W dół do ziemi: przeczytaj początek klasycznej powieści SF Roberta Silverberga
Mamy dla was kolejny fragment z serii science fiction Wymiary - tym razem powieści Roberta Silverberga pt. W dół do ziemi.
Mamy dla was kolejny fragment z serii science fiction Wymiary - tym razem powieści Roberta Silverberga pt. W dół do ziemi.
W budynku portowym nie było nikogo. Kilka robotów naprawiało szare plastikowe płyty pokrywające ściany budynku. Prędzej czy później tę część planety opanuje dżungla i wszystko zbutwieje. Jedyną widoczną tu działalnością była praca robotów. Nie istniał żaden urząd celny. Nildory nie są biurokratami, nie interesuje ich, co kto ze sobą przywozi. Dziewięciu pasażerów poddano odprawie celnej tuż przed podróżą – na Ziemi przywiązywano wagę i to znaczną, do tego, co się wywozi na mało rozwinięte planety. Nie było też kontroli paszportowej ani kantoru wymiany pieniędzy, ani nawet kiosków z gazetami czy innych udogodnień dla pasażerów. Był to właściwie wielki goły hangar, w którym w dawnych czasach kolonialnych, gdy Świat Holmana był własnością Ziemi, kipiało życie. Gundersenowi wydawało się, że wokół niego pojawiły się duchy tamtych odległych dni: postacie w tropikalnych ubiorach khaki przenoszące różne polecenia, urzędników pogrążonych w rachunkach i papierach, techników uwijających się przy komputerach, tragarzy nildorskich obładowanych towarami eksportowymi.
Teraz panowała tu martwota i cisza.
– Zaraz powinien przybyć przewodnik. Zaprowadzi państwa do hotelu – poinformowała stewardesa.
Gundersen też miał zatrzymać się w hotelu, ale tylko na jedną noc. Miał nadzieję, że rano załatwi sobie jakiś środek transportu. Nie posiadał wyraźnych planów dotyczących podróży na północ. Miała to być improwizacja, zagłębienie się we własną przeszłość.
– Czy ten przewodnik jest nildorem? – zapytał stewardesę.
– Ma pan na myśli krajowca? Och, nie, to Ziemianin… panie Gundersen. – Przewertowała plik zadrukowanych kartek. – Nazywa się Van Beneker i powinien tu być przynajmniej na pół godziny przed wylądowaniem statku, nie rozumiem więc, dlaczego…
– Van Beneker nigdy nie odznaczał się punktualnością – zauważył Gundersen. – Ale oto i on.
W otwarte drzwi budynku wjechał stary łazik, z krótego wysiadł rudy i piegowaty mężczyzna. Nosił wymięty uniform i długie buty używane w dżungli. Poprzez kosmyki rzednących włosów przeświecała opalona łysa czaszka. Wkroczył do budynku, rozejrzał się i zamrugał.
– Van! – zawołał Gundersen. – Tutaj, Van.
Mężczyzna zbliżył się.
– Witam państwa na Belzagorze, bo tak teraz nazywa się Świat Holmana. Moje nazwisko Van Beneker. Postaram się pokazać państwu tyle z tej fascynującej planety, ile jest legalnie dozwolone, i…
– Halo, Van – przerwał mu Gundersen.
Przewodnik zatrzymał się wyraźnie poirytowany, że mu przerwano. Zamrugał i popatrzył na Gundersena.
– Pan Gundersen?
– Po prostu Gundersen. Nie jestem już szefem.
– Jezu, panie Gundersen. Jezu, przyjechał pan tu na wycieczkę?
– Niezupełnie. Przyjechałem pokręcić się na własną rękę.
– Proszę mi wybaczyć – zwrócił się do grupy Van Beneker. Podszedł do stewardesy. – W porządku, może mi ich pani przekazać. Biorę odpowiedzialność. Wszyscy są tutaj? Raz, dwa, trzy… osiem. Zgadza się. Bagaże można ustawić tu, koło łazika. Niech wszyscy chwilę poczekają. Zaraz wracam.
Van szarpnął Gundersena za łokieć.
– Odejdźmy, panie Gundersen. Nie ma pan pojęcia, jaki jestem zdumiony. O Jezu!
– Jak ci się wiedzie, Van?
– Parszywie. Jak inaczej może być na tej planecie? Kiedy pan dokładnie wyjechał?
– W dwa tysiące dwieście czterdziestym roku. W rok po tym, jak to wypuściliśmy z rąk. Osiem lat temu.
– Osiem lat. I co pan robi?
– Ministerstwo Spraw Wewnętrznych znalazło mi pracę – odparł Gundersen. – Jestem bardzo zajęty. Teraz dostałem rok zaległego urlopu.
– I chce go pan spędzić tutaj?
– Czemu nie?
– Po co?
– Wybieram się do Krainy Mgieł – odparł Gundersen. – Chcę odwiedzić sulidory.
– Niech pan tego nie robi. Po co to panu?
– Żeby zaspokoić ciekawość.
– Ten sam problem z każdym, kto tu przyjeżdża. Ale pan przecież o tym wie, panie Gundersen, ilu tam poszło i nigdy więcej nie wróciło.
Gundersen się zaśmiał.
– Nie powie mi pan – ciągnął przewodnik – że przyjechał pan tu, taki szmat drogi, żeby tylko potrzeć nosy z sulidorami. Założę się, że ma pan jakiś inny powód.
Gundersen puścił to mimo uszu.
– Co ty teraz robisz, Van? – zapytał.
– Oprowadzam turystów. Mamy tu co roku dziewięć, dziesięć wycieczek. Wiozę ich wzdłuż oceanu, potem pokazuję trochę Krainy Mgieł i robimy skok przez Morze Piasku. Przyjemna i niezbyt męcząca trasa.
– Hmm…
– A przez resztę czasu byczę się. Czasem pogadam z nildorami, czasem odwiedzę przyjaciół na stacjach w buszu. Pan zna ich wszystkich: to ludzie z dawnych czasów, którzy tu zostali.
– A co się dzieje z Seeną Royce? – zapytał Gundersen.
– Mieszka przy Wodospadach Shangri-la.
– Wciąż taka ładna?
– Jej się tak wydaje – powiedział Van Beneker. – Zamierza pan zapuścić się w tamte strony?
– Oczywiście. Chcę odbyć sentymentalną pielgrzymkę. Odwiedzę wszystkie stacje w buszu, wszystkich starych przyjaciół: Seenę, Cullena, Kurtza, Salamona. Kto tam jest jeszcze?
– Niektórzy już nie żyją.
– No więc tych, którzy zostali. – Gundersen spojrzał na małego człowieczka i uśmiechnął się. – Zajmij się teraz lepiej swoimi turystami. Pogadamy wieczorem w hotelu. Chciałbym, żebyś mnie wprowadził we wszystko, co tu się działo, kiedy mnie nie było.
– Mogę to zrobić z łatwością, panie Gundersen. Zaraz i w jednym słowie: zgnilizna. Wszystko tu gnije i się rozpada. Niech pan rozejrzy się po lotnisku. Niech pan popatrzy na te reperujące roboty. Nie bardzo się błyszczą, prawda?
– No, tak…
– Niech pan podejdzie bliżej, a zobaczy pan plamy na ich kadłubach. Niech pan spojrzy choćby na tę ścianę.
– To przecież można…
– Oczywiście. Wszystko można naprawić. Nawet roboty naprawcze. Ale tu załamuje się cały system. Prędzej czy później zbutwieją programy operacyjne i nie będzie już co naprawiać. I ten świat wróci do epoki kamienia łupanego.
Wtedy wreszcie nildory będą szczęśliwe. Znam te wielkie potwory, jak każdy zresztą, kto tu jest. Wiem, że nie mogą się doczekać, aż wszelki ślad Ziemian zniknie z tej planety. Udają przyjazne uczucia, ale cały czas dyszą nienawiścią, prawdziwą nienawiścią i…
– Zajmij się swoimi turystami, Van – przerwał mu Gundersen. – Zaczynają się niepokoić.
Źródło: Vesper
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1987, kończy 37 lat
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1982, kończy 42 lat