BERLINALE 2014: Chłopiec z Teksasu
Jedną z atrakcji towarzyszących pokazom filmów konkursowych jest możliwość podglądania jury przy pracy. Christoph Waltz siedzi w skupieniu i z nieznacznie zmarszczonym czołem. Greta Gerwig wygląda czasem na zamyśloną i zaspaną. Po projekcji "Boyhood" Richarda Linklatera wychodziła jednak z sali ze łzami w oczach.
Jedną z atrakcji towarzyszących pokazom filmów konkursowych jest możliwość podglądania jury przy pracy. Christoph Waltz siedzi w skupieniu i z nieznacznie zmarszczonym czołem. Greta Gerwig wygląda czasem na zamyśloną i zaspaną. Po projekcji "Boyhood" Richarda Linklatera wychodziła jednak z sali ze łzami w oczach.
Jutro ogłoszony zostanie zdobywca Złotego Niedźwiedzia. Międzynarodowe jury poznało jak dotąd niemal wszystkich kandydatów. Przez ponad tydzień jurorzy oglądali dwa lub trzy filmy dziennie. Połowa z nich nie prezentowała wysokiego poziomu i zostanie po festiwalu zapomniana, nie mając szans na dystrybucję. Nie wiadomo, co jury pod przewodnictwem Jamesa Schamusa sądzi o reszcie tytułów, ani też, czy dominacja Amerykanów (4 członków jury na 11 osób) przełoży się na werdykt. Jeśli jedyny stricte amerykański film konkursu, "Boyhood" Linklatera wyjechałby z Berlina z najwyższym laurem, byłby to werdykt nie wywołujący większych kontrowersji.
Obsesja Linklatera na punkcie upływającego czasu stanowi sedno jego najpopularniejszego osiągnięcia, czyli trylogii zwieńczonej zeszłorocznym Przed północą. Realizowany przez kilkanaście lat "Boyhood" łączy epickie ambicje z właściwą reżyserowi czułością i intymną perspektywą. Od 2002 do 2013 roku Linklater co roku kręcił ze stałą ekipą aktorską kolejne sceny z życia młodego Masona i jego bliskich. Rodzina Teksańczyków przeżywa małe dramaty i równie skromne sukcesy, w tle Busha zastępuje Obama, a Mason porzuca gry wideo na rzecz analogowego aparatu fotograficznego.
"Boyhood" trwa blisko trzy godziny, lecz doskonały montaż zszywa opowieść w jeden ciąg rozstań i zmian. Nie ma chyba w Stanach drugiego reżysera tak zafascynowanego rozmową dwojga ludzi i skupionego na wiarygodnym oddaniu towarzyszących jej emocji. Mason prowadzi zwyczajne życie i taki też jest film Linklatera: dążący do prostoty, pozbawiony wyraźnej dramaturgii, otwierający się na rytm chwytanego przelotem życia. "Boyhood" ukrywa przejścia czasowe między kolejnymi latami. Odczytujemy je dopiero z twarzy bohaterów: w pewnym momencie Mason dostaje trądziku i oznacza to, że odtwórca jego roli Ellar Coltrane również dojrzał, przemieniając się stopniowo z chłopca w mężczyznę.
[video-browser playlist="616961" suggest=""]
Dojrzewanie odbywa się u Linklatera niepostrzeżenie, jakby ukradkiem. Fabularna opowieść jest ściśle związana z życiem występujących w filmie aktorów. Projekt mógł przybrać dowolną postać i ewoluować na przestrzeni lat, reagować na zmianę wyglądu postaci. To właśnie ciała aktorów przekazują najwięcej sensów, wydają się rzeźbione przez regularnie odmierzany czas. "Boyhood" stanowi kinowy odpowiednik rodzinnego albumu. Przeglądany strona po stronie pokazuje, że czas biegnie do przodu bez naszej woli. A także to, że dopiero po latach potrafimy ocenić zmiany, jakie przyniósł.
Filozofia kina Linklatera, pełnego optymizmu Teksańczyka, różni się od podejścia Peruwianki Cludii Llosy, autorki długo wyczekiwanego "Aloft". Przed pięcioma laty jej "Gorzkie mleko" zdobyło Złotego Niedźwiedzia, co otworzyło reżyserce drogę do anglojęzycznej produkcji. Z Jennifer Connelly i Cillianem Murphym w rolach głównych, "Aloft" jest nieszczęśliwym przypadkiem przemiany poetyckiego stylu stanowiącego o sile poprzedniego filmu w styl pretensjonalny i manieryczny. Historia nieszczęśliwej uzdrowicielki naszpikowana jest metaforami i abstrakcyjnymi ideami, które nie są w stanie wydźwignąć "Aloft" ponad poziom Wielkich Prawd o Życiu.
Relacja przygotowana we współpracy z festiwalem Dwa Brzegi.
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1952, kończy 72 lat