Fragment skandynawskiej fantasy Dziecko Odyna
Przeczytajcie fragment powieści Dziecko Odyna autorstwa Siri Pettersen - to pierwszy tom młodzieżowej powieści fantasy utrzymanej w skandynawskich klimatach.
Przeczytajcie fragment powieści Dziecko Odyna autorstwa Siri Pettersen - to pierwszy tom młodzieżowej powieści fantasy utrzymanej w skandynawskich klimatach.
Cykl Krucze pierścienie autorstwa Siri Pettersen wykorzystuje elementy skandynawskiej mitologii. 1. tom, czyli Odinsbarn, opowiada historię nastolatki, która urodziła się z cechą, która sprawia, że uważana jest za pomiot z innego świata. Ścigana, musi odkryć tajemnicę dotyczącą swego pochodzenia.
Polskie wydanie powieści będzie liczyło 648 stron i kosztowało 37,90 zł. Premiera już 17 maja. Poniżej znajdziecie okładkę oraz obszerny fragment zawierający początek Dziecka Odyna.
PROLOG
Thorrald wszedł do środka, ale drzwi nie chciały się za nim zamknąć. Śnieg wpychał się za próg szybciej, niż nadążał odsuwać go nogą. Ścisnął zawiniątko w ramionach i natarł na drzwi jak byk. Zatrzasnęły się. Zasunął rygiel. Był w domu. Bezpieczny.
Podszedł do małego okna i wyjrzał przez nie. Nikt z zewnątrz nie byłby w stanie zobaczyć, co robi. Zwłaszcza przy takiej pogodzie. Niemniej… Odłożył tobołek na stół i zamknął okiennice.
Ciemne Cienie. Nic nie powstrzyma Ciemnych Cieni.
Babskie gadanie! Co by mogły do niego mieć? Nic takiego nie zrobił! Gdy tylko to pomyślał, całe życie przewinęło mu się przed oczami. Narkotyki, które sprzedawał pod siedzibą Rady. Opa dla tych, którzy upalali się na śmierć.
Brednie! Jeśli przyjdą czarne cienie, to nie dlatego, że sprzedawał nieszkodliwe zioła w jakiejś chacie na końcu świata. Jeśli przyjdą, to ze względu na nią.
Thorrald wpatrywał się w zawiniątko leżące na stole. Odmieniec. Nie krzyczała. Może już był martwa. Tak by było najprościej. Wzdrygnął się. Niedźwiedzie futro było tak grube, że gdy stał, wypełniał sobą prawie całe pomieszczenie, ale nic nie pomagało na zimno, które go przeniknęło. Zaczął szarpać wiązania futra. Jego palce były zmarznięte na kość. Odmawiały posłuszeństwa. Podmuchał na żar w palenisku. Wyciągnął ręce do ciepła. Szron na futrze zaczął się topić, syczał, kapiąc w płomienie.
Przeklęty Olve, zamroczony piwem, wymachiwał mieczem. Czego szukał? Odmieńca? Bo czegóż by innego? W każdym razie to nie miało znaczenia. Olve nie widział małej. Była bezpieczna.
Bezpieczna?! Postradałeś rozum? Masz własne życie!
Nie było to co prawda życie warte tego, by śpiewać o nim pieśni, ale nie mógł przecież ciągnąć za sobą dzieciaka! W każdym razie nie takiego jak ona. Wiedział, że musi działać.
Thorrald wyjął nóż i spojrzał na odmieńca. Spała. Jego pięść była większa niż jej twarz. Uniósł ostrze. Mała otworzyła oczy. Były zielone. Bez strachu. Thorrald ryknął i wbił nóż w stół obok niej.
– Pomiot ślepych! Tym właśnie jesteś! Ty trupi bachorze!
Chwycił kufel i dopił resztkę letniego piwa. Potem rozpakował dzieciaka z tobołka, tak jak rozpakowuje się prezent. Leżała i wymachiwała piąstkami.
Przypomniał sobie stare babskie gadanie, opowieści, których nie powinien był słuchać. Niemniej… Przycisnął kciuk do ostrza noża; pojawiła się kropla krwi. Przytrzymał palec nad ustami dziecka tak, by do nich skapnęła. Nic się nie stało. Przeklął własną głupotę. Czego się spodziewał? Kłów?
Ślepi nie istnieją!
Thorrald oparł się rękoma o stół i warknął:
– No to czym, u Slokny, jesteś?! Nie upiorem. I nie ślepą. Jesteś tylko zdeformowana? – Położył dziecko na brzuchu i przesunął palcami po kręgosłupie. W miejscu, gdzie powinien być ogon. Widzący świadkiem, że nie słuchał babskiego gadania, ale ten dzieciak mówił sam za siebie. Ta mała nie była z Ym.
Jesteś zgnilizną.
Wpatrywał się w swoje ręce, jakby już miały zacząć gnić.
– Nie mogę cię tutaj trzymać. Nikt by cię nie chciał! – Podniósł ją i przytrzymał przed twarzą. Mogła mieć co najwyżej kilka dni. Jej głowę pokrywał miękki puszek, który w świetle bijącym od paleniska zabarwił się na miedziany kolor. – Mogę cię zabić. Powinienem. By ratować własną skórę. – Wiedział, że nie potrafiłby tego zrobić. Wiedział to już wtedy, gdy wydobył ją ze śniegu przy kamiennym kręgu. – Nigdy mi za to nie podziękujesz, dziewczyno. To będzie niewesołe życie, ciągle w drodze. A pod stołami w karczmach znajdziesz lepsze towarzystwo niż moje.
Dziewczynka uśmiechnęła się. Bezzębny uśmiech. Odłożył ją. Wiedział, co musi zrobić. Wydawało mu się to trudniejsze, niż ją zabić, ale nie miał wyboru. Nie mógł ciągać ze sobą dziewczyny bez ogona. Spojrzał na resztkę piwa na dnie kufla. Potem ściągnął z półki pudełeczko z płaszczem snów. Był na tyle mocny, by zabić taki mały tobołek jak ona. Musiał być ostrożny. Thorrald wsypał szczyptę proszku do kufla i potrząsał nim, póki piwo nie przestało się pienić.
– Masz pojęcie, ile to kosztuje, dziewczyno? – Zamoczył szmatkę w piwie i wsunął do jej ust. Zaczęła ssać, jakby to była kobieca pierś. Odczekał, aż powieki znów zaczną jej opadać. Wyciągnął nóż ze stołu. Ostrze pozostawiło w drewnie lekką rysę.
Thorrald wbił nóż w plecy dziecka. Dziewczynka krzyknęła. Zasłonił jej usta ręką. Ten szloch ranił go równie mocno, jak nóż musiał ranić ją. Krew spłynęła na podłogę; ulżyło mu, że dziecko normalnie krwawi. Ale czego się spodziewał? Czy zaczynał panikować?
Thorrald nie przestawał, póki dzieciak nie miał zagłębienia u dołu kręgosłupa, ze śladami jak po pazurach. Dziewczynka przestała płakać szybciej, niż się spodziewał.
– Jeśli ktoś będzie pytał, to wilk zabrał ci ogon. Słyszysz, co mówię? Wilk!
Zamknęła oczy. Nagle zaczął się bać, że podał jej za dużo płaszcza snów. Przyłożył ucho do jej piersi. Sprawdził, czy mała normalnie oddycha. Nie żeby wiedział, co jest normalne u odmieńca.
Przeklęty dzieciak. Przyniesiesz mi śmierć.
Thorrald zostawił ją leżącą na stole. Owinął się szczelniej futrem i wyszedł na zamieć. Jak przerażona starucha wyczuwał cienie między zmarzniętymi świerkami. Ale nikogo tu nie było. Żadnego Ciemnego Cienia. Żadnej gwałtownej śmierci czającej się za rogiem. Jeszcze nie.
