The Watch: sezon 1, odcinek 3 i 4 – recenzja
The Watch jest już na półmetku sezonu. Sprawdzamy, czy dalsza część opowieści o obrońcach Ankh Morpork jest choć trochę lepsza od pierwszych odcinków.
The Watch jest już na półmetku sezonu. Sprawdzamy, czy dalsza część opowieści o obrońcach Ankh Morpork jest choć trochę lepsza od pierwszych odcinków.
Po dwóch pierwszych odcinkach, które miały zachęcić widzów do oglądania Straż, mogę spokojnie powiedzieć, że serial trzyma swój niski poziom drażniący fanów Świata Dysku. Gdy już wszyscy bohaterzy zostali wprowadzeni do opowieści, nastał czas, by wgryźć się w ich dzieje. Na pierwszy ogień idzie historia Lady Sybill tłumacząca jej negatywne nastawienie do gildii działających na terenie miasta Ankh Morpork, jak i do Straży Miejskiej. Jak się dowiadujemy, rodzice postaci zostali zabici na jej oczach przez skrytobójcę mającego na nich zlecenie, co oznacza, że z punktu widzenia prawa nie doszło do popełnienia przestępstwa. Ta trauma ukształtowała całe życie Lady Sybil i sprowadziła je do chęci zemsty na osobie, która przyjęła zadanie. Dlatego to właśnie ona podejmuje się zadania infiltracji gildii i przedostania się na poziom skarbca, gdzie znajduje się artefakt mający pomóc w zgładzeniu smoka. Tam też są drzwi łączące ten budynek z lokalem należącym do gildii muzyków, którymi wejdzie reszta straży. Jak nie trudno się domyślić, zadanie będzie dużo bardziej skomplikowane niż obmyślony plan.
Historia Lady Sybil ma za zadanie wzbudzić w widzach większą sympatię do tej feministycznej i pewnej siebie postaci. Jednak moim zdaniem nie ma potrzeby, by twórcy pokazywali nam origin story każdego z bohaterów, zwłaszcza że nie ma to nic wspólnego z główną fabułą. To taka zapchaj dziura. Zresztą cały odcinek taki jest. Jakby twórcy chcieli na chwilę oderwać nas od wiodącego wątku, by pokazać, jak funkcjonuje miasto, a tym, co nie czytali książki, ukazać, na czym polega działanie gildii. Scenarzyści starają się odwzorować mistrzowskie poczucie humoru Terry’ego Pratchetta, ale niestety bardzo rzadko im się to udaje. Cały czas niechlujnie wyciągają fragmenty z jego powieści i umieszczają w swojej historii – mowa tu między innymi o wizji Sama Vimesa dotyczącej przyszłego życia obok Lady Sybil.
Na plus zaliczam każdorazowe pojawienie się Śmierci, której głosu użycza Wendell Pierce. Już w pierwszych odcinkach przykuł on moją uwagę, a teraz tylko utwierdził w przekonaniu, że jest jasnym punktem tej produkcji. Na jego pojawienie się zawsze czekam z wytęsknieniem.
W czwartym odcinku natomiast akcja wraca na swój właściwy tor. Przed widzami odkrywane zostają kolejne puzzle tajemnicy – kto przywrócił do życia Carcera i dlatego? Jako że główną osią fabuły jest pozbycie się magicznego smoka – wzorem dzieła Straż! Straż! nawiedzającego miasto – zarówno policja, jak i czarne charaktery starają się zdobyć magiczny miecz dający nad nim władzę. Przedmiot ma być ukryty w osobliwym domu starców. I tu znów scenarzyści pozwalają sobie na frywolne zabawy z literackim oryginałem. Magicznym przedmiotem okazuje się bowiem miecz Gawain (głosu użyczył mu Matt Berry), dziwnie podobny do książkowego Kringa – gadającego, bardzo upierdliwego miecza skradzionego niegdyś przez Hura Barbarzyńcę. Oczywiście twórcy musieli mu stworzyć zupełnie inną miłosną historię, która będzie im pasowała do nakreślonych w poprzednim odcinku wątków dotyczących uczuć między Marchewą i Angus czy Samem a Lady Sybil.
The Watch nie zachwyca również lokacjami. Są one coraz dziwniejsze i w niczym nie oddają charakteru tego zakręconego miasta. Brak w nim spójności. O samej charakteryzacji postaci nie mówię, bo cały budżet poszedł chyba na Detrytusa w pierwszych dwóch odcinkach, dlatego bibliotekarz z Niewidocznego Uniwersytetu czy też gobliny z czwartego odcinka wyglądają jak wyciągnięte z niskobudżetowego filmu fantasy z lat 90., czyli sztucznie i gumowo.
Po czterech odcinkach całość wciąż jest bardzo niestrawna dla fanów twórczości Pratchetta, a kolejne odejścia od literackiego oryginału i zmienianie historii pod siebie generują tylko wściekłość. Gdy serial miał swoją premierę, wiele osób twierdziło, że jest on skierowany do osób nieznających powieści. Ale jeśli taki był cel, to nie trzeba było bazować na twórczości Brytyjczyka, a po prostu napisać własną historię. Osadzanie akcji w Świecie Dysku i podpinanie do niej bohaterów znanych z książek automatycznie sprawia, że jest to produkcja, którą zainteresują się fani Pratchetta. Nie da się inaczej. Krótko mówiąc: nic nie wskazuje na to, by fani się do niego przekonali.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat