W domu innego – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 29 marca 2019W domu innego to nowy dramat rozgrywający się w okresie po II Wojnie Światowej. Za jego kamerą stanął reżyser odpowiedzialny za serial 22.11.63. Oceniam.
W domu innego to nowy dramat rozgrywający się w okresie po II Wojnie Światowej. Za jego kamerą stanął reżyser odpowiedzialny za serial 22.11.63. Oceniam.
Mamy rok 1946. Rachael Morgan przybywa do powojennych Niemiec opanowanych przez aliantów, gdzie w zrujnowanym II Wojną Światową Hamburgu ma zamieszkać ze swoim mężem, brytyjskim pułkownikiem. Małżeństwo otrzymało w przydziale piękny dom, który wcześniej należał do niemieckiego architekta, Luberta. Lewis Morgan, mąż Rachael, godzi się, aby poprzedni właściciel i jego córka zostali w domu i mieszkali wraz z nimi. Kobieta jest przeciwna tej decyzji i początkowo jest wrogo nastawiona do nieoczekiwanych współlokatorów. Jednak z czasem między nią a Lubertem wybucha płomienne uczucie.
Niestety sporym minusem produkcji w reżyserii Jamesa Kenta jest to, że kompletnie nie czuć ekranowej chemii między postaciami granymi przez Keira Knightley i Alexander Skarsgård. Rachael i Lubert w ich wykonaniu osobno jeszcze prezentują się nieźle, czuć ich pewne rozterki, życiowe traumy i ból ukrywający się głęboko pod powierzchnią. Jednak gdy dochodzi do clue całej historii, czyli przejścia z dystansu i wrogości do szalonego romansu całość zaczyna sypać się w posadach. Cała ta relacja budowana jest na bardzo słabych fundamentach i w żadnym momencie filmu nie czułem jej prawdziwości. Problem nie tkwi w samej grze aktorskiej, ale w ramach, w jakie zostaje wbity aktorski duet. Nie ma tutaj za bardzo miejsca do zbudowania ciekawej, wciągającej więzi i zainteresowania nią widza. Kent starał się pokazać nam, że nawet we wszechogarniającej atmosferze bólu i straty jest miejsce na wykiełkowanie czegoś tak pięknego jak miłość. Jednak nie potrafił wykorzystać tego tła dla nakreślenia relacji bohaterów, przez co romans głównych bohaterów wydaje się nieco wymuszony, poprowadzony zachowawczo, bez żadnych emocji.
Jednak nie zmienia to faktu, że aktorzy starają się, jak mogą, aby wyciągnąć tę głębię ze swoich bohaterów. Keira Knightley potrafi zbudować wiarygodny, egzystencjalny ból swojej bohaterki, jednak czasami jej emocjonalny charakter przechodzi zbytnio ze skrajności w skrajność. Nie ma tego balansu w psychologicznej sferze postaci, jednak gdy trzeba postawić na dramaturgiczny wydźwięk emocjonalny bohaterki, to aktorka trafia zawsze w punkt. Niestety nie można tego samego powiedzieć o Aleksandrze Skarsgardzie, który praktycznie przez cały film gra na jednej, emocjonalnej nucie. Na tle innych, świetnych aktorów z obsady niestety szwedzki gwiazdor wypada bardzo blado. Skarsgard stara się jak może i w niektórych scenach ten jego smutek w oczach i apatyczna postawa się sprawdzają. Jednak z czasem te oszczędne środki aktorskie wypalają jego postać. Zdecydowanie najlepiej z całej obsady wypada Jason Clarke, który potrafi odpowiednio być twardy i stanowczy, ale również pełen liryzmu i bólu. Aktor świetnie balansuje między stanami psychicznymi swojego bohatera.
Kent w swoim filmie porusza bardzo mocny temat pogodzenia się ze stratą, która pozostawia w naszym sercu pustkę i w finale filmu udaje mu się przekazać swój punkt widzenia. Jednak po drodze do tej konkluzji trafia wiele razy w próżnię, kompletnie mijając się z emocjonalną stawką, jaka została zaproponowana nam w tej historii. Kent wydaje się, że ma wszystkie środki, aby zadziałać na świadomość i duszę widza, ale gdy przychodzi do ogrania tematu, nakreślenia ekspozycji, to wszystko idzie mu bardzo topornie. Niby najlepsze karty w postaci świetnej obsady i dobrej fabularnej koncepcji znajdują się w ręku twórcy, jednak ten boi się użyć ich w pełni i zamyka mocne strony w sztywnych, dramatycznych ramach. Bardzo na tym traci na przykład wątek Fredy, córki Luberta, która ma spory potencjał rozwoju w historii, jednak zostaje ograniczona do słabej, trzecioplanowej roli.
Z zaproponowanej nam przez twórcę opowieści można było wyciągnąć o wiele więcej niż to, co zobaczyliśmy na ekranie. Oglądając The Aftermath, cały czas miałem wrażenie, jak niewykorzystana jest ogromna sfera do rozwoju tej historii. Potencjał obsady, tło historyczne i koncepcja fabularna, to wszystko mogło zagrać ze sobą znacznie lepiej.
Źródło: zdjęcie główne: screen z YouTube
Poznaj recenzenta
Norbert ZaskórskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat