Jan Peszek: Lubię po prostu role dobre [WYWIAD BELLATOFIFEST 2025]
Podczas BellaTofifest 2025 spotkałam się z Janem Peszkiem. Porozmawialiśmy między innymi o jego pracy przy filmie Dziadku, wiejemy, który jest już dostępny na platformie streamingowej Netflix. Wywiad nie zawiera spoilerów!


MARTA KARCZ: Co przekonało pana do zagrania dziadka Jeremiego? Czy to był scenariusz, jakaś konkretna cecha postaci?
JAN PESZEK: No pierwszą rzeczą był scenariusz. On jest zawsze warunkiem zainteresowania się filmem. Scenariusz zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Jest świetnie napisany, z doskonałą fabułą, bohaterami. Postać dziadka jest szalenie barwna, dynamiczna, a cała historia ma głębię i sens. Relacja dziadka z wnuczką nie jest przesłodzona ani infantylna — jest bardzo konkretna. Wnuczka ucieka z domu, choć jest przecież jeszcze dzieckiem, a dziadek ucieka z tak zwanego domu spokojnej starości. Ta równoległość i ich wspólna droga bardzo mnie poruszyły.
Czy w jakiś sposób utożsamia się pan z postacią dziadka?
Zdecydowanie tak. W relacji z moim dziadkiem widzę wiele podobieństw. Był dla mnie niezwykle ważną osobą, choć w pełni zrozumiałem to dopiero jako dorosły. Jako dziecko nie zawsze pojmowałem jego zachowania, ale z czasem zdałem sobie sprawę, że miał na mnie ogromny wpływ. Był człowiekiem wolnym, pełnym życia, atrakcyjnym zarówno intelektualnie, jak i fizycznie. Afirmował życie, kochał je. Mieliśmy świetną relację, byliśmy jak kumple. Darzyliśmy się wzajemnym zaufaniem. Nigdy mnie nie traktował protekcjonalnie ani z pobłażaniem. Rozmawiał ze mną szczerze, bez tematów tabu — nawet o rzeczach, o których w moim katolickim domu nie mówiło się wcale. Wakacje u dziadka to był czas szaleństw. A w domu? Rygor, zasady, nakazy. Ale wiadomo, dziadkowie nie wychowują, więc mogą rozpieszczać.
Wspomniał pan, że kluczowy był scenariusz. A co z reżyserią Olgi Chajdas? Miała wpływ na pana decyzję?
Ogromny. Znałem Olgę wcześniej z planu Amoku w reżyserii Kasi Adamik. Olga była wtedy drugą reżyserką. Już wtedy dała się poznać jako osoba niezwykle uprzejma wobec aktorów, zabiegana, ale serdeczna. Miałem wobec niej dobrą intuicję. Przy castingu do roli wnuczki, kiedy miałem okazję ją lepiej poznać, zrozumiałem, że nawet gdyby w scenariuszu pojawiły się jakieś słabsze momenty, ona i tak zrobi z tego coś wartościowego. Jest bardzo precyzyjna i nie idzie na skróty. Nie traktuje tematu dziecka czy filmu familijnego z taryfą ulgową, a to w tej branży rzadkość.
Dzieci są często traktowane w kinie jak element drugoplanowy, podporządkowany dorosłym, a tymczasem potrafią być bardziej odważne i bezkompromisowe niż niejeden dorosły aktor. Olga to rozumiała i dzięki temu wiedziałem, że podejdzie do tej historii poważnie.
A jak się pracowało z Anią Nowak, dziewczynką, która zagrała wnuczkę?
To była wspaniała współpraca. Ani ja, ani Ania nie stosowaliśmy wobec siebie taryfy ulgowej, nie infantylizowaliśmy sytuacji. Ona była bardzo dzielna, czasami zdjęcia trwały po wiele godzin, w warunkach bardzo trudnych – pościgi, ucieczki, czy nawet wspinanie się po rynnach. W jeden z dni zdjęciowych właściwie cały czas spędziliśmy w upale na siedmiometrowym drzewie... A ona znosiła to świetnie.
Od początku było jasne, że wymaga ode mnie poważnego podejścia. I ja również miałem wobec niej wymagania, bo wiedziałem, że potrafi im sprostać. Miała świetną intuicję, była bardzo uważna i słuchała – zarówno mnie, jak i reżyserki. Często zaskakiwała mnie tym, jak naturalnie i prawdziwie potrafiła zareagować. To naprawdę dojrzała osobowość jak na swój wiek.
Oprócz tych wymagających sytuacji były jeszcze jakieś wydarzenia na planie, które szczególnie zapadły panu w pamięć?
Oj, było ich sporo. Pamiętam na przykład scenę ucieczki rowerem wodnym po jeziorze na Dolnym Śląsku. Ten rower był fatalny – siedzenia w wodzie, pedały się zacinały, ster nie działał. A przeciwnicy płynęli wygodnym kajakiem. My musieliśmy udawać, że jesteśmy szybsi! Po takim dniu miałem zakwasy jak po treningu, a następnego dnia kolejne zdjęcia. Ale taka jest praca na planie – ciężka, ale też bardzo satysfakcjonująca, zwłaszcza gdy panuje dobra atmosfera.
Wspomnę jeszcze lochy zamkowe, w których kręciliśmy sceny z moją postacią, która ma klaustrofobię i lęk przed ciemnością. Całość miała trochę z ducha Indiany Jonesa — młodzieżowa przygoda z tajemnicą i adrenaliną. Każdego dnia byliśmy w innym miejscu, często w pięknych plenerach. Czasem trzeba było schodzić kilkaset stopni do jeziora – my jako aktorzy jeszcze sobie poradziliśmy, ale ekipa techniczna musiała targać tam cały ciężki sprzęt.
To była ciężka praca, ale atmosfera – cudowna. Zżyty zespół, zaprzyjaźniony team. To bezcenne, szczególnie przy trudnych scenach, czasem wręcz kaskaderskich. Nie powiem, że sielanka, ale na pewno coś bardzo bliskiego.
A jakie role pan lubi najbardziej – komediowe, dramatyczne?
Lubię po prostu role dobre, czyli takie, które są dobrze napisane, które coś mówią o człowieku i które sam chcę poznać po prostu.
Czego dowiedział się pan o sobie w roli dziadka Jeremiego?
Na pewno potwierdziło się to, że każdego partnera – niezależnie od wieku – trzeba traktować poważnie. Chyba że ktoś sam wymusza, żeby go nie traktować poważnie. Ale z dziećmi trzeba bardzo uważać. One widzą więcej, są odważniejsze w sądach, bardziej bezpośrednie. Można się łatwo zapędzić w kozi róg, myśląc, że „dziecko nie zrozumie”. Tymczasem ono rozumie więcej, niż się dorosłym wydaje.
Ania, mimo że raczej skryta, miała niezwykłą zdolność obserwacji. Potrafiła udzielić odpowiedzi tak zaskakującej, tak trafnej, że człowiek czuł, że naprawdę wszystko zarejestrowała. Zwłaszcza te najbardziej czułe, subtelne rzeczy.



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 53 lat
ur. 2003, kończy 22 lat
ur. 1984, kończy 41 lat
ur. 1984, kończy 41 lat
ur. 1963, kończy 62 lat

Lekkie TOP 10