Widział tylko Ulvheim. Po raz ostatni. Wyciągnął ze śniegu łopatę i zaczął torować sobie drogę do wozu.
POWRÓT RIMEGO
Powalony świerk rozciągał się nad Otchłanią jak na wpół spróchniały most. Kora łuszczyła się wielkimi płatami, a pień z każdym rokiem był coraz bardziej obnażony. Na drugą stronę prowadziło ledwie dwadzieścia kroków. Droga na skróty dla odważnych wiewiórek. Ale nie dla ætlingów.
Hirka stłumiła instynktowną reakcję i zrobiła kolejny krok. Pień pod nią jęknął. Nie zaznał dotąd ciężaru ætlinga i podejrzanie trącił zgnilizną. Próbowała myśleć o nim miło, jakby dzięki temu miał jej nie zrzucić z siebie. Roztrzaskałaby się o kamienie w Wartkim Potoku, który płynął obojętnie daleko w dole.
Nie boję się.
Podniosła wzrok. Przed nią, w połowie pnia, siedział Vetle i skomlał jak pies. Miał piętnaście zim i był rówieśnikiem Hirki, ale w głowie pozostał dzieckiem. Naiwnym chłopcem, który nigdy nie dorośnie, choć dorasta jego ciało. Vetle za bardzo ufał ætlingom. Wszystkiego innego się bał. A więc jak – do Slokny! – go tutaj wyciągnęli?
Wężowe pomioty! Ażeby ich ślepi zjedli!
Grupka, która za to odpowiadała, siedziała sobie bezpiecznie na skraju lasu. Hirka czuła ich palące spojrzenia na plecach. Chcieli zobaczyć, jak spadnie. Nie zamierzała dać im tej satysfakcji. Planowała jednak odcisnąć sobie na pięściach ślady ich zębów, kiedy już będzie po wszystkim. Kolgrim do jesieni nie zje nic prócz zupy, nie da rady. Zacisnęła spocone dłonie w pięści.
Vetle zaczął się kiwać niebezpiecznie pomiędzy kolejnymi spazmami płaczu. Hirka zrobiła kilka stanowczych kroków, pod jej stopą pękł kikut odłamanej gałęzi. Wzdrygnęła się przestraszona, ręce uniosły się same, jakby miały własną wolę i wcześniej niż ona pojęły, że potrzebuje pomocy. Odzyskała równowagę. Serce waliło jak młotem. Kolana drżały.
– Strach cię obleciał, bezogoniasta?!
Okrzyk Kolgrima wywołał przewidywalny chór rżących śmiechów. Odbijały się echem od kamiennych ścian Otchłani. Bezogoniasta! Bezogoniasta! Bezogoniasta!
Hirka wyprostowała plecy. Nie mogła pozwolić, by ją rozdrażnili. Jeszcze nie.
Vetle był przerażony. Siedział w przypominającej szkielet plątaninie gałęzi, z których igliwie opadło już dawno temu, i wył. Ukrył twarz w zgięciu łokcia, jakby to, że nic nie widzi, miało coś pomóc. W dłoni ściskał drewnianego konika.
– Vetle, to ja, Hirka. Możesz na mnie spojrzeć?
Płacz ucichł. Vetle zerknął znad łokcia. Jego zaczerwieniona twarz rozpromieniła się w uśmiechu. Hirka natychmiast pojęła swój błąd.
Vetle zerwał się na nogi i rzucił w jej stronę z otwartymi ramionami.
– Vetle! Czekaj!
Było już za późno. Straciła oparcie. Upadając, obróciła się i uczepiła pnia. Vetle wylądował ciężko na jej plecach, wyciskając powietrze z płuc. Drewniany konik wbijał jej się w policzek. Pień zaskrzypiał paskudnie. Kilka razy.
Wrony zerwały się z wierzchołków drzew i z krzykiem zniknęły w lesie. Dobiegające z różnych stron nawoływania zdradzały, że Kolgrimowi i jego kolegom nagle zaczęło się bardzo śpieszyć. Wynosili się stąd, jakby zdali sobie sprawę, że wszystko idzie do Slokny. Hirka wrzasnęła z wściekłości:
– Tchórz z ciebie, Kolgrim! Słyszysz?! – Teraz pojęła z całą mocą, że nikt się nie dowie, co się stało. Ona i Vetle po prostu znikną z wioski bez śladu. – Martwy tchórz! – dodała z nadzieją, że będzie miała okazję zrealizować groźbę.
Poczuła zimny ucisk w żołądku. Pień zaczął się osuwać. Wierzchołek się złamał i świerk szurał teraz po skalistej ścianie po drugiej stronie. Przechylał się coraz bardziej.
No, chcesz żyć czy umrzeć?
– Biegnij, Vetle! Teraz!
Jakimś cudem Vetle pojął powagę sytuacji i szarpnął się do przodu. Jego kolano wbiło się bezlitośnie między jej łopatki, ale znalazł się przed nią i pomknął po pniu. Hirka wczepiła się kurczowo w powalone drzewo. Zacisnęła oczy i czekała na uderzenie. Korzenie rwały się i pękały jak cięciwy. Posypało się na nią próchno i drobne kamyki. A potem wszystko znieruchomiało, równie raptownie, jak się zaczęło.
Otworzyła oczy. Najpierw jedno, żeby sprawdzić, czy jest sens otwierać drugie. Korzenie wytrzymały. Zwisała ze skalnego urwiska. Vetle krzyknął nad jej głową:
– Jomar!
Drewniany konik przeleciał obok niej i runął w przepaść. Zakończył swoje dni samotnym pluskiem w Wartkim Potoku. Ale Vetle był bezpieczny. Wdrapał się za krawędź urwiska. Cud Widzącego, pomyślała Hirka w nieczęstym przypływie wiary.
Ostrożnie spojrzała w górę. Korzenie wisiały tuż nad nią jak ziejąca paszcza trolla. Nie dało się ich obejść. Krew z pokaleczonej dłoni spływała jej po przedramieniu. Musiała działać szybko, zanim zacznie odczuwać ból.
Wyciągnęła mały nóż, wbiła go w drzewo i podciągnęła się, żeby dosięgnąć korzenia. Na jej twarz posypała się sucha ziemia. Potrząsnęła głową i zamrugała. Usłyszała własny śmiech.
Przynajmniej gorzej już być nie może.
Objęła pień udami i wsunęła nóż do pochwy. Wyciągnęła rękę, by wymacać korzeń od góry. Musiała znaleźć oparcie. Cokolwiek, czego mogłaby się chwycić.
Silna dłoń ujęła jej rękę.
– Punkt dla mnie, jeśli cię wyciągnę?
Prawie spadła z wrażenia. Przyśniło jej się? Ten głos? Zna ten głos! A może uderzyła się w głowę?
Punkt dla mnie? To nie mógł być nikt inny.
Rime wrócił!
Nie słyszała jego głosu od trzech lat i był niższy, niż zapamiętała. Ale to był on. Nie miała żadnych wątpliwości. Hirka zwlekała z odpowiedzią. Może sobie to tylko wyobraziła? To jej się często zdarzało, wszyscy o tym mówili. W ogóle dużo o niej mówili.
Co, u Slokny, on tutaj robi?
Czuła mocny chwyt Rimego, jego ręka była ciepła. Z niechęcią stwierdziła, że już przerzuciła na niego większość swojego ciężaru.
– Zdecydowałaś się wreszcie? – dobiegł spokojny głos znad krawędzi.
– Nie potrzebuję pomocy! – odparła.
– Dalej ci się wydaje, że umiesz latać? A może masz jakiś inny pomysł, jak się stąd wydostać?
Usłyszała, jak Rime nadepnął korzeń, i znów na jej twarz posypała się ziemia. Odwróciła głowę i wypluła czarne grudki. Myśli, że wygrał. Jaki cwany drań! Ona tu ryzykuje życie, żeby ratować Vetlego, a on się zjawia i zbiera sobie punkty, gdy ona jest w potrzebie. To tak dziecinne, że aż niepojęte. Obrzydliwe! Ale pamiętał…
Hirka zagryzła wargę, żeby ukryć uśmiech, choć nikt jej tutaj nie widział. Ramiona paliły. Nie zamierzała tego przyznawać, lecz nie miała szans wydostać się stąd bez pomocy.
– Świetnie bym sobie poradziła, gdybyś nie zmarnował mojego czasu. Możesz dostać pół.
Roześmiał się. Głęboki, ochrypły śmiech, który wyzwolił całą lawinę wspomnień z czasów, gdy wszystko było prostsze. Ścisnęło jej się gardło.
– Zawsze próbujesz zmieniać zasady w trakcie gry. Punkt albo nic.
– Dobra… – wydusiła z siebie. – Punkt dla ciebie, jeśli mnie wyciągniesz.
Ledwie zdążyła dokończyć to zdanie, gdy jej ciało odsunęło się od pnia. Na chwilę zawisła bezradnie nad skrajem przepaści, a potem stanęła na bezpiecznym gruncie. Rime ją puścił. Zrobiła nieśmiało krok, by się upewnić, czy będzie w stanie ustać. Poszło lepiej, niż się spodziewała.
Vetle siedział na ziemi i wyglądał jak porzucony worek. Z roztargnieniem szarpał podarty rękaw. A Rime stał przed nią, jakby nigdy stąd nie wyjeżdżał.
– Gdzie się zraniłaś? – spytał.
Był taki sam jak kiedyś. Zawsze od razu trafiał w najsłabszy punkt. Jak drapieżnik, który musi zaznaczyć, że to on jest najsilniejszy. Że to on najwięcej zniesie.
– Nie zraniłam się – odparła, chowając rękę za plecami. Dłoń wyglądała pewnie jak padlina.
Rime postawił Vetlego na nogi. Chłopak pociągnął nosem. Jego ogon zwisał smutno. Hirka zerkała ukradkiem na Rimego, gdy jego palce wędrowały po szyi i stawach Vetlego w poszukiwaniu obrażeń.
Jego włosy były dłuższe, niż pamiętała, ale tak samo białe jak śnieg. Zwisały mu między łopatkami i związane były skórzanymi paskami. Krótsze kosmyki się wysunęły i opadały po obu stronach twarzy, która teraz była szczuplejsza niż dawniej. Wyrazista. I było coś jeszcze… Nie potrafiła tego dokładnie określić. Poruszał się inaczej.
I nosił broń.
Jej spojrzenie powędrowało do dwóch mieczy w czarnych pochwach, wąskich, przypiętych do szerokiego pasa. Ubrany był jak wojownik. Lekka koszula z wysokim kołnierzem, rozcięta z obu boków. Na piersi skrzyżowane szerokie skórzane pasy. Na tle lasu świecił jak śnieżny kot.
Hirka spuściła wzrok. Jest głupcem. Po co przychodzi tu tak ubrany? Jego strój z pewnością wystarczyłby, żeby wyżywić przez zimę połowę Elveroi.
Rime odwrócił się w jej stronę i zobaczyła haft po lewej stronie jego piersi. Kruk. Znajome rozpostarte skrzydła. Znak Rady. Znak Widzącego.
Panika ścisnęła jej serce, wbiła się w nie gwałtownie i głęboko jak szpony.
Widzący… Rytuał!
Zrobiło jej się zimno, gdy zrozumiała, dlaczego Rime tu jest.
Nie! To za wcześnie! Jeszcze trwa lato!
Spojrzał na nią jasnoszarymi oczyma. Uniosła podbródek i nie odwróciła wzroku. Nawet o cal. Przekrzywił głowę i przyglądał jej się z lekkim rozbawieniem, jakby była jakimś zwierzęciem, którego nigdy dotąd nie widział.
– Nie miałaś przypadkiem kiedyś rudych włosów? – spytał.
Hirka dotknęła głowy i posypał się piasek. Spróbowała go strzepnąć, ale palce utkwiły w czuprynie gęstych rudych włosów. Jego oczy lśniły jak lód. Wyraz twarzy, który znała tak dobrze, że to aż bolało. Dziecinne wyzwanie. Wydawało się nie na miejscu przy tym stroju, który nosił, ale już po chwili jego twarz stężała. Odwrócił wzrok. Przypomniał sobie, kim jest.
Przybycie Rimego zapowiadało niebezpieczeństwo, czuła to każdym nerwem. Wydawało jej się, że go poznała, ale to, co widziała, było tylko wspomnieniem. Stojący przed nią mężczyzna nie był rywalem z dzieciństwa. Nie był przyjacielem. Był synem potężnej rodziny. Rime An-Elderin. Z rodu należącego do Rady.
Tyle że to nigdy dotąd nie było ważne.
– Nie wróciłem, żeby zostać. Udam się z Ilume do Mannfalli – powiedział. Potwierdzenie dzielącej ich przepaści.
Hirka założyła ręce na piersi.
– Normalni nazywają babcię babcią. Ja bym tak robiła, gdybym miała babcię. – To był marny przytyk, ale lepszy nie przychodził jej do głowy. Nie mogła skupić myśli.
– Nie, jeśli jest nią Ilume – odparł.
Hirka spuściła wzrok.
Rime zbliżył się o dwa kroki. Jego strój pachniał czystością i szałwią. Za jego plecami zobaczyła Vetlego, który wyciągał szyję, wpatrzony w przepaść, która pochłonęła drewnianego konika.
– Mają dużo do zrobienia przed Rytuałem. To również twój rok, prawda? – spytał Rime.
Hirka niepewnie pokiwała głową. Czas ją dogonił. Poczuła, że robi jej się niedobrze. W Elveroi było więcej takich, którzy kończyli w tym roku piętnaście lat. Inni od roku liczyli dni. Szyli stroje. Dostawali pierścienie na ogon, kute ze złota i srebra. Planowali podróż, którą każdy raz w życiu musiał odbyć. Również Hirka. Różnica polegała na tym, że oddałaby wszystko, co posiada, żeby tylko tego uniknąć.
Rime sięgnął do jej biodra. Odskoczyła do tyłu, jej ręka powędrowała do noża, ale już go tam nie było. Lśnił w dłoni Rimego. Hirka przełknęła ślinę i cofnęła się przed stalą. Przez krótką chwilę wydawało jej się, że przejrzał ją na wylot i chciał ją zabić, by zaoszczędzić kłopotu Radzie. Podszedł jednak do korzeni.
– Zabieram Vetlego do domu – powiedział i przeciął te nieliczne korzenie, które jeszcze trzymały drzewo.
Świerk runął w Otchłań. Została tylko blizna w ziemi i chmura kurzu, który lśnił w mgiełce nad Wartkim Potokiem. Otchłań zdawała się o wiele szersza niż wcześniej. Skalne ściany po obu stronach zostały obnażone.
– Niech twój ojciec obejrzy tę rękę.
Parsknęła.
– Zszywam dorosłych chłopów, odkąd skończyłam siedem lat!
Podszedł jeszcze bliżej i Hirka stłumiła chęć, by się cofnąć. Był od niej wyższy prawie o głowę. Jego skórzany napierśnik zaskrzypiał, gdy pochylił się i wsunął nóż z powrotem do pochwy przy jej pasie.
– Jomar… – usłyszała niepocieszony głos Vetlego i dobrze go rozumiała. Może dostanie nową zabawkę? Ale nawet gdyby była ze szczerego złota, to nie będzie miało żadnego znaczenia. Stracił Jomara.
Hirka odwróciła się i odeszła. Miała przeczucie, że zostawia za sobą coś ważnego, ale nie obejrzała się.
Źródło: Rebis / fot. Rebis
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat