„Tyrant”: Światełko w tunelu – recenzja
Po bardzo obiecującym pilotowym odcinku Tyrant poświęcił kolejne 2 epizody na ekspozycję i umiarkowanie udane rozwijanie głównego bohatera. Na szczęście ten trend nie utrzymał się zbyt długo, a 4. i 5. odsłona produkcji FX przywracają wiarę w serial Gideona Raffa.
Po bardzo obiecującym pilotowym odcinku Tyrant poświęcił kolejne 2 epizody na ekspozycję i umiarkowanie udane rozwijanie głównego bohatera. Na szczęście ten trend nie utrzymał się zbyt długo, a 4. i 5. odsłona produkcji FX przywracają wiarę w serial Gideona Raffa.
Przez pewien czas twórcy usilnie chcieli przedstawić Bassama jako jakiegoś superbohatera, który wrócił po latach do rodzinnego kraju, aby uwolnić jego lud od cierpienia, zagwarantować mieszkańcom wolność i szczęście. Kwestionował wszelkie decyzje swojego brata i generała Tariqa, zamieniając w złoto praktycznie wszystko, czego dotknął. Jeszcze kilka takich sytuacji i Tyrant naprawdę stałby się mało wiarygodną parodią serialu dramatycznego. Tymczasem w 4. odcinku widać nagły zwrot w poczynaniach scenarzystów, którzy niemal nabijają się sami z siebie i nie mogą uwierzyć w to, że postać Barry’ego powoli przeistacza się w amerykańskiego wyzwoliciela zesłanego z nieba oraz idealne lekarstwo na brutalną dyktaturę.
W końcu wszystko staje się nieco bardziej prawdziwe i realistyczne, Bassam napotyka na przeszkody, które trudno przezwyciężyć, a inne postacie nabierają wyrazu zamiast służyć jako beznamiętne tło dla toczących się na pierwszym planie wydarzeń. Czekałem, aż zostanie wreszcie dostrzeżony potencjał, jaki tkwi w postaci Johna Tuckera! Do tej pory ukazywał się nam jako bywalec przyjęć oraz statysta tu i ówdzie. Aż się prosiło, aby tego amerykańskiego dyplomatę wykorzystać w lepszy sposób. Napięcie wzrasta w jego stosunkach z Jamalem, co powinno z czasem stać się jeszcze ciekawsze, po tym jak Tucker i Barry przeprowadzili własną osobistą misję za plecami prezydenta. Da się odczuć, że sukces rychłych pertraktacji pokojowych wisi na włosku i najmniejsza rzecz może wszystko zniweczyć. A konflikty kiełkują nie tylko między członkami rodziny Al-Fayeed. Tariq zapewne powoli planuje już wojskowy zamach stanu, a Molly zaczyna dostrzegać prawdziwe oblicze Abbudin i tylko kwestią czasu jest, zanim rozważy poparcie działań rewolucyjnych wbrew woli swojego męża.
Zobacz zwiastun odcinka:
[video-browser playlist="633583" suggest=""]
Konflikt wewnętrzny, jaki rozdziera Bassama, to motyw, który miał dominować w Tyrant, ale wychodzi zaledwie przeciętnie. Jest to wina nie tylko scenarzystów, ale także Adama Raynera, który całego serialu na swoich barkach utrzymać po prostu nie potrafi. Zdecydowanie lepiej wychodzi twórcom przedstawienie szpiegowskiego lawirowania, podchodów i zakulisowych negocjacji, jakich zaledwie próbkę otrzymaliśmy w 5. odcinku, a nie da się ukryć, że chciałoby się oglądać więcej takich scen. I niewykluczone, że tak też się stanie. Ich źródłem mogą być choćby relacje Ihaba ze swoim ojcem czy Jamal, który nie jest już tym "zwierzęciem" z pilota, ale człowiekiem marionetką, którego od bycia bezwzględnym dyktatorem dzieli to, czy zdecyduje ostatecznie poprzeć swoja żonę, czy brata.
Czytaj także: Zdjęcia do "Tyrant" nadal w Turcji
Widać więc światełko w tunelu dla serialu Tyrant. Wydaje się, że fabuła zaczyna podążać w odpowiednim kierunku; wypada liczyć na to, że scenarzyści pójdą za ciosem i utrzymają tę przyzwoitą formę w najbliższych tygodniach. Nadal jest to produkcja tylko niezła, ale gdyby dotrwała na tym poziomie do końca sezonu, dawałoby to mocne podwaliny pod jeszcze lepszą 2. serię.
Poznaj recenzenta
Oskar RogalskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat