym – jak wiele na to wskazuje – pożegnaliśmy Glenna, ulubieńca fanów i postać wyjątkową, bo obecną w serialu niemal od samego początku? Dotychczas z dystansem podchodziłem do słów producentów, którzy zapowiadali, że „nikt nie może czuć się bezpieczny”. Przed rokiem nie było to tak widoczne, bo żegnaliśmy mniej wyrazistych bohaterów. Wygląda jednak na to, że wiedzieli, co mówili.
Śmierć Glenna to gigantyczny szok, bo twórcy „The Walking Dead” po raz pierwszy ubili tak ważną i kluczową dla fabuły postać. Być może wcześniej żegnaliśmy Andreę i Hershela czy też wspomnianą Beth i Tyreese’a, trudno jednak ich odejścia porównywać do usunięcia z serialu postaci, która w stałej obsadzie była od samego początku. Takim „statusem” może poszczycić się jeszcze tylko Rick i Carl (Daryl i Carol dopiero od 2. sezonu znajdowali się w stałej obsadzie). Mało tego – moment zgonu Glenna jest wyjątkowo bezczelny. Nie jest to premiera sezonu, nie jest to finał, nie jest to nawet finał midseasonu. I bardzo dobrze!
„Thank You” mógł być odcinkiem zwyczajnym, jak każdy inny. Tymczasem twórcy kolejny raz przełamali schematy i oczywistości, fundując widzom takie wydarzenie w pozornie niegroźnym z punktu widzenia fabuły momencie. Bezczelność śmierci Glenna czuć nawet w chwili, gdy po raz ostatni widzimy go na ekranie. Przecież nie był to koniec epizodu (co słusznie zauważył Damon Lindelof w programie „Talking Dead”), a zaledwie jego druga połowa. Dzięki takiemu zabiegowi widzowie mogli trawić to, co zobaczyli chwilę temu, i oglądać odcinek nadal, a przecież działo się – choćby u Ricka w kamperze.
Być może nie było tego widać na początku odcinka, ale „Thank You” napisano pod Glenna. Od początku do końca. Nawet gdy bohater nie był obecny na ekranie, jego historia przewijała się w fabule. Choćby podczas historii Davida – jednego z mieszkańców Alexandrii, który dość szybko został ugryziony i opowiadał Michonne o tym, jak całkiem niedawno poznał swoją obecną żonę. Z kolei sam Glenn nie zważał na niebezpieczeństwa i robił wszystko, by doprowadzić do uratowania Alexandrii i jej mieszkańców. Dlatego też wpadł na pomysł podpalenia jednego z budynków, a gdy rozmawiał przez walkie-talkie z Rickiem (jakże wymowne nawiązanie do końcówki pilotowego odcinka), wyciągnął zegarek, który podarował mu Hershel. I właśnie takie małe rzeczy dawały do zrozumienia, że to może być początek jego końca w świecie „The Walking Dead”.
[video-browser playlist="756294" suggest=""]
Śmierć Glenna to również idealne rozwiązanie dla scenarzystów, którzy kolejny raz zabawili się z osobami znającymi komiksy. Finał sezonu i planowane pojawienie się Negana nabiera teraz zupełnie nowego znaczenia. Można więc napisać, że usuwając z serialu Glenna, twórcy nieco ułatwili sobie zadanie. Ale czy na pewno? We wspomnianym już wcześniej programie „Talking Dead” odczytano wiadomość od prowadzącego produkcję, Scotta M. Gimple’a, która kierowana była do fanów. Jej treść znajdziecie tutaj, a najistotniejszy fragment sugeruje, że wątek Glenna w kolejnych odcinkach powróci. W jaki sposób? Tego już nie wiemy.
Warto też zastanowić się nad sensem uśmiercenia Glenna. Jeśli wspomniana na początku śmierć Beth była bezsensowna i idiotyczna, to sytuacja Glenna tuż przed jego śmiercią była po prostu beznadziejna, a wszystko za sprawą Nicholasa, z którym bohater mógł rozprawić się w poprzednich odcinkach kilka razy. Jak jednak zauważyła Yvette Nicole Brown w „Talking Dead”, to jedna z niewielu postaci, które w „The Walking Dead" nigdy nie zabiły człowieka. To okazało się największym błędem i słabością Glenna, co w konsekwencji doprowadziło do jego śmierci. Poznaliśmy go jako zwykłego chłopca, który przez ostatnie 6 lat emisji mocno dojrzał, zmienił się i zaadaptował do trudnego świata. Jak się okazuje – nie do końca. Rick w takiej sytuacji, stojąc na kontenerze, zrobiłby wszystko, by przeżyć. Zapewne rzuciłby Nicholasa na pożarcie zombie (spychając go z kontenera), a sam odskoczył w prawą stronę, w kierunku płotu. Glenn jednak do końca widział w ludziach dobro, nawet w Nicholasie, co ostatecznie obróciło się przeciwko niemu.
Akcja „The Walking Dead” toczy się dwutorowo, dlatego też za tydzień ponownie wrócimy do wątku, który w tym samym czasie rozgrywa się w Alexandrii (wiele wskazuje na to, że odcinek poświęcony zostanie w dużej mierze retrospekcjom Morgana). Wątki z „Thank You” kontynuowane będą zapewne dopiero za dwa tygodnie i wtedy być może dowiemy się więcej na temat śmierci Glenna. Bo tak naprawdę, zupełnie po ludzku, tego bohatera jest mi po prostu szkoda. Już nawet nie chcę myśleć, jak na wieści o Glennie zareaguje Maggie. Nie ma dziewczyna łatwo w świecie „The Walking Dead” - zabito jej rodziców, siostrę, a teraz męża…
Czytaj również: Michael Traynor o nowym odcinku „The Walking Dead”
A jeśli to wszystko jest wielką grą scenarzystów? A jeśli Glenn jednak żyje?
Poznaj recenzenta
Marcin RączkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat