Wikingowie: sezon 5, odcinek 10 – recenzja
Oto ostatni odcinek 5. sezonu serialu Wikingowie przed wielomiesięczną przerwą w emisji. Zarazem jest to odcinek, który nieprawdopodobnie podzieli widzów.
Oto ostatni odcinek 5. sezonu serialu Wikingowie przed wielomiesięczną przerwą w emisji. Zarazem jest to odcinek, który nieprawdopodobnie podzieli widzów.
Ten odcinek serialu Vikings to fabularna kulminacja wątków budowanych od początku sezonu. Mamy więc kolejną wielką bitwę, w której ważą się losy świata wikingów. To oczywiście temat na półfinał sezonu jak najbardziej wskazany i z potencjałem. Problem leży w formie, jaką obrał reżyser. Nie mamy linearnego opowiadania historii, więc nie tylko skaczemy z postaci na postać, to jeszcze w trakcie bitwy przeskakujemy co chwilę pomiędzy teraźniejszymi wydarzeniami a retrospekcjami. A to buduje chaos narracyjny, który psuje cały wydźwięk odcinka.
Problem z formą jest taki, że wszyscy czekamy na wielkie rozstrzygnięcie konfliktu, czyli bitwę, w której szala przechyli się na jedną ze stron. A taki zabieg powoduje, że to, co powinno być najważniejsze w tym sezonie, nie ma żadnego znaczenia. Istotniejsze dla reżysera są moralne rozterki wszystkich postaci oraz wspomniane ciągłe przeskoki. Chwila bitwy, retrospekcja, chwila bitwy i retrospekcja - taka struktura zaczyna szybko być męczącym zabiegiem wybijającym z rytmu i pozbawiającym odcinek nutki emocji. To, co powinno je budować i sprawiać, że będzie nam zależeć, stało się przyczyną zbudowania niezwykłej obojętności. Normalna, prostsza forma nadałaby całości zupełnie innej dawki emocjonalności. Szczególnie, że te kameralne rozmowy byłyby piękną ciszą przed burzą. Bitwa byłaby kulminacją, w której napięcie i gęsta atmosfera byłyby na pierwszym planie. A tak odnoszę wrażenie przerostu formy nad treścią. Jakby ktoś chciał złamać schemat, stworzyć artystyczną wizję i głębię, która nada nowego znaczenia wydarzeniom. Problem jest taki, że to nie jest artystyczny serial, w którym można pozwolić sobie na takie zagranie - szczególnie że reżysersko nie jest to najwyższa półka. Z takiej formy można byłoby wyciągnąć więcej, mocniej i sprawić, że to miałoby sens. A tak momentami wchodzi to na rejony męczącego bełkotu. To jest serial rozrywkowy, który ma bawić i wywoływać emocje, a nie budować wręcz przeciwne reakcje.
W tym aspekcie nawet nie można ocenić bitwy, bo przez decyzje montażowe praktycznie jej nie widzimy. Wyrwane z kontekstu skrawki, które w kontekście walki nie działają. Nie ma tutaj emocji wynikających ze starcia, atmosfery kulminacyjnego zdarzenia dla tej części sezonu czy widowiskowości, która miałaby zapewnić oczekiwaną rozrywkę. Wszystko jest skupione na postaciach, ich dylemacie, rozterkach, więc to, że akurat walczą na polu bitwy nie ma żadnego znaczenia. A co gorsza - twórca odcinka wchodzi na rejony symboliki - która kompletnie nie działa. Mowa tutaj o śmierci Halfdana, która jest po prostu głupia, pozbawiona sensu i wiarygodności. Halfdan to był wojownik, wiking; jego niechęć do walki z bratem można było rozwinąć na wiele przekonujących sposobów. Więcej sensu ma natomiast spotkanie Lagerthy z Astrid. Oczywiście też mamy tu symbolikę i odcięcie od pola walczących. Ta relacja zawsze miała większy ładunek emocjonalny, dlatego ma to jakiś poziom wiarygodności i sensu. Umówmy się: nie było innego scenariusza. Astrid była w pozycji, z której jedyną ucieczką jest śmierć. Jej ciąża - do końca nie wiadomo, kto jest ojcem -mogła skończyć się dla niej piekłem na ziemi. I to też wpływa na Lagerthę w kluczowy sposób. Jest emocjonalnie rozbita, a być może nawet postradała zmysły, jak sugeruje jedna z ostatnich scen. To jest jedna z rzeczy, które bolą, bo wydaje się to zmierzaniem w podobnym kierunku co historia Ragnara. A dla Ragnara skończyło się to tak, że po jednym sezonie trudno było znieść tę postać na ekranie. Mam nadzieję, że to tylko sugestia, bo takie rozwiązanie byłoby najgorsze, a Lagertha jest kimś, kto zasługuje na więcej. A tak to wszystko pozostawia mnie z obojętnością: mam się przejmować śmiercią nowej dziewczyny Bjorna czy jego syna? Konfliktem Ubbe z Hvitserkiem, którzy przez przeciętne rozpisane postaci nie wywołują wiele emocji?
Chaos pogłębiają pozostałe dwa wątki, których tak naprawdę mogłoby nie być. Historia Flokiego nadal jest jedną wielką sztampą przepełnioną przewidywalnością i brakiem głębszego sensu. A słowa o jego "ofierze" sugerują, że ten wątek jest tylko po to, by się go pozbyć. Nie czuję w tym żadnego potencjału. Natomiast jeśli chodzi o Margrethe, to szkoda słów. Postać irytująca do granic możliwości. Wątek wciśnięty na siłę i wymuszony.
Ten odcinek będzie dzielić widzów serialu Vikings. Jedni, tak jak ja, będą narzekać na kompletnie niestrawną formę i złe decyzje fabularne. Jestem pewien, że inni jednak będą zachwyceni nietypowym sposobem opowiadania tej historii. Ten sezon poprawił dużo po słabej 4. serii, ale najnowszy odcinek... pod wieloma względami pogłębił problemy, jakie ten serial ma po śmierci Ragnara. Mnie ten chaotyczny odcinek zmęczył i rozczarował marnowaniem fabularnego potencjału. Mam nadzieję, że zapowiedziany powrót Rollo przynajmniej nada temu więcej emocji i sensu, bo nadal jego pomoc Ivarowi i Hvitserkowi mnie nie przekonuje.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat