Zaułek koszmarów - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 28 stycznia 2022Po czterech latach przerwy od dużego ekranu reżyser Guillermo del Toro powraca z kolejną mroczną opowieścią. Czy warto było tyle czekać? Sprawdzamy.
Po czterech latach przerwy od dużego ekranu reżyser Guillermo del Toro powraca z kolejną mroczną opowieścią. Czy warto było tyle czekać? Sprawdzamy.
W dwudziestoleciu międzywojennym w Stanach Zjednoczonych objazdowe parki rozrywki były czymś wręcz magicznym. Iluzjoniści, siłacze, ludzkie bestie, wróżki. Gdy przyjeżdżali do miasta, ludzie momentalnie zbierali się wokół ich kolorowych wielkich namiotów i podziwiali różnego rodzaju sztuczne czy też „niespotykane dotąd kreatury”. Chcieli otrzymać show, jakiego nigdy wcześniej nie widzieli i bardzo często właśnie to dostawali. Niezapomniane przeżycia. Nic więc dziwnego, że ten świat opisany w powieści Williama Lindsaya Greshama zatytułowanej Zaułek koszmarów tak bardzo zafascynował reżysera Guillermo del Toro, że postanowił wyjść na chwilę ze swojej strefy komfortu i nakręcić opowieść w klimacie noir, ale tym razem bez żadnych nadprzyrodzonych istot.
Głównym bohaterem opowieści jest czarujący i posiadający dar manipulowania ludźmi włóczęga Stan Carlisle (Bradley Cooper), który tułając się pod Stanach, trafia do objazdowego parku rozrywki, gdzie szybko znajduje pracę jako facet od zadań fizycznych. Nie jest to może wymarzona robota, ale daje mu suchy kąt do spania i ciepły posiłek. Stan szybko jednak odnajduje się w tym świecie. Zaczyna podglądać niektórych artystów przy ich pracy i szybko się uczy ich fachu. W szczególności jest zafascynowany pewnym starszym nadużywającym alkoholu magikiem, który opracował niemal perfekcyjną sztuczkę udawania medium. Ten trick ma w sobie jednak pewne niebezpieczeństwo. Osoby, które go wykonują, po pewnym czasie zaczynają coraz śmielej przekraczać granice pomiędzy światem żywych i umarłych.
Zaułek koszmarów to świetnie przedstawiona opowieść kryminalna w mrocznym klimacie noir. Guillermo del Toro z wdziękiem buduje ten nieistniejący już świat brudnych zapleczy parków rozrywki z kolorowymi i charyzmatycznymi postaciami chcącymi dostarczyć rozrywki prostym ludziom. Wskazuje nam mrok, który tam się czai z dala od oczu widowni. Reżyser stara się pokazać nam, że prawdziwe monstra nie muszą pochodzić z innej planety czy innego wymiaru. One są w nas. Ludzie w sobie skrywają najgorsze potwory. Potrafimy posunąć się do naprawdę obrzydliwych rzeczy w imię fortuny i sławy.
Meksykański reżyser zabiera widzów za kulisy pewnego show, odkrywając przed nimi jego tajniki. Robi to z gracją Christophera Nolana, który podobnego zabiegu użył chociażby w Prestiżu. Gdy już zaczynamy rozumieć, na czym polega sztuczka, wtedy możemy się skupić już na tym, jaki jest jej cel. Del Toro odziera trochę magię z jej tajemniczości, pokazując, że to wszystko jest jednym wielkim oszustwem, które może być wykorzystane, by komuś ulżyć w cierpieniu lub by go oszukać i ograbić z pieniędzy. Wszystko zależy od osoby, która się ową sztuczką posługuje.
Świat w Zaułku koszmarów jest mroczny, ale i fascynujący. Guillermo del Toro z pomocą Shane’a Vieau odpowiedzialnego za dekorację wnętrz i scenografki Tamary Deverell stworzył fascynujące obrazki. Widz z chęcią na nie patrzy, przyglądając się wszystkim detalom znajdującym się w pomieszczeniach. Dzięki temu klimat całej opowieści jest jeszcze bardziej wciągający. I nie mówię tu tylko o przyczepach, w których mieszkają artyści z parku rozrywki, ale także salonach wyższej elity, która chętnie korzysta z talentu Sama, jak choćby gabinet doktor Lilith Ritter (Cate Blanchett).
Niestety, o ile powieść Williama Lindsaya Greshama czyta się bardzo dobrze, o tyle scenariusz napisany przez del Toro wraz z żoną Kim Morgan obfituje w kilka dłużyzn wybijających nas z rytmu. Czasami akcja niepotrzebnie zwalnia w celu objaśnienia widzom tego, co przed chwilą zobaczyli, jakby reżyser nie do końca ufał inteligencji osób znajdujących się na sali kinowej. Jednak to jedyny, moim zdaniem, minus tej produkcji.
Pod względem wizualnym i aktorskim jest to piękna produkcja. Nie ma tutaj źle obsadzonego aktora. Bradley Cooper świetnie wypada jako potrafiący omamić wszystkich czaruś z mrocznym sekretem. I o dziwo nie dominuje on ekranu. Każdy aktor walczy tutaj o uwagę widzów i robi to skutecznie. Wspomnę tutaj tylko o genialnym Willem Dafoe, który odkrywa przed widzami makabryczną prawdę o tym, kim są bestie w jego show czy zmęczona życiem w drodze medium Zeena Krumbein grana przez Toni Collette. W tej produkcji nie ma małych niezauważalnych ról, nawet Ron Perlman, który nie ma za dużo do gry w tym filmie, zostanie w pamięci widzów po seansie. Największym zaskoczeniem była dla mnie jednak kreacja Cate Blanchett, która podczas scen z Cooperem nie dała mu się przytłoczyć i nawiązała wyrównaną walkę z aktorem. Każde ich spotkanie trzyma widza w napięciu, bo nie jesteśmy do końca przekonaniu, kto tu kogo próbuje tak naprawdę wykiwać. Del Toro stawia pomiędzy iluzjonistą i psychologiem pewien znak równości, jeśli chodzi o mamienie widzów i żerowaniu na ich słabościach. Pokazuje, że nie ma różnicy pomiędzy nauką a „siłami nadprzyrodzonymi”, jeśli są one wykorzystywane w złych intencjach.
Zaułek koszmarów znacznie różni się od poprzednich filmów Guillermo del Toro, ale nie jest to żaden przytyk. Oglądając go, można łatwo zrozumieć, co w tej opowieści tak zafascynowało tego reżysera, że walczył o realizację projektu od trzech dekad.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1977, kończy 47 lat