Virgin River: sezon 3 – recenzja
W 2021 roku nie musieliśmy długo czekać na powrót do Virgin River. Serial w sam raz pasuje na smutki i dzisiejsze zmienne czasy, gdyż wiemy, czego się po nim spodziewać. I tak jest tym razem.
W 2021 roku nie musieliśmy długo czekać na powrót do Virgin River. Serial w sam raz pasuje na smutki i dzisiejsze zmienne czasy, gdyż wiemy, czego się po nim spodziewać. I tak jest tym razem.
Po postrzeleniu Jacka pod koniec drugiego sezonu raczej nikt nie zastanawiał się, czy bohater przeżyje – było to raczej oczywiste. Pytaniem było raczej, ile minie czasu pomiędzy 2 a 3 sezonem a postrzeleniem Jacka. Ja bardziej obstawiałam, że twórcy będą jeszcze chcieli widzów utrzymać w niepewności (jeśli tak to można nazwać – w końcu wiadomo, że to nie jest serial, w którym zabija się głównego bohatera) jednak tak się nie stało – szybko widzimy Jacka zdrowego, acz z lukami w pamięci, które bohater będzie musiał zapełnić. A jak wiadomo po tym serialu, trochę mu to zajmie. Tak samo jak ciągnący się od dwóch serii wątek Paige czy ciąży Charmaine, która trwa latami, a jej brzuch się nie powiększa, a wręcz przeciwnie.
Pewnie nie brzmi to jak najlepsza reklama serialu, ale uwierzcie mi – Virgin River dokładnie wie, jakim produktem jest i jak ma się sprzedawać. Produkcja nie ma nas przekonywać do siebie wielkimi zwrotami akcji, trudnymi moralnie decyzjami bohaterów czy detalicznym wręcz dbaniem o szczegóły. Nie, serial służy do tego, by miło spędzić przy nim czas i szybko zapomnieć, co się w nim działo, prócz ogólnego wrażenia, że poprawiał humor. I ten cel spełnia: postacie są nadal przesympatyczne, acz trochę dziwaczne, jednak to tylko powoduje, że chcemy je oglądać. Dlatego jestem pewna, że czwarty sezon powstanie i co więcej – znów siądziemy do niego na te kilka przyjemnych wieczorów, by szybko o nim zapomnieć. Choć też nie ukrywam, latem może być mu trudniej. Takie produkcje lepiej spełniają swój obowiązek zimą, gdy chcemy przypomnieć sobie, że istnieją czasy, kiedy jest ciepło i świeci słońce.
Jednak przechodząc już do losów bohaterów, to były to wątki bardzo nierówne. Z jednej strony wiem, że scenarzyści mają problem z wątkiem Mel i Jacka – wiedząc, że widzowie chcą, by ta para była razem, jednocześnie bojąc się, że ich wątek stanie się zwyczajnie zbyt nudny. Z drugiej strony mam wrażenie, że z tego strachu robią błędy – gdyby nie to, że aktorzy są tak sympatyczni w swoich rolach, o wiele gorzej by się oglądało ich rozstanie, które trwało chyba cały odcinek i nie wiadomo, po co było. Zwłaszcza że pokazało, iż Jack jako postać wciąż się nie rozwija, traktując Mel jako osobę, którą trzeba się zajmować, a nie która sama podejmuje decyzje. Jasne, było to zrozumiałe przez dwa sezony – teraz trochę dziwi. Mam jednak wrażenie, że zamiast dawać im dramaty, scenarzyści lepiej by postąpili, robiąc z nich tło całej społeczności – wciąż aktywnie działające i wspierające się choćby w sprawach zawodowych, jednak już nie mieszając pomiędzy nimi. Widać jednak, że twórcy mają problem z drobnymi przemianami swoich bohaterów. Nadal nie wiem, po co był ciągnięty cały wątek przyszłości Ricky’ego, skoro tak szybko z tego zrezygnował. Rozumiem, że miało to spowodować konflikt między nim i Lizzie, ale od trzech sezonów wszyscy mu mówili, żeby nie szedł do marines i że chyba tego nie chce. A i tak ten temat znów się pojawił niczym odgrzewany kotlet.
Nie mogę jednak narzekać na dwa wątki. Pierwszy z nich to wątek Vernona, lepiej poprowadzony niż w drugim sezonie. Nie dość, że już wiemy, co głównemu lekarzowi w Virgin River jest, to jeszcze możemy zobaczyć jego drobną przemianę – jasne, wciąż próbował działać po swojemu, ale w tym przypadku było widać logikę całej postaci, a jednocześnie, że jego relacja z Mel się zmienia. To ogromny plus. Drugie zaskoczenie to śmierć mniej ważnej postaci, jaką jest Lily. Co prawda najbardziej zaskakujące było to, że szybko ją zabili, ale nie spodziewałam się takiego wątku w tym serialu.
Jednak jest coś, co ten sezon Virgin River stracił i jest to… Hope. Gdy poznałam tę postać w pierwszym sezonie, zastanawiałam się, jak serial wyglądałby bez niej i nie umiałam się zdecydować, czy lepiej, czy gorzej. Teraz spokojnie mogę wyznać: gorzej. Jasne, Hope irytuje, ale ma irytować. A na pewno wprowadza do tego serialu mnóstwo energii, której tym razem po prostu zabrakło.
Trzeci sezon Virgin River ma dokładnie taki sam poziom jak pozostałe: jest w porządku. Nie lepszy, nie gorszy. Nowe postaci dają powiew świeżości, pozostałe wciąż są sympatyczne. Spokojnie można znów usiąść do tego serialu, by spędzić z nim kilka chwil i znów o nim zapomnieć. Aż do następnego sezonu. I jeśli takiej produkcji potrzebujecie, jest on w sam raz dla Was.
Poznaj recenzenta
Anna OlechowskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat