Filmowy wehikuł czasu: przeczytaj początek klasyka SF w dniu premiery
Filmowy wehikuł czasu to kolejna powieść w ramach serii Wehikuł czasu. Mamy dla was dwa pierwsze rozdziały tej powieści science fiction.
Filmowy wehikuł czasu to kolejna powieść w ramach serii Wehikuł czasu. Mamy dla was dwa pierwsze rozdziały tej powieści science fiction.

Wehikuł Czasu to seria klasyki science fiction Domu Wydawniczego Rebis. W jej ramach ukazało się już ponad pięćdziesiąt książek, a wśród nich pozycje takich tuzów gatunku jak Isaac Asimov, Arthur C. Clarke, Frank Herbert, Henry Kuttner czy John Wyndham.
Dzisiaj ukazuje się kolejna powieść w tej serii - jest nią Filmowy wehikuł czasu znanego już serii autora, Harry'ego Harrisona. Amerykański pisarz przedstawia w niej następujący pomysł: najlepiej nakręcić film historyczny... przenosząc się w czasie i wykorzystując realnie istniejącą scenografię. Co może pójść nie tak z tak błyskotliwą ideą?
Mamy dla Was dwa pierwsze powieści Filmowego wehikułu czasu w przekładzie Andrzeja Jankowskiego. Znajdziecie go poniżej, pod opisem i okładką książki.
Filmowy wehikuł czasu - opis i okładka

Jedyny powód, dla którego Wikingowie osiedlili się w Ameryce? Decyzja o nakręceniu filmu pokazującego, jak Wikingowie osiedlili się w Ameryce!
Po co płacić za kostiumy, scenografię, rekwizyty, zatrudniać aktorów i mnóstwo statystów, skoro barwne, dramatyczne wydarzenia XI wieku mogą się rozgrywać na naszych oczach?
Reżyser Barney Hendrickson postanawia wykorzystać wynalazek profesora Hewitta, by przenieść się do roku 1000 i nakręcić tani, hiperrealistyczny film o odkryciu Ameryki przez wikingów. Czy coś może pójść nie tak? Początkowo pewnych trudności nastręcza skłonienie do współpracy skandynawskich wojowników, ale czegóż nie załatwi porządna whisky…
Potem już tylko kilka, hmm, drobnych przeszkód i gotowe!!! Wiking Kolumb, najbardziej realistyczny film historyczny wszech czasów już na ekranach!
Filmowy wehikuł czasu - fragment powieści
Rozdział 1
Co ja tu robię? Jak mogłem dać się na to namówić? — narzekał L.M., czując, że kolacja drażni jego wrzody żołądkowe.
— Jesteś tu, szefie, bo myślisz dalekowzrocznie i szybko podejmujesz decyzje. Albo, ujmując to inaczej, musisz chwytać się brzytwy, bo jeśli błyskawicznie czegoś nie zrobisz, Climac tic Studios pójdą na dno. — Barney Hendrickson nerwowo zaciągał się papierosem, którego trzymał w pożółkłych palcach, i patrzył niewidzącym wzrokiem na przesuwający się bezgłośnie za oknem rollsroyce’a krajobraz jak z kanionu. — Albo, ujmując to jeszcze inaczej, poświęcasz godzinę swojego czasu na zbadanie prototypu urządzenia, które może się stać ostatnią deską ratunku dla firmy.
L.M. skupiał całą uwagę na delikatnym zabiegu zapalenia hawańskiego cygara z przemytu. Odciął jego koniec kieszonkową złotą gilotynką, poślinił miejsce po amputacji, pomachał zapałką, czekając, aż wypalą się wszystkie zawarte w niej chemikalia, a potem łagodnie tchnął życie w wysmukły, zielonkawy kształt.
Auto zatrzymało się z majestatycznym wdziękiem prasy hydraulicznej przy krawężniku, wyskoczył szofer, obszedł je i otworzył drzwi. L.M. wyjrzał podejrzliwie, nie ruszając się z miejsca.
— Śmietnik. Jakim cudem na takim wysypisku śmieci miałoby się znaleźć coś, co by mogło uratować nasze studio?
Barney bezskutecznie starał się wypchnąć nieruchomą, zwalistą postać z samochodu.
— Nie osądzaj pochopnie, L.M. W końcu kto by się spodziewał, że biedny chłopak ze slumsów na East Side stanie się pewnego dnia szefem największej wytwórni filmowej na świecie?
— To przytyk?
— Nie odbiegajmy od tematu — nalegał Barney. — Może wejdźmy najpierw do środka i zobaczmy, co Hewitt ma do zaoferowania, a potem będzie czas na wydawanie osądów.
L.M. niechętnie dał się poprowadzić po popękanych płytach chodnika pod drzwi niegdyś wytwornego, o czym świadczyły zdobiące go sztukaterie, ale teraz podupadłego budynku. Trzymając go mocno za ramię, Barney nacisnął dzwonek. Musiał zadzwonić jeszcze dwa razy, nim zaskrzypiały drzwi i wyjrzał zza nich niski mężczyzna z wielką, łysą głową i okularami w grubych oprawkach na nosie.
— Profesorze Hewitt — rzekł Barney, popychając L.M. naprzód — oto człowiek, o którym panu mówiłem, szef Climactic Studios, pan L.M. Greenspan we własnej osobie.
— Ach tak, oczywiście, zapraszam… — Profesor łypnął dziwnie zza okrągłych okularów i odsunął się na bok, robiąc im przejście.
Kiedy drzwi za jego plecami się zamknęły, L.M. westchnął z rezygnacją i pozwolił się sprowadzić trzeszczącymi schodami do piwnicy. Nagle zatrzymał się w pół kroku na widok rzędów sprzętu elektrycznego, girland kabli i buczącego aparatu.
— Co to jest? Wygląda jak stary plan Frankensteina.
— Pozwól profesorowi wyjaśnić. — Barney lekko go szturchnął, by ruszył dalej.
— To dzieło mojego życia — oznajmił Hewitt, wykonując ręką nieokreślony gest w stronę toalety.
— To coś jest dziełem pańskiego życia?
— Profesor ma na myśli te maszyny i aparat, tylko nie wskazuje ich zbyt dokładnie — pospieszył z wyjaśnieniem Barney.
Profesor Hewitt ich nie słyszał. Był zajęty regulacją jakichś pokręteł na tablicy sterowniczej. Buczenie stało się głośniejsze, a ze spiętrzonej masy sprzętu zaczęły się sypać iskry.
— Tam! — Wskazał teatralnym gestem, tym razem z dużo większą precyzją, metalową platformę ustawioną na grubych izolatorach. — To jądro vremeatronu, gdzie dochodzi do przemieszczenia. Nie będę się silił na tłumaczenie wam wzorów matematycznych, bo i tak nie zdołalibyście ich zrozumieć, ani wchodził w skomplikowane szczegóły budowy tej maszyny. Myś lę, że najlepiej będzie po prostu zademonstrować jej działanie.
Pochylił się, pogrzebał pod stołem i wyciągnął zakurzoną butelkę po piwie, którą postawił na platformie.
— Co to jest ten vremeatron? — zapytał podejrzliwie L.M. — To. Teraz zademonstruję, jak działa. Umieściłem prosty przedmiot w polu, które zaraz aktywuję. Patrzcie uważnie. Hewitt pstryknął włącznikiem i z transformatora w rogu wystrzelił łuk elektryczny, mechaniczne buczenie przeszło w ryk, rozjarzyły się rzędy rurek, a powietrze wypełnił zapach ozonu.
Widok butelki na krótko się zamazał, po czym hałas aparatury ucichł.
— Widzieliście przemieszczenie? Niezwykłe, co? — Promieniejąc z dumy, profesor wyciągnął z maszyny rejestrującej długi pasek papieru pokryty atramentowymi zygzakami. — Wszystko jest tu zapisane. Butelka cofnęła się w czasie o siedem mikro sekund, a potem wróciła do teraźniejszości. Wbrew temu, co twierdzą moi wrogowie, ta maszyna działa. Mój vremeatron — nazwałem go tak od słowa vreme, co w serbskochorwackim oznacza czas, na cześć mojej babki ze strony matki, która pochodziła z Mali Lošinj — jest sprawnym wehikułem czasu.
L.M. westchnął i obrócił się w stronę schodów.
— Wariat — mruknął.
— L.M., wysłuchaj go. Profesor ma świetne pomysły. To, że w ogóle bierze pod uwagę współpracę z nami, zawdzięczamy tylko temu, że wszystkie instytucje odrzuciły jego prośby o fundusze na badania, bo jedyne, czego mu trzeba, to tylko trochę grosza na udoskonalenie jego maszyny.
— Głupich nie sieją, sami się rodzą. Idziemy.
— Tylko go posłuchaj — prosił Barney. — Pozwól mu pokazać, jak wysyła tę butelkę po piwie w przyszłość. To jest tak oszałamiające, że zapiera dech w piersiach.
— Muszę od razu wyjaśnić, że każdy ruch w przyszłość napotyka barierę czasu. Przemieszczenie w przyszłość wymaga nieskończenie więcej energii niż przemieszczenie w przeszłość. Ale jest wykonalne… proszę się uważnie przyjrzeć, co będzie się działo z tą butelką.
I raz jeszcze cud elektroniki zwarł się z siłami czasu i w powietrzu rozległy się trzaski wyładowań elektrycznych. Butelka po piwie prawie niezauważalnie zamigotała.
— Dość tego. — L.M. ruszył w kierunku schodów. — Aha, Barney, jesteś zwolniony.
— Nie możesz jeszcze wyjść. Nie dałeś Hewittowi szansy na udowodnienie jego tezy ani mnie choćby na jej wyjaśnienie. — Barneya przepełniała złość na siebie, na tonącą firmę, która go zatrudniała, na ślepotę ludzi, na daremność ludzkich wysiłków i na swoje zadłużenie w banku. Skoczył za L.M. i wyrwał dymiącą hawanę z jego ust. — Zrobimy prawdziwy pokaz, coś, co wreszcie docenisz.
— One są po dwa dolce za sztukę! Oddaj!
— Dostaniesz je z powrotem, ale najpierw się przyjrzyj. — Barney zrzucił butelkę na podłogę i położył na platformie cygaro. — Który z tych gadżetów służy do regulacji mocy?
— Poborem mocy steruje ten reostat, ale dlaczego pan pyta? Nie można przedłużyć przemieszczenia w czasie bez spalenia całego sprzętu… S t ó j!
— Może pan kupić nowy, ale jeśli nie przekona pan L.M., zostanie z niczym, i dobrze pan o tym wie. W drogę!
Barney jedną ręką powstrzymał miotającego się profesora, a drugą włączył pełną moc i nacisnął starter. Tym razem rezultaty były znacznie bardziej spektakularne. Ryk przeszedł w upiorne wycie, od którego pękały bębenki w uszach, rurki zapłonęły piekielnym ogniem, po metalowej konstrukcji przebiegały ładunki elektrostatyczne, a wszystkim obecnym w piwnicy włosy stanęły dęba i posypały się z nich iskry.
— Poraził mnie prąd! — wrzasnął L.M. i w tej samej chwili w ostatnim przypływie energii wszystkie rurki rozgorzały oślepiającym blaskiem i trzasnęły.
W tym samym momencie zgasło światło.
— Tam, patrz tam! — krzyknął Barney, zapalając kciukiem swojego ronsona i podsuwając go do platformy.
Była pusta.
— Jesteś mi winien dwa dolce.
— Patrz, zniknęło! Co najmniej na dwie sekundy, trzy… cztery… pięć… sześć…
Nagle na platformie ponownie pojawiło się wciąż dymiące cygaro. L.M. chwycił je i głęboko się zaciągnął.
— W porządku, no więc to faktycznie wehikuł czasu. Ale co to ma wspólnego z kręceniem filmów albo ratowaniem Climactic?
— Pozwól, że ci wyjaśnię…




naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1991, kończy 34 lat
ur. 1974, kończy 51 lat
ur. 1980, kończy 45 lat

