Bezwład: przeczytaj fragment thrillera o katastrofie lotniczej
Bezwład to nowa propozycja Rebisu dla fanów thrillerów. Przeczytajcie fragment powieści Jessiki Barry.
Bezwład to nowa propozycja Rebisu dla fanów thrillerów. Przeczytajcie fragment powieści Jessiki Barry.
Allison
Wszystko dzieje się tak szybko. Najpierw jestem jedyną drobinką na długiej wstędze asfaltu, a potem nagle ten TIR tuż przy moim prawym zderzaku i jakiś sportowy samochód pędzący zaraz za mną.
To w zasadzie powinien być łatwy manewr: po prostu zjechać na środkowy pas, żeby przepuścić sportowy samochód. Włączam kierunkowskaz i oglądam się przez ramię, żeby sprawdzić, czy mam wolny pas, ale zamiast mnie puścić, TIR przyspiesza. Jestem zablokowana.
Natychmiast wraca panika. To on. To na pewno on. Wciskam gaz. Subaru aż jęczy, ale gna do przodu. Patrzę,
jak podnosi się wskazówka prędkościomierza. Sto dziesięć. Sto dwadzieścia. Sto trzydzieści. Spoglądam w prawo i widzę, że TIR utrzymuje moje tempo. Próbuję zajrzeć do kabiny, może spojrzeć kierowcy w oczy, ale ciężarówka jest zbyt wysoka. Jego twarz znajduje się w cieniu i widzę tylko daszek czapki bejsbolowej. Zerkam we wsteczne lusterko.
Sportowy samochód jest ledwie parę metrów za mną, widzę nawet znaczek mercedesa na masce. Jeśli dam teraz po hamulcach, uderzy we mnie, tak że wylecę z drogi albo wpadnę pod koła TIRa. Mruga światłami, żebym mu ustąpiła. Jadę już sto trzydzieści pięć kilometrów na godzinę, ale TIR nie odpuszcza, wciąż blokując mi pas. Czuję, jak ogromna ciężarówka przyciąga mój samochód, więc mocniej zaciskam palce na kierownicy.
Pochylam się do przodu i wyginam szyję w stronę kierowcy TIRa. Spójrz na mnie – zaklinam go. – Spójrz tutaj! Ale widzę tylko jego szczękę i daszek czapki. Wzrok ma utkwiony w drodze.
Sto sześćdziesiąt. Samochód zaczyna się trząść. Wpatruję się we wsteczne lusterko. Całe już wypełnione jest przodem sportowego samochodu, który nie zostawia ani skrawka miejsca na słońce, niebo i drogę za nim. Kierowca jest sam, dłonie w rękawiczkach trzymają mocno kierownicę, oczy zasłonięte ma ciemnymi okularami, usta zaciśnięte. Znów mruga na mnie światłami i jeszcze daje mi znak ręką.
Sto siedemdziesiąt pięć. Znak ostrzegający przed łukiem drogi. Mnie już z trudem udaje się jechać po prostej, w życiu nie dam rady wejść w zakręt. Widzę, że długi, czarny strumień asfaltu zagina się lekko, przekręcam więc kierownicę, czując, jak samochód trze po jezdni. Widzę dół drzwi ciężarówki. Pomalowane są na niebiesko, z lekkim metalicznym pobłyskiem. Im głębiej wchodzę w zakręt, tym bardziej TIR przyciąga subaru. To już kwestia centymetrów.
„Trzeba go było zdrapywać z asfaltu. – Tak mówił wujek Jim, kiedy był jakiś poważny wypadek. – Została po nim mokra plama”.
Przede mną mruga jakiś znak. Za 250 metrów zjed w prawo. Pomarańczowe trójkąty wskazują drogę. Roboty drogowe – wrzeszczy kolejny znak, ale nie widzę żadnych robót, tylko elegancką linię betonowych barierek na wprost mnie.
Na moim karku wykwita zimny pot. Spinam się na myśl o zgrzycie metalu trącego o metal, o huku szkła, locie w powietrzu. O tarciu ciałem o ten betonowy papier ścierny.
O pękaniu kości. O krwi rozlewającej się na asfalcie, gęstej i zbyt czerwonej, jej metalicznym zapachu mieszającym się ze smrodem benzyny i swędem spalenizny.
Umrę. Czuję dziwny spokój, jakby wszystko, co dotąd robiłam, prowadziło właśnie do tej chwili – jakbym już od urodzenia wiedziała, że tak opuszczę ten świat.
A potem nagle wszystko mija. TIR zjeżdża raptownie, sportowy samochód wypada przed ciężarówkę i pędzi przed siebie, trąbiąc dziko. Zdejmuję nogę z gazu i zjeżdżam na prawy pas, w ostatniej chwili wymijając znak nakazujący zjazd. Sto trzydzieści pięć. Sto trzydzieści. Sto dwadzieścia. Sto dziesięć. Wchodzę w zakręt i wypadam na kolejną prostą. Droga jest pusta. Sprawdzam we wstecznym lusterku i widzę, że TIR zjeżdża z drogi. Przede mną rozciąga się nagi asfalt. Drugiego samochodu w ogóle już nie widać.
Czuję w ustach metaliczny smak i uświadamiam sobie, że tak mocno przygryzłam policzek, że poleciała krew. Staram się nie myśleć o tym, jak bardzo trzęsą mi się ręce na kierownicy.
Zaczynam się bać, że nie dotrę do domu.
Nie.
Muszę dotrzeć do domu.
Źródło: Rebis / fot. Rebis
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat