Wikingowie: sezon 4, odcinek 13 – recenzja
Wikingowie mają dobre, ważne momenty, ale większość odcinka niestety dłuży się i nie wykorzystuje potencjału historii.
Wikingowie mają dobre, ważne momenty, ale większość odcinka niestety dłuży się i nie wykorzystuje potencjału historii.
Najlepszym wątkiem odcinka są poczynania Lagerthy, która w końcu bierze sprawy w swoje ręce. Jej działania mogą się podobać, bo nie tylko jest świetną władczynią, ale jeszcze myśli kilka kroków naprzód. Porwanie synów Ragnara odbywa się przekonująco i prosto, więc nie ma do czego się przyczepić. Sam atak na Kattegat też realizacyjnie stoi na dobrym poziomie. Są w tym emocje, dynamika i nieźle pokazane pomysły (atak łuczników). Tylko w tym wszystkim są dwa zgrzyty, które psują efekt. Po pierwsze - Lagertha dopiero po czasie zdaje sobie sprawę, że mieszkańcy Kattegat to jej ludzie, więc przestańmy walczyć? Tu nie chodzi mi o sam zamysł sceny, ale jej wykonanie, które jakoś nieszczególnie wiarygodnie wypada w tym momencie. Po drugie - ucięcie wszystkiego przed ostatecznym starciem Lagerthy z Aslaug jest po prostu słabym zagraniem twórców. Jedyny dobry wątek odcinka jest sztucznie przedłużany na kolejny epizod. Taki cliffhanger w tym przypadku odnosi odwrotny efekt do zamierzonego. I nadal trudno mi zaakceptować, że tak nagle bez większego powodu Lagertha decyduje się odbić Kattegat. Przez tyle sezonów ten wątek ani razu nie został poruszony, a tu nagle po latach znikąd pojawia się ta decyzja. Nie wydaje się to odpowiednio przygotowane fabularnie.
Na razie rozczarowuje wątek Bjorna, który wpada do Rollo. W tym przypadku co najmniej dziwne jest zachowanie tego drugiego, który najpierw każe zamknąć wikingów w celi, by potem zaproponować im wspólną podróż. Są to dwa sprzeczne ze sobą czyny, które w kontekście fabularnym nie mają zbyt wiele sensu. W tym wszystkim najbardziej przekonujący jest sam Rollo i fakt, że jego serce wikinga tęskni za wojaczką i wyprawami. To jest zrozumiałe i ważne w kontekście dalszej rozbudowy tej postaci. Zaś pozostała część wątku jest trochę sztampowa (rozmowa bohateraz z żoną), trochę oczywista (rytuał oczyszczenia Rollo na statku). Nic szczególnie interesującego w tym wszystkim nie ma. Czegoś brakuje do tego, co wikingowie mają najlepszego do zaoferowania.
Problemem sezonu 4B jest jak na razie ekspozycja nowych bohaterów, która jest strasznie wolna i mało interesująca. Powiem więcej - odnoszę wrażenie, że jest mało sprawnie przeciągana. Prawie cały odcinek skupia się na relacji Ragnara z Ivarem, która powinna angażować widza i pokazywać proces kształtowania się przyszłego bohatera serialu Vikings, ale nie porywa. Ma dobre momenty, gdzie interakcja Ragnara z synem może się podobać i nieźle się rozwija, wyraźnie widać te chwile, które powinny mieć największy wpływ na Ivara. Można jednak odczuć, że potencjał tych scen wcale nie jest wykorzystany, bo zamiast mieć znaczenie i pokazać wydarzenia ciekawe, są po prostu nudne. Chcę poznać Ivara, ale przedstawianie go nie jest w żaden sposób interesujące.
Vikings nie są w tej chwili złym serialem, ale daleko temu do poziomu, do którego zdążyliśmy się przyzwyczaić. Proces przekazania pałeczki jest zbyt wolny, a prezentowane wydarzenia nie są pokazane w sposób mający znaczenie fabularnie i potrafiący pobudzić ciekawość. Tak jak przez większość odcinków tego serialu chciało się więcej, teraz tak naprawdę ogląda się to, wyczekując rozwoju i większej wagi wydarzeń. Mało w tym wszystkim emocji (za wyjątkiem krótkich scen w Kattegat). To chyba największy grzech tego odcinka.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat