Fragment książki Gwiezdne wojny. Jak podbiły wszechświat?
Już niedługo do sprzedaży trafi interesujące opracowanie pt. Gwiezdne wojny. Jak podbiły wszechświat? Mamy dla was do przeczytania fragment tej książki z rozdziału Jak zostać Jedi.
Już niedługo do sprzedaży trafi interesujące opracowanie pt. Gwiezdne wojny. Jak podbiły wszechświat? Mamy dla was do przeczytania fragment tej książki z rozdziału Jak zostać Jedi.
Książka How Star Wars Conquered the Universe to świetne, faktograficzne opracowanie dotyczące historii i fenomenu Gwiezdnych Wojen. Dzieło Chrisa Taylora ukaże się 2 grudnia nakładem Znaku i będzie kosztowało 49,90 zł za 480 stron w twardej oprawie.
Zapraszamy do zapoznania się z fragmentem książki Gwiezdne wojny. Jak podbiły wszechświat? (do przeczytania pod opisem i okładką).
Biblia dla fanów „Gwiezdnych wojen”.
Moc silna w Chrisie Taylorze i w książce tej jest!
W 1973 roku George Lucas nabazgrał w swoim notatniku pierwsze zdania o walce galaktycznego Imperium z rebeliantami. Cztery dekady i 37 miliardów dolarów później gadżetów związanych z uniwersum Gwiezdnych wojen było więcej niż mieszkańców ziemi, a wiara rycerzy Jedi stała się oficjalnie uznawaną religią.
Dzieło Lucasa wyrwało się z ram kina. Dziś jest jedną z najbardziej lukratywnych i wpływowych marek. Kompletna historia fenomenu „Gwiezdnych wojen” nie została jednak nigdy opowiedziana. Aż do dziś. Trzymasz ją w ręku.
Chris Taylor – dziennikarz tygodnika „Time” i redaktor portalu „Mashable” – podąża śladami gwiezdnej sagi: od jej trudnych narodzin, poprzez burzliwe losy marki, aż po kontrowersje wokół najnowszego filmu. Dociera do ludzi, którzy pomogli przekuć pomysł Lucasa w legendę. Spotyka fanów i ludzi od marketingu, dla których „Gwiezdne wojny” stały się sposobem na życie. Stacza walki ze współczesnymi rycerzami Jedi i majsterkuje z konstruktorami droidów.
Taylor szuka odpowiedzi na pytanie, jak „Gwiezdne wojny” przyciągnęły i zainspirowały miliony i dlaczego będą rozpalać naszą wyobraźnię i zarabiać gigantyczne pieniądze przez kolejne pokolenia.
V. JAK ZOSTAĆ JEDI
Jeden Bóg dla wszystkich stanów to kłamstwo. Nasz bohater był zdeterminowany, aby poznać prawdę stojącą za wszystkimi religiami.
„Musi być coś ponad tym” – powiedział THX 1138. – „Moc”.
Lucas napisał to w roku 1968, adaptując THX 1138 4EB na potrzeby swojego pierwszego filmu krótkometrażowego. Wyraźnie słychać w nim echo 21-87 Arthura Lipsetta. Rok później Lucas zdecydował o wycięciu sceny z Mocą ze scenariusza, jednak ta dalej w nim płynęła, nalegając na odrodzenie się w niedalekiej przyszłości. W 1977 roku miała eksplodować w umysłach milionów osób, a Francis Ford Coppola zasugerował, aby we dwóch naprawdę założyli system religijny, który byłby oparty na Mocy jako jego wykładni. Lucas bał się o zdrowie psychiczne przyjaciela, jednak pomysł ten pasował do osobowości Coppoli, który kiedyś zażartował, że swoją karierę oparł na dojściu do władzy Hitlera, i który – jak często podkreślał Lucas – miał zwyczaj wskakiwać na czoło parady, aby ją poprowadzić.
Nawet dla takiego żartownisia, jakim był Coppola, nie był to pomysł bezprecedensowy. Pisarz science fiction L. Ron Hubbard spędził już wcześniej trzy dekady na tworzeniu swojej religii – Kościoła scjentologicznego. Ale to Lucas ma więcej zwolenników, niż Hubbard mógłby kiedykolwiek pomarzyć. Można by sądzić, że jeśli pozwoliłby charyzmatycznemu Coppoli powołać Kościół Mocy, moglibyśmy dziś żyć w zupełnie innym świecie.
Założeniem Lucasa w jego filmach było jednak wydobycie esencji wierzeń religijnych, które już istniały, a nie tworzenie nowych.
Mając świadomość kierowania filmu do młodej publiczności, chciałem powiedzieć prostymi słowami, że Bóg istnieje i że istnieje zarówno dobro, jak i zło – powiedział Lucas swojemu biografowi Dale’owi Pollockowi. – Masz wybór między nimi, ale świat jest lepszy, jeśli staniesz po stronie dobra.
Idea Mocy jest na tyle podstawowa, że wydaje się powszechnie atrakcyjna: religia epoki świeckiej idealnie dostosowana do naszych czasów ze względu na oszczędność szczegółów. Każdy może nadać jej własne znaczenie. W długim procesie prób i błędów Lucas celowo zachęca odbiorców do indywidualnych interpretacji.
Im bardziej wdawałem się w szczegóły, tym bardziej oddalałem się od podstawowej koncepcji, jaką chciałem przedstawić – wspominał Lucas w 1997 roku. – Dlatego kluczem było skupienie się na Mocy bez zbędnego wdawania się w szczegóły na jej temat.
W filmie Obi-Wan Kenobi tłumaczy jej istnienie Luke’owi Skywalkerowi w dwudziestu kilku dobrze dobranych słowach:
Moc jest tym, co daje Jedi ich siłę. To pole energii żywych istot, które nas otacza i przenika, i spaja galaktykę w jedną całość.
Poza tym Moc stanowi tajemnicę. Dowiadujemy się, że Moc ma ogromny wpływ na tych o słabym umyśle, że ma swoją mroczną stronę, która uwiodła Dartha Vadera. Wiemy, że Vader wierzy, że Moc jest znacznie potężniejsza niż technologia Gwiazdy Śmierci i że potrafi jej użyć, by zmiażdżyć gardło tego, z kim się nie zgadza, nawet jeśli ten ktoś znajduje się na drugim końcu sali. Luke uczony jest, aby „wyłączył racjonalny umysł” i „zdał się na instynkt”, a także słyszy, aby Moc „była z nim zawsze”. Han Solo uważa, że „przestarzałe wierzenia” w Moc nie zastąpią porządnego miotacza, ale z czasem niechętnie życzy Luke’owi, aby Moc z nim była. Obi-Wan znika, gdy przeszywa go miecz świetlny Vadera i widz domyśla się, że ma to coś wspólnego z Mocą, ale w pięciu kolejnych filmach nie zostanie to wyjaśnione. Luke niszczy Gwiazdę Śmierci, ponieważ przestaje polegać na celowniku komputerowym, zawierzając Mocy – równie dobrze można to nazwać intuicją.
To wszystko, co napisał Lucas. Wyjaśnienie mistrza Yody w kolejnym filmie, w większości autorstwa Lawrence’a Kasdana raczej niż Lucasa, może zdawać się bardziej poetyckie, bardziej uduchowione („świetlistymi istotami jesteśmy, nie tą surową materią”) i bardziej pokazowe (Yoda podnosi z bagna myśliwiec X-wing, tłumacząc, że Moc jest połączona ze wszystkim). Nie dowiadujemy się jednak z tej lekcji więcej niż ze zdawkowego wykładu Kenobiego.
Rzeczywiście dalsze próby szczegółowego zbadania Mocy wydawały się niezbyt po drodze ze space fantasy, w której tkwi geneza filmu. W chwili, gdy Lucas zdecydował o dodaniu racjonalnego, naukowego pierwiastka do wiedzy Jedi o Mocy, a więc w Części I – Mroczne widmo, wprowadzając niesławne „midichloriany”, mikroskopijne mikroorganizmy, które mają pomagać Mocy wiązać się z żywymi organizmami, najstarsi fani zbuntowali się. Nie miało znaczenia – jak tłumaczyło studio Lucasfilm – że Moc wcale nie składała się z owych midichlorianów, że one jedynie stanowiły biologiczną oznakę jej obecności. Jeśli przeszukać dostatecznie głęboko archiwa studia, można znaleźć pierwsze wypowiedzi Lucasa na ten temat już w sierpniu 1977 roku. „Powiadano, że niektóre stworzenia rodzą się z większą świadomością Mocy niż pozostałe” – mówił podczas ćwiczeń z odgrywania ról nakierowanych na pomoc w ucieleśnieniu koncepcji Gwiezdnych Wojen po nakręceniu pierwszego z filmów. „Ich mózgi są inne – mają więcej midichlorianów w swoich komórkach”. To również nie miało znaczenia. Tym, czego fani tak naprawdę żądali, była oszczędność w szczegółach. Chcieli dwudziestu kilku słów – i niczego więcej.
Na tym etapie Lucas mógł próbować użyć swoich wpływów dla dobra nauki – dopatrywano się podobieństw między midichlorianami i mitochondriami, źródłem energii dla większości naszych komórek. To godne pochwały, ale jeśli chcemy zobaczyć, jak Moc z jego filmów przejawia się w życiu codziennym, trzeba przyjrzeć się religii i sztuce, a nie biologii. Moc jest modlitwą Navajo, jest echem komentarza w domu sztuki filmowej i wieloma innymi rzeczami. „Aktywnej mocy źródła największego / szukajcie w Tao, ich źródła jedynego” [tłum. własne] – pisał Tao te Ching. Tao, podobnie jak Moc, jest podstawą sztuk walki. Podobnie jak koncepcja chi lub energia obecna w tradycyjnej kulturze buddyjskich Chin oraz prana w kulturze Indii, w sanskrycie oznaczająca „moc życiową”.
Moc stanowi to wszystko, a jednocześnie nie jest żadną z tych rzeczy. Jest obecna w tradycji żydowskiej, hinduistycznej i wiccańskiej. Każdy dostrzega w niej to, co chce, zwłaszcza jeśli – tak jak dzieciaki oglądające Flasha Gordona – zetknął się z nią w odpowiednim wieku.
To, jak szeroki zasięg ma oddziaływanie koncepcji Mocy na ludzi pochodzących z różnych tradycji, stało się jasne w 2004 roku, gdy dr Jennifer Porter, zajmująca się religioznawstwem na Memorial University Nowej Funlandii przeprowadziła badania podczas weekendu z Gwiezdnymi Wojnami w Disney World.
Gdy miałem 12 lat, ten uniwersalny związek wszystkich istnień z Mocą naprawdę poruszył we mnie właściwą strunę – odpowiedział respondent pochodzenia żydowskiego. – To i koncepcja Jedi, szanujących i chroniących każde życie oraz rozwijających umysł, ciało i duszę, odzwierciedlały moją własną drogę życiową. Od tamtej pory moim celem stało się zostać rycerzem Jedi. Nie liczyłem na to, że będę poruszał przedmioty siłą woli czy też zbuduję prawdziwy miecz świetlny, ale chciałem kontrolować emocje, być bardziej świadomy konsekwencji swoich czynów, szanować i czcić każde życie – zarówno ludzkie, jak i zwierzęce, a także odnaleźć spokój, piękno i pogodę ducha w świecie wokół mnie.
Opinia ta była zaskakująco wymowna.
Motywem, który przewija się najsilniej przez komentarze – mówi Porter – jest Moc jako metafora boskości, która przejawia się i inspiruje w głębi serca, głębsze poświęcenie dla boskości rozumianej w ramach ich tradycyjnej religii.
Innymi słowy, Moc jest jak filtr Instagrama, przez który patrzymy na dowolną religię. Nikt nie przeciwstawia się jej na tyle, by próbować ją wyrugować, choćby w sposób, w jaki robił to przez chwilę John Lennon, zauważając, że Beatlesi mają więcej aktywnych zwolenników niż chrześcijaństwo. Moc jest przyjazna i pociągająca dla wszystkich. Tym samym Moc zwycięża wszystko.
Chrześcijaństwo z łatwością mogłoby odrzucić teologię, która – jak się wydaje – przyjmuje kulturę Wschodu. Zamiast tego w przeważającej większości – może poza odizolowanymi miejscami, jak Szkółka Niedzielna Albina Johnsona – chrześcijanie przyjęli Moc. Była dostatecznie uduchowiona, aby dać się utożsamić z Duchem Świętym. „Niech Moc będzie z tobą” – brzmiało niezwykle podobnie do dominus vobiscum – „Bóg z wami” – z tradycyjnej liturgii. I rzeczywiście najwcześniejsze próby nałożenia na Moc tradycyjnych wierzeń w postaci jednej z najwcześniejszych książek poświęconych Gwiezdnym Wojnom dotyczyły treści chrześcijańskich. W 1977 roku Frank Allnutt, były publicysta Disneya, który miał na koncie Mary Poppins i był świeżo upieczonym ewangelikiem, opublikował książkę pod tytułem The Force of Star Wars. Allnut pisał, że Gwiezdne Wojny nie są ucieczką od rzeczywistości, lecz czymś znacznie bardziej realnym.
Film mówi widzowi:
Posłuchaj! W życiu są zacznie lepsze rzeczy niż tarzanie się w bagnie pornografii, dragów, materializmu i próżnych zachcianek. Masz wyższe powołanie – powołanie, by być kimś, by coś uczynić. Masz randkę z przeznaczeniem. Masz potencjał w sobie, którego nawet nie zdążyłeś rozwijać. We wszechświecie istnieje Moc, z którą powinieneś się połączyć.
Autor był zdania, że Lucas wskazuje na Jezusa, choć „być może nieświadomie”. Pisał, że gdy Kenobi mówił o Mocy, „jego oczy lśniły, jakby mówił o drogim, starym przyjacielu, a nie o czymś bezosobowym”. Porównał moment jego śmierci do złożenia ofiary na krzyżu, a w późniejszych latach jeszcze ulepszył swoją teorię, twierdząc, że „Jedi” mógł być uproszczonym przedstawieniem „ucznia Jezusa”.
Książka Allnutta natychmiast trafiła na listę bestsellerów, odbijając się szerokim echem zarówno wśród fanów, jak i w społeczności chrześcijan. Gdy wspomniałem jej tytuł Albinowi Johnsonowi, zaśmiał się z nostalgią. „Dosłownie ją pochłonąłem” – powiedział. „Była napisana prostym językiem i przeczytałem ją chyba ze trzy razy”. Książka ta pozwoliła młodemu Albinowi pogodzić film z wiarą chrześcijańską rodziców i umożliwiła mu „utrzymanie i pielęgnowanie sekretnej miłości do Gwiezdnych Wojen”. Sam Lucas nigdy nie był głęboko wierzący, choć jego rodzina należała do Kościoła metodystów. Idea Boga była mu jednak bliska: „Walczę z przeciwnościami losu, starając się nie rozczarować Boga” – powiedział Dale’owi Pollockowi w 1982 roku, ale w późniejszych latach, wraz ze zmianą poglądów, coraz rzadziej używał słowa na „B”. W 1999 roku dziekan wydziału dziennikarstwa na Berkeley zarzucił mu: „Brzmisz dla mnie okropnie buddyjsko”, a Lucas odpalił: „Moją córkę spytano w szkole, jakiego jest wyznania. Odpowiedziała, że buddyjsko-metodystycznego. Powiedziałem, że można to tak opisać”. Kilka lat później w wywiadzie dla magazynu „Time” mówił:
Wychowałem się w rodzinie metodystów. Teraz mogę powiedzieć o sobie, że jestem osobą uduchowioną. Żyjemy w hrabstwie Marin. Tutaj wszyscy są buddystami.
Wiele z tego, czego dowiadujemy się o Jedi z trylogii prequeli, ma swoje źródła częściowo w filozofii chrześcijańskiej, częściowo w buddyjskiej. Mamy tu zakon podobny do zakonu templariuszy lub żyjących w celibacie mnichów-wojowników. Dużo się mówi o kluczowej buddyjskiej doktrynie nieprzywiązywania się oraz o tym, że „gniew prowadzi do nienawiści, nienawiść prowadzi do cierpienia”. Cierpienie jest więc zdaniem Buddy efektem wszelkiego przywiązania. Anakin Skywalker staje się upadłym aniołem, szatańskim Vaderem. Ale ten biblijny obraz upadku jest możliwy dzięki nadmiernemu przywiązaniu do idei pokonania śmierci i ratunku dla żony.
Prequele komplikują nasze pojmowanie nie tylko Mocy, ale również samych rycerzy Jedi. Widzimy ich odpoczywających w sposób przypominający modlitwę lub medytację, zależnie od naszego punktu widzenia. Ale widzimy również zakon o zbyt sztywnych regułach, prowadzących go do upadku na wzór templariuszy, gdyż zostaje wciągnięty w wojnę ze względu na swoje przywiązanie do roli „strażników pokoju”. Wszystko w oryginalnej trylogii przekonuje, że Jedi są ostatnią nadzieją galaktyki. Ale wszystko w prequelach mówi nam, że oni sami mieli wady, bo byli zbyt ludzcy. To tak, jakby Lucas stworzył religię zupełnie przez przypadek, a potem postanowił podkopać jej fundamenty.
W czasie, gdy Lucas kręcił prequele Gwiezdnych Wojen, rodziła się oddolna inicjatywa stworzenia Kościoła Jedi – ale w znacznie mniej poważnym sensie, niż może się to wydawać.
W lutym 2001 roku w Nowej Zelandii miał odbyć się spis ludności, przeprowadzany raz na dziesięć lat. Ktoś, do dziś nieznany z nazwiska, spojrzał na pytanie numer 18 o wyznanie religijne i wpadł na pomysł dobrej zabawy. „Chcemy zachęcić ludzi, aby zaznaczali pole «Inne» i określali się jako Jedi” – głosił anonimowy mejl. „Wszyscy fani Gwiezdnych Wojen zrozumieją”. Autor niesłusznie uznał, że władze zostaną w ten sposób zmuszone do uznania religii Jedi za oficjalną. Drugim celem był „eksperyment na temat siły oddziaływania mejla”.
Można z powodzeniem uznać, że eksperyment się powiódł. Po tygodniu 53 715 Nowozelandczyków zaznaczyło pole „Inne”, określając się jako Jedi. Rząd odmówił uznania nowej religii, ale nieoficjalnie religia rycerzy Jedi stała się drugim największym wyznaniem w kraju.
W czasie spisu powszechnego w sierpniu w Australii eksperyment powtórzono. Tym razem postawiono oficjalną barierę dla nowej religii – była nią liczba 10 tys. wyznawców. Pojawiła się również nowa zachęta: „Pamiętaj, jeśli jesteś członkiem religii Jedi, jesteś również domyślnie Rycerzem Jedi”. W niektórych wersjach zawarto również dopisek: „Jeśli marzyłeś/-aś o tym od czwartego roku życia – zrób to, bo przecież kochasz Gwiezdne Wojny. Jeśli nie, zrób to z przekory”.
Rząd australijski wystosował groźbę do niepokornych obywateli, ostrzegając, że jeśli ktokolwiek przejdzie na Ciemną Stronę Mocy poprzez zaznaczenie fałszywej odpowiedzi, będzie musiał zapłacił grzywnę w wysokości tysiąca dolarów. I choć sam pomysł nałożenia grzywien na jednego lub wszystkich samozwańczych Rycerzy Jedi wydawał się czymś niebywałym, urzędnicy spisowi byli śmiertelnie poważni. „Żeby jakaś grupa mogła zostać uwzględniona w klasyfikacji systemów religijnych Australijskiego Biura Statystyki, musi wykazać, że stoi za nią system wierzeń lub filozofia” – stwierdził Hugh McGaw z Biura Obsługi Spisu i Obsługi Użytkowników. Około 70 tys. użytkowników, narażając się na grzywnę, określiło się jako Jedi, być może w nadziei, że ktoś inny odkryje przed urzędnikami wspólny dla wszystkich system wierzeń. Nikt nie został wezwany do jej zapłacenia.
Nowa Zelandia i Australia były zaledwie początkiem. Religia Jedi rozprzestrzeniła się na Kanadę dzięki kilku didżejom z Vancouver, a 21 tys. Kanadyjczyków zadeklarowało się w spisie powszechnym jako Jedi. Kolejne spisy w Chorwacji, Czechach i Czarnogórze potwierdziły istnienie w tych krajach tysięcy Jedi. Irlandia nie chciała zdradzić, ilu rycerzy żyje na Szmaragdowej Wyspie, a nagrodę za największą liczbę rycerzy zdobyły Wyspy Brytyjskie, gdzie ujawniło się ich ponad 400 tys. po tym, jak rząd zastrzegł, że nikt nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności i de facto zachęcił do udziału w spisie nastolatków i dwudziestokilkulatków. Brytyjscy Jedi stanowili 0,7 proc. populacji, plasując się na czwartym miejscu, po wyznawcach chrześcijaństwa, islamu i hinduizmu.
Brzmi jak dotąd zabawnie. Ale jaką część tych głosów można uznać za prawdziwe odbicie popularności religii Jedi, a nie za akt buntu wobec władz czy zwykłą formę protestu wobec faktu bycia zmuszonym do określania przynależności religijnej w formularzu spisowym? Wydaje się, że niewielką.
Weźmy pod uwagę, że w spisie z 2001 roku 14,7 proc. Brytyjczyków zaznaczyło pole „brak wyznania”. Dla kochających Gwiezdne Wojny ateistów lub agnostyków określenie się jako Jedi brzmi po prostu bardziej interesująco niż „brak wyznania”. Ponadto największy udział „Rycerzy Jedi” na Wyspach Brytyjskich przypadł na miasta uniwersyteckie: Brighton, Oxford i Cambridge, które przejęły aż 2 proc. wszystkich rycerzy. Znaczna część odpowiedzi to po prostu studenckie wygłupy.
Mimo to gazety piały o nowej religii, a politycy uznali, że przyciągną uwagę dzięki odwoływaniu się do jej popularności. W 2006 roku laburzysta Jamie Reed w swoim wystąpieniu tuż po zaprzysiężeniu zadeklarował się jako pierwszy członek parlamentu wyznania Jedi. Jego biuro potwierdziło, że był to żart: Reed chciał udowodnić, że religia w kontekście parlamentarnej ustawy o zbrodni nienawiści była trudna do zdefiniowania. Ale nagłówki gazet nikogo nie krzywdziły, podobnie zresztą jak propozycja konserwatywnego parlamentarzysty, który wniósł o możliwość wykluczenia religii Jedi z ustawy o wyznaniach religijnych w 2009 roku.
Zwyczajni obywatele również trafili na pierwsze strony gazet dzięki identyfikowaniu się z religią Jedi. Grupa londyńczyków wystosował petycję do ONZ, aby Międzynarodowy Dzień Tolerancji przemianowano na Międzygwiezdny Dzień Tolerancji, a gazeta „Daily Mail” zrobiła fotorelację z wydarzenia. W roku 2009 w Bagor w Nowej Walii Daniela Jonesa poproszono o zdjęcie kaptura w supermarkecie Tesco, ale on odmówił, podając się za „założyciela Międzynarodowego Kościoła Jediizmu, z 500 tys. członków na całym świecie”. Gazety donosiły o tym bez stosownego komentarza, podczas gdy Kościół Jonesa miał ledwie 500 zwolenników na Twitterze. „W naszej doktrynie Jedi jest zapisane [sic!], że wolno mi nosić nakrycie głowy” – powiedział Jones, po tym jak przedstawił menedżerowi Tesco wizytówkę swojego Kościoła i został wyrzucony. Przedstawiciel sieci skomentował incydent w niezwykle przewrotny sposób: „Jeśli Jedi będą chodzić po naszych sklepach zakapturzeni, przegapią mnóstwo świetnych promocji”.
Najbliższa Kościołowi jediizmu wydaje się strona jedichurch.org – ta międzynarodowa grupa skupia obecnie 6300 członków na Facebooku. Publikują treści zbliżone do innych znajdujących się na facebookowych grupach: żarty, nowości produktowe, motywacyjne zdjęcia, czasem informacje o tematyce politycznej. Jeden z członków pisze, że planuje zrobić sobie tatuaż z Kodeksem Jedi. Ktoś wrzuca cytat z Dalaj Lamy, ktoś inny klip z mieczem świetlnym, a jeszcze inny pisze o tym, że w Portland w stanie Oregon jest Darth Vader, który potrafi grać na płonących dudach, równocześnie jeżdżąc na unicyklu.
Jeszcze więcej Mocy dla wszystkich. Bycie fajną grupą na Facebooku religijnym zakonem nie czyni jeszcze. Angielska strona Wikipedii jediizm podsumowuje krótko: „Jediizm nie ma założyciela ani centralnej struktury”. Wyobraźmy sobie religię bez religii. Jak powiedział trzeci mentor Lucasa, Joseph Campbell: „Każda religia jest prawdziwa. Żadna nie jest dosłowna”.
Liczba Jedi w spisach powszechnych od 2001 roku gdzieniegdzie wzrosła i (w większości) spadła. Jennifer Porter w swoich badaniach rozróżnia między „realistami Jedi”, którzy nazywają siebie Rycerzami Jedi, ale odrzucają etykietę religijną i wolą pojmować jediizm jako filozofię życiową, oraz jediistami, którzy twierdzą, że mają zupełnie nowe credo. Niektórzy z tych ostatnich przestrzegają przed czymś, co zwie się Dwudziestoma Jeden Maksymami (męstwo, sprawiedliwość, lojalność, obronność, odwaga – i oszczędźmy sobie reszty), zebranymi na nieaktywnej obecnie stronie jediism.org. Porter szacuje, że istnieje przynajmniej pięć razy więcej realistów Jedi niż jediistów. „Odbyła się walka ideologiczna o wpływy i jediiści zostali zmiażdżeni” – pisze badaczka.
To prawda. Wszyscy Jedi, których spotkałem, wykazują się bardzo postmodernistycznym podejściem. Dobrze oddaje to opinia jednego z prezbiterian w ankiecie Porter:
Podejrzewam, że wszyscy lub większość Jedi nie praktykuje wiary, którą – jak twierdzą – wyznają. Oni po prostu chcieliby mieć fajne miecze świetlne.
Jakoś nie potrafię zrobić obrotu w przód moim mieczem świetlnym. Mam duży problem. To pierwszy manewr, jakiego uczysz się na zajęciach. Jeśli nie mogę nauczyć się tej podstawowej techniki, mój trening jest naprawdę ograniczony.
Alain Bloch, nasz instruktor, stara się jak może, aby zademonstrować swoją technikę. Ubrany w długą szatę, długie skórzane buty, z fryzurą à la Anakin Skywalker, demonstruje swoje ruchy w sali treningowej. „Obrót w przód, kciuk i palec wskazujący tutaj. Do przodu, otwieramy dłoń, dłonie trzymamy otwarte na zewnątrz”. Mój nadgarstek nie chce się tak obrócić. Nie potrafię nawet zobaczyć, jak on to robi. To mrugnięcie oka. „Niech pęd ostrza poniesie was przez obrót. A teraz zróbcie to szybciej”.
Mimo moich kiepskich postępów zajęcia toczą się dalej. Wkrótce ćwiczymy obrót w tył, tnąc ósemki obiema dłońmi i zadając ciosy zza pleców. Bloch puszcza nam muzykę z Gwiezdnych Wojen, która łączy się od czasu do czasu ze stuknięciami, gdy miecze świetlne upadają na podłogę.
Oto zwyczajne niedzielne popołudniowe spotkanie na Golden Gate Knights – trwającym trzy godziny kursie szkoleniowym Rycerzy Jedi w studio tanecznym w dzielnicy South of Market w San Francisco. O dwuletnim kursie Blocha pisały na swoich stronach internetowych BBC i „Los Angeles Times”, a BBC poprosiło go o komentarz, gdy szkocki duchowny wyraził obawy, że rozkład małżeństwa w Wielkiej Brytanii doprowadzi do „małżeństw z Jedi”. Bloch nie skomentował – jest realistą Jedi.
To jedna wielka bzdura – uważa, pytany o jediizm. – Mówię ludziom, żeby sięgnęli do źródeł: do buddyzmu, taoizmu, hinduizmu, nieważne. Ponieważ cała pseudoreligijna filozofia Gwiezdnych Wojen tkwi właśnie tam.
Na zajęcia do Blocha przychodzi niezwykle zróżnicowane towarzystwo: mniej więcej tyle samo kobiet i mężczyzn, młodych i starych, ludzie o różnym pochodzeniu etnicznym. Niektórzy zabierają na nie swoich partnerów, osoby heteroseksualne trenują równie chętnie jak homoseksualne. Każdego tygodnia z wizytą wpadają goście zza granicy. Jeden facet przyjechał aż z Madrytu – okazało się, że prowadzi u siebie bardzo podobne zajęcia. To właśnie tutaj można zobaczyć, jak wyglądają widzowie Gwiezdnych Wojen. To praktycznie może być każdy.
Miecze świetlne, mówiąc krótko, są globalną obsesją. Odbywa się doroczny światowy konkurs, o nazwie Sabercomp, na najlepsze wideo z mieczem świetlnym w serwisie YouTube. Wyniki są spektakularne i naprawdę warto je obejrzeć. W Niemczech poznałem Saber Project – dużą i poważną grupę konstruktorów fluorescencyjnych mieczy świetlnych, która urządziła masową bitwę demonstracyjną przed jubileuszowym seansem Powrotu Jedi z okazji 30. rocznicy jego powstania. W 2013 roku badacze z Harvardu i MIT połączyli ze sobą niewielkie molekuły składające się z fotonów. Nagłówki natychmiast podchwyciły temat: „Naukowcy stworzyli technologię mieczy świetlnych”. W Szanghaju jedna z firm posunęła się do reklamowania swojego niezwykle potężnego ręcznego lasera jako „miecza świetlnego”. Być może nie jest na tyle silny, żeby odciąć komuś rękę i przypalić kikut, ale z pewnością można nim wydłubać oko.
Któż nie chciałby szansy, przynajmniej jednej, aby zamachnąć się czymś, co można by wziąć za prawdziwy mieczem świetlnym? Te używane w Golden Gate Knights są znacznym ulepszeniem teleskopowych modeli do kupienia za 10 dolarów w sieci sklepów Toys “R” Us.
Bloch oferuje bardzo wiele mieczy, wszystkie wykonane na zamówienie przez grupy w rodzaju Saber Project albo różne internetowe firmy. Każda rękojeść jest utrzymana w odrębnym stylu, ma inny uchwyt, udoskonalony metalizowany połysk. Emitują idealny szum, niektóre posiadają akcelerometry i czujniki, wydając słynny odgłos uderzenia w trakcie zetknięcia. Odporne przezroczyste tuby skrywają wiązki z silnymi fluorescencyjnymi diodami LED, dającymi poczucie, że ma się przed sobą ostrze lasera. Gdy światła są wyłączone, po klasie przechodzi pomruk zachwytu na widok ostrzy odbijających się w lustrzanej próżni.
Najprostszym sposobem opisania zajęć z nauki posługiwania się mieczem świetlnym to pół na pół szermierka i joga. Ich celem jest opanowanie systemu choreografii walki opracowanego przez Blocha i jego współpracownika, Matthew Carauddo, który prowadzi identyczne zajęcia w Dolinie Krzemowej. Mogliśmy spotkać się pierwszy raz z naszymi mieczami świetlnymi powiedzmy podczas Comic-Con, gdzie wywinąłbym kilka numerów w powietrzu, a ty rozpoznałbyś cięcia w formie gwiazdy dookoła własnego ciała i odpowiednio sparował ciosy. Moglibyśmy nawet dorzucić bonus w postaci figury osiem albo coś bardziej wyrafinowanego, co Bloch nazywa „Obi-Ania” (choć faktycznie jest to „śliwa w rozkwicie” ze sztuki walki wushu). Na jedną chwilę moglibyśmy zrzucić nasze nerdowskie maski i wyglądać odjazdowo.
Daleką drogę przeszliśmy od czasów, gdy jako dzieci zwijaliśmy gazety i wydawaliśmy ten buczący dźwięk. Ucieszyło mnie, gdy dowiedziałem się, że wszyscy to robią – nawet Ewan McGregor i Liam Neeson, trenując z atrapami do swoich pojedynków w Części I. Jako dzieciaki dorastające w latach 80–tych, Bloch i jego przyjaciele odgrywali walki z latarkami w ciemnych pokojach. „Ustalaliśmy własne zasady.” – wspomina. – „Zazwyczaj musieliśmy zatrzymać pojedynek i zdecydować, czy ostrze zostało zablokowane w porę. Myślę, że więcej czasu poświęciliśmy na ich omawianie niż na faktyczne pojedynki.”
(…)
Źródło: Znak
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat