Ile w „Lincolnie” jest prawdziwego Abrahama Lincolna?
"Lincoln" w reżyserii Stevena Spielberga jest jednym z faworytów w wyścigu po Oscary. O tym, jak ważny jest to film dla Amerykanów, ile jest w nim prawdy historycznej i jakie ma szanse na zdobycie złotych statuetek rozmawiamy z amerykanistką, dr Jolantą Szymkowską-Bartyzel.
"Lincoln" w reżyserii Stevena Spielberga jest jednym z faworytów w wyścigu po Oscary. O tym, jak ważny jest to film dla Amerykanów, ile jest w nim prawdy historycznej i jakie ma szanse na zdobycie złotych statuetek rozmawiamy z amerykanistką, dr Jolantą Szymkowską-Bartyzel.
Amerykańska Akademia Filmowa - przynajmniej na razie - doceniła "Lincolna". Film ma na swoim koncie aż 12 nominacji do Oscara i może wygrać w kategoriach najlepszy film, reżyseria, scenariusz adaptowany, aktor pierwszplanowy, aktor drugoplanowy, aktorka drugoplanowa, montaż, zdjęcia, kostiumy, scenografia, muzyka i dźwięk. Obraz Spielberga opowiada historię jednego z najważniejszych Amerykanów - pytanie tylko, czy w sposób zasługujący na tyle wyróżnień i zgodny z faktami.
Kim dla dzisiejszego Amerykanina jest Abraham Lincoln - to bohater legendarny, mityczny czy po prostu zwykła postać historyczna?
- Abraham Lincoln jest postacią historyczną, co do tego żaden Amerykanin nie ma wątpliwości. To nie Robin Hood czy Janosik. Jednak wyobrażenia na temat tej postaci z całą pewnością zostały zawłaszczone przez mit, mit w rozumieniu Rolanda Barthesa – jako system semiologiczny. Mitotwórczą funkcję spełniła, a właściwie wciąż spełnia tu rzecz jasna kultura popularna, która pozbawiła bądź zminimalizowała pewne cechy Lincolna, a inne wyolbrzymiła i uwypukliła. W ten sposób powstało pewne uproszczone wyobrażenia tegoż prezydenta, które możemy nazwać mitem, a jego samego postacią mityczną. Pewnie jedną z najistotniejszych w amerykańskiej historii.
Miejska legenda głosi, że jego ciało wraz z biegiem czasu zaczęło przypominać wyglądem marmur. A Lincoln zdaje się nie był człowiekiem idealnym, nie walczył o prawa dla niewolników wyłącznie z dobrego serca.
- Podobno poćwiartowane ciało św. Stanisława też zrosło się po śmierci. Dopatrywanie się w wyglądzie ciała Lincolna czegoś niezwykłego wynika z faktu traktowania szesnastego prezydenta USA, jako osoby niemal świętej. Swoisty kult wokół tej postaci rozpoczął się tuż po jego śmierci. Słynny pociąg pogrzebowy, który wiózł ciało Lincolna z Waszyngtonu do Springfield w Illinois, zatrzymywał się na kilkunastu stacjach w większych miastach. Wzdłuż drogi jego przejazdu stały tłumy ludzi oddających hołd zmarłemu prezydentowi. Niemal od razu zaczęto porównywać Lincolna do Chrystusa. Mówiono, że zginął śmiercią męczeńską, bo pragnął, by ludzie byli sobie równi. Prawda historyczna jest jednak zupełnie inna. Lincoln był politykiem, a jego głównym celem było utrzymanie Unii, niedopuszczenie do rozpadu Stanów Zjednoczonych. Gdyby miał pewność, że państwo pozostanie zjednoczone, to myślę, że zgodziłby się na utrzymanie niewolnictwa. Polityka kompromisów na niewiele się zdała, stąd Lincoln postanowił poczynić radykalny krok wprowadzenia trzynastej poprawki znoszącej niewolnictwo. Zyskał tym ogromne poparcie w stanach północnych i na całym świecie. Z przekonania nie był radykalnym abolicjonista – to pewne. Trzynasta poprawka stanowiła tylko część strategii politycznej. Myślę również, że Lincoln miał świadomość ważności tego dokumentu - chęć zapisania się w historii jako twórca tak istotnej ustawy nie była bez znaczenia.
[image-browser playlist="594490" suggest=""]©2012 DreamWorks
Jaki wizerunek szesnastego prezydenta Stanów Zjednoczonych utrwalił się w popkulturze?
- Z jednej strony jest to ikoniczny obraz Lincolna, jego postaci, sylwetki, twarzy, włosów i oczywiście słynnego kapelusza. Cylinder w kulturze popularnej symbolizuje go, jak melonik słynnego Trampa Charliego Chaplina. Wizerunek Lincolna stał się ikoną za sprawą fotografii zrobionych mu głównie przez Mathew Brady’ego lub jego współpracownika, Alexandra Gardnera. To dzięki nim wiemy, jak Lincoln wyglądał, jaki miał zarost, spojrzenie, gdzie miał brodawkę. Zdjęcia były robione metodą dagerotypii dającej znakomitą jakość obrazu. W filmie Spielberga została nawet przywołana postać Aleksandra Gardnera – to jego zdjęcia utrwalone na szklanych płytkach ogląda Tad, młodszy syn Lincolna. Do tych ikon utrwalonych na starych fotografiach odwołuje się również Janusz Kamiński. Polski operator kadrując postać Lincolna, powtarza znane nam już historyczne zdjęcia. Warto też zwrócić uwagę na intensywną obecność w filmie wspomnianego cylindra, jakby nie za dobrze dobranego, trochę za dużego, który jest wspomnianym znakiem rozpoznawczym tej postaci. To zabieg często stosowany przez kulturę popularną – upraszczanie obrazu, jego znakowości – odzieranie z prawdziwej historii i ograniczanie jego funkcjonalności. Często prowadzi to do zastosowania metonimii i zastąpienia całego Lincolna cylindrem. Nie wiem, jak wyglądała w Stanach kampania promocyjna filmu, ale nie zdziwiłabym się, gdyby wśród promocyjnych gadżetów pojawiały się charakterystyczne kapelusze.
Kto krył się pod tym wizerunkiem?
- Oprócz tej czystej ikonicznej zewnętrzności, Lincoln to osobowość. Pewien zespół cech, które kultura popularna uwypuklała – dobroć, prawość, mądrość, ale nie nadmierny intelektualizm, raczej posługiwanie się zdrowym rozsądkiem, a także pracowitość i ambicja. Życie szesnastego prezydenta Stanów jest potwierdzeniem wielkiej amerykańskiej narracji zwanej american dream. Lincoln pochodził z niezamożnej rodziny z Kentucky. Dzięki silnej woli i bardzo ciężkiej pracy został prawnikiem, a następnie politykiem i prezydentem. Amerykanie uwielbiają historie potwierdzające amerykańską wiarę w indywidualizm. Życie Lincolna to powielenie ukochanego mitu Ameryki o tym, że z życiem trzeba się mocować, a uczciwością, ciężka pracą i wytrwałością można zajść daleko, nawet do Białego Domu. Taki obraz szlachetnego, dobrego i zatroskanego prezydenta utrwalił również David Wark Griffith w swojej kontrowersyjnej epopei pt. "Narodziny narodu". Griffith, Południowiec z krwi i kości, przedstawił w niej Murzynów jako tępy, niewykształcony i niezdolny do funkcjonowania bez pomocy białego człowieka motłoch. Gloryfikował Ku Klux Klan, a przy tym przedstawił Lincolna niemal w aureoli świętego. Ten sam wizerunek reżyser powielił w kolejnej - tym razem już dźwiękowej - produkcji z 1930 roku zatytułowanej "Abraham Lincoln".
W roku 1939 na ekrany trafił kolejny film poświęcony Lincolnowi, "Młodość Lincolna" z młodym Henrym Fondą w tytułowej roli. Ta kreacja ukształtowała ekranowe emploi Fondy na wiele lat. W obrazie Johna Forda Lincoln jest bardziej ludzki niż Lincoln w interpretacji Griffitha. Pokazany jest z jednej strony jako prosty, wiejski chłopak, ale z drugiej wyraźnie widać, że to nieprzeciętna osobowość, skazana na odegranie wielkiej roli w historii.
Amerykanie nie boją się z Lincolnem eksperymentować - w ubiegłym roku do kin trafiła ekranizacja jego życiorysu, w której był łowcą wampirów. Czy to już profanacja?
- Niekoniecznie. Postać Lincolna skupia w sobie dwa pierwiastki: boski, o którym już mówiliśmy, i ludzki – prostego chłopaka z prowincji, który wie, co znaczy ciężka praca na farmie, który posiada poczucie humoru, jak i różne słabości. Taki "swój chłop", na dodatek ciężko poturbowany przez życie. Oczywiście Lincoln polujący na wampiry to kino wpisujące się w nurt postmodernistycznych zabaw z intertekstualnością, pastiszem, parodią, nieograniczonym cytowaniem i kreatywną zabawą z tekstami kultury. Zabawiono się tu nie tylko kinem gatunkowym, ale także tekstem kultury pt. Abraham Lincoln – tekstem stworzonym z historycznych faktów i popkulturowych mitów.
[image-browser playlist="594491" suggest=""]©2012 DreamWorks
Steven Spielberg jako reżyser "Lincolna" to dla mnie osobiście dość zaskakujące połączenie. W historii o byłym prezydencie Stanów Zjednoczonych nie ma widowiskowych bitew, strzelanin i wybuchów. A z tego właśnie najbardziej Spielberga kojarzymy.
- Ale pomimo tego film wciąż jest widowiskowy – wyróżnia się widowiskowością spielbergowską, pełnią detali, migotliwością obrazu. Spielberg to przecież nie tylko Indiana Jones i "Jurassic Park", ale też dramatyczna "Lista Schindlera", kameralny "Terminal" czy "Monachium". Ten ostatni, owszem, jest sensacyjny, ale z bardzo rozbudowanymi scenami dialogowymi. W "Lincolnie" sceny debat, rozmów czy negocjacji rzeczywiście są obszerne i mogą nawet męczyć. Bardziej jednak drażni sztuczna podniosłość niektórych wypowiadanych kwestii. Nieznośna spielbergowska łopatologia, traktowanie widzów, jakby byli nierozgarnięci. Choć z drugiej strony to kino popularne, które ma się dobrze sprzedać, więc łopatologia być musi.
Ile w "Lincolnie" jest prawdziwego Abrahama Lincolna?
- Myślę, że Daniel Day-Lewis jest doskonałym Lincolnem i fizyczne atrybuty postaci zostały zrekonstruowane tu z największą starannością. Charakterystyczne dla dryblasa – legendarny prezydent miał 193 cm wzrostu - ruchy, a także wysoki, piskliwy głos, zostały oddane znakomicie. Ale już nagromadzenie takich ujęć, w których postać Lincolna utwierdza ikoniczny, utrwalony społecznie obraz, rażąco sztuczne, podniosłe kwestie wkładane w usta postaci każą myśleć, że bohater filmu Spielberga to raczej powielenie funkcjonującego mitycznego Lincolna, niż Lincolna, człowieka z krwi i kości. Jedyne, co ten reżyser wniósł nowego do tej postaci to obraz prezydenta jako wytrawnego polityka i ostrego negocjatora, dla którego liczy się cel uświęcający moralnie i etycznie wątpliwe środki. Zestawia też bardzo pięknie spryt i polityczną wprawę Lincolna–polityka, z bezradnością Lincolna jako ojca i męża.
"Lincoln" jest jednym z oscarowych faworytów, ma aż 12 nominacji do złotej statuetki. Na Złotych Globach nie zatriumfował, czy Akademia Filmowa będzie produkcji Spielberga bardziej przychylna?
- Nie wróżę wielkiego triumfu, ale nie zdziwiłby mnie Daniel Day-Lewis ze statuetką za rolę pierwszoplanową. Jest świetny, on po prostu jest Lincolnem. Ruchy, mowa ciała, głos – wypadł bardzo przekonująco. Zresztą aktorzy rzeczywiście dopisali: Sally Field jako Mary Todd, żona Lincolna, jest znakomita i Tommy Lee Jones jako Thaddeus Stevens, największy wróg niewolnictwa mocno wspierający szesnastego prezydenta w jego walce o wprowadzenie trzynastej poprawki, również wydawał się szalenie przekonujący. Te dwie role także mogą zostać docenione przez Akademię Filmową. Zdjęcia Janusza Kamińskiego zapierają dech w piersiach, ale ani reżyseria, ani scenariusz, ani tym bardziej sam film jako całość nie jest na miarę głównych Oscarów. Nie jest to też chyba czas na to, by przywoływać wielkich świętych. Filmy Griffitha i Forda powstały w latach 30., latach Wielkiego Kryzysu. Wtedy takie ideały były potrzebne, postać wielkiego Prezydenta miała zjednoczyć naród w trudnej chwili. Czy teraz Lincoln Amerykanów poruszy? Szczerze wątpię.
Jolanta Szymkowska-Bartyzel - filmoznawca, doktor nauk humanistycznych, adiunkt w Instytucie Amerykanistyki i Studiów Polonijnych Uniwersytetu Jagiellońskiego, współzałożycielka i redaktorka czasopisma akademickiego "Ad Americam". Zajmuje się historią, funkcjonowaniem oraz wpływami amerykańskiej kultury popularnej. Autorka książki "Amerykański mit - polski konsument, czyli reklamowe oblicza Ameryki" poświęconej wykorzystaniu amerykańskich mitów i motywów kulturowych w reklamie telewizyjnej.
Czytaj więcej: Wielka aktorska uczta. Recenzja filmu "Lincoln"
Źródło: fot. ©2012 DreamWorks
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1961, kończy 63 lat
ur. 1959, kończy 65 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1962, kończy 62 lat