Wiedźmin: sezon 1, odcinek 6 - recenzja spoilerowa
Data premiery w Polsce: 20 grudnia 2019Wiedźmin Netflixa niestety nie poszedł za ciosem i notuje od szóstego odcinka spadek formy nie tylko jeśli chodzi o prowadzenie narracji, ale też wiele dziur fabularnych, które muszą być na prędko łatane ze względu na kończący się sezon.
Wiedźmin Netflixa niestety nie poszedł za ciosem i notuje od szóstego odcinka spadek formy nie tylko jeśli chodzi o prowadzenie narracji, ale też wiele dziur fabularnych, które muszą być na prędko łatane ze względu na kończący się sezon.
Wiedźmin od tego momentu łapie zadyszkę, a twórcy jakby uświadamiają sobie, że do końca sezonu nie zostało wiele czasu i muszą na szybko dopowiedzieć istotne elementy do historii kluczowej dla tego sezonu. Ginące gatunki nie radzą sobie też w kwestii adaptacji opowiadania Granica możliwości, bo wymagało niestety istotnych zmian względem oryginału, aby całość pasowała tonem do reszty. W pierwszym odcinku przedstawiono okrojoną wersję Mniejszego zła, tutaj opowiadanie ze smokiem w tle dostaje więcej czasu, ale natrafia na zupełnie inne problemy: dysonans poznawczy spowodowany złotym stworem przemawiającym ludzkim głosem, motyw z Yennefer pragnącej macierzyństwa oraz natłok zbyt dużej ilości stereotypowych postaci w jednym miejscu.
Samo opowiadanie z udziałem Borcha Trzy Kawki, nie jest tak udane (podkreślam subiektywność tej opinii) w porównaniu do pozostałych historii z wiedźmińskiego portfolio Sapkowskiego, ale też sam serial nie ułatwia zadania w przenoszeniu tej opowieści na mały ekran. Nie jest bowiem możliwe ciągłe słuchanie o przeznaczeniu bez uczucia irytacji. Nawet wspomniany Borch Trzy Kawki, który wynajmuje wiedźmina w określonym celu, musi dorzucić swą sakwę z groszem dotyczącą przeznaczenia. Nie dziwi pomysł fanów na grę, w której przechylany jest kieliszek z wódką na każde wspomnienie tego słowa. Zabawa zdecydowanie dla wytrwałych osób z mocną głową.
Kiedy myślałem o Wiedźminie jako całości, obawiałem się problemów realizatorskich lub zbyt drastycznych zmian względem charakterów postaci. Tego typu rzeczy doświadczamy rzadko, więcej było za to wpadek związanych z samym scenariuszem, który miewa trudności podczas uspójniania całości. Ginące gatunki oferują interesującą przygodę z różnymi stronami konfliktu oraz smokiem w tle, ale całość niestety przepełniona jest różnego rodzaju błędami logicznymi lub skrótowym dążeniem do konkluzji w postaci ochrony dziecka lub możliwością jego posiadania. Nawet pomimo świetnie budowanego klimatu oraz mądrze pisanej relacji Geralta i Yennefer w poprzednim odcinku, ten epizod skręca w bardzo złe rejony, zostawiając po sobie uczucie podobne do tego, które mogą czuć widzowie oglądający turecką telenowelę. Książkowa esencja tego duetu daje się wyczuć dopiero w momencie kłótni kochanków pod koniec, wypadałoby więc w przyszłości nieco lepiej wykorzystywać potencjał tak świetnie zresztą przedstawionych w poprzednich odcinkach bohaterów.
Dopasowanie opowiadania ze smokiem do ram serialu nie do końca się udaje, ale wciąż czuć rozmach i fantastyczną przygodę. Dlatego ogląda się całość z zainteresowaniem, być może dlatego, że wciąż odczuwalna jest pewnego rodzaju swojskość. Mieszają się tutaj różne style, ale widać też znajome motywy kulturowe - faceci z mieczami lecą ubić smoka, bo ktoś obiecał rękę księżniczki lub sypnie porządnym pieniądzem. Możecie pisać o tym serialu wszystko, co negatywne, ale to jest mój Geralt i ten wykreowany świat dalej krzyczy do mnie w języku Sapkowskiego. Do tego dzieje się dużo, choć rozumiem krytykę względem ścisłego operowania w tym odcinku schematami gatunku fantasy. Ujawnia się to choćby w przedstawieniu bohaterów z różnych stron konfliktu - rębacze, krasnoludy, Yennefer towarzysząca (nie)szlachetnemu rycerzowi oraz Borch Trzy Kawki w towarzystwie Zerrikanek. W przypadku dwóch pierwszych grup zrobiono zbyt mało, aby ciekawiej zarysować charaktery postaci i jedynie Yarpen Zigrin dostaje więcej czasu na zaprezentowanie rozpoznawalnego dla krasnoludów stylu wypowiadania się. Szkoda, bo czasu na wędrówkę nie brakowało, a zaciekawienie pozostałymi członkami wyprawy mogłoby lepiej wpłynąć na stawkę finałowego starcia.
Po drodze prezentowany jest też wątek z Ciri, gdzie koniecznie trzeba pochwalić Adama Levy'ego w roli Myszowora. Nie miał łatwego zadania, wcielił się w dwie zupełnie rożne postacie w jednym ciele, zatem należą mu się za jego kreację duże brawa. Szkoda tylko, że historia młodej bohaterki do niczego nie dąży, jedynie zmusza pretekstowo Ciri do odważnych decyzji, jak np. chęć zamordowania wroga. Brakowało jednak mocniejszego zaakcentowania jej relacji z Darą po starciu z dopplerem - chłopak decyduje się porzucić bohaterkę, ponieważ ta bezlitośnie chciała potraktować przedstawiciela innej rasy. Zobaczył w niej nie przyjaciółkę, a królową Calanthe wyżynającą jego braci i siostry. Zamysł dobry, szkoda, że niespecjalnie wybrzmiewa to z ekranu i prowadzi ten wątek do jeszcze mniej ciekawej konkluzji.
Zobacz także:
Prowadzenie narracji i scenariuszowe niedociągnięcia można jednak potraktować z przymrużeniem oka, bo tak jak wspominałem wcześniej - zbieranie ekipy, docieranie do celu oraz poszczególne sceny relacji pomiędzy bohaterami, dostarczają. Wciąż jest przy tym duża zabawa i jest to ważne, choć nie da się ukryć, że nagłe przypomnienie sobie Geralta o Dziecku Niespodziance wpływa niekorzystnie nie tylko na ten epizod, ale także na pozostałe odcinki pierwszego sezonu. Wstydu jednak nie ma, smok rzeczywiście jest piękny i elementy baśniowe odpowiednio wybrzmiewają. Nie brakowało też akcji i ciekawych rozstrzygnięć, zatem bez skrępowania można było dobrze bawić się przed ekranem.
Źródło: zdjęcie główne: netflix
Poznaj recenzenta
Michał KujawińskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat