Kilar w transowych beatach. Eksperymentalna 10. edycja Sacrum Profanum
Tegoroczne Sacrum Profanum - nieco ryzykownie - postawiło na polskich kompozytorów, zarówno tych bardziej jak i mniej znanych. Nie obawiano się też eksperymentów, bo zdarzało się, że utwory legendarnych rodzimych artystów jak Kilar czy Penderecki wykonywali DJ-e!
Tegoroczne Sacrum Profanum - nieco ryzykownie - postawiło na polskich kompozytorów, zarówno tych bardziej jak i mniej znanych. Nie obawiano się też eksperymentów, bo zdarzało się, że utwory legendarnych rodzimych artystów jak Kilar czy Penderecki wykonywali DJ-e!
Gdyby program taki jak zaprezentowało tegoroczne Sacrum Profanum, zaproponował jakiś nowy festiwal, poniósłby spektakularną porażkę. Wybranie mało znanych polskich kompozytorów młodszego i średniego pokolenia na gwiazdy imprezy było ryzykownym posunięciem. O ile Pawła Mykietyna i Agaty Zubel nie trzeba fanom muzyki współczesnej przedstawiać, o tyle trudno oczekiwać, że takie nazwiska jak Aleksander Nowak i Marcin Stańczyk przyciągną rzeszę widzów. A jednak Sacrum Profanum zdaje się zdążyło już wychować swoją publiczność, a przynajmniej nie zamierza w tym działaniu ustawać. Nawet jeden ze swoich finałowych koncertów poświęcił rodzimym artystom.
Trwający łącznie dziewięć dni festiwal zwieńczyły aż trzy koncerty - w sobotę Kronos Quarter wraz Skalpelem i muzykami z Ninja Tune oraz podwójny występ islandzkiej grupy rockowej Sigur Rós w niedzielę i poniedziałek.
[image-browser playlist="598853" suggest=""]fot. Aleksandra Dąbrowska
Sobotni eksperyment zatytułowany "Polish Icons" należy zaliczyć do udanych, choć nie obyło się bez efektów ubocznych w postaci kilku nietrafionych elementów. Nowatorstwo koncertu były piękne w swojej prostocie - zagrane przez Kronos Quartet oryginalne wersje kompozycji autorstwa wielkich polskich artystów były następnie prezentowane w nowych aranżacjach przez mistrzów elektroniki. Całość podzielono na cztery sety, poświęcone kolejnym polskim "ikonom": Pendereckiemu, Góreckiemu, Lutosławskiemu i Kilarowi. Rozpoczęło się od mocnego tupnięcia w wykonaniu legendarnego już Kronos Quartet, który otworzył koncert fragmentem I Kwartetu smyczkowego. Muzycy bez trudu poradzili sobie z prekursorskim sonorystycznym utworem, porywając publiczność i dowodząc na żywo swojej renomy. Wydaje się, że amerykańscy artyści w razie potrzeby potrafiliby zagrać nawet partyturę napisaną z myślą o całej orkiestrze.
To jednak pojawiający się po kwartecie DJ-e byli największą atrakcją sobotniego wieczoru. Autorskie aranżacje prezentował reaktywowany na czas festiwalu Sacrum Profanum duet Skalpel oraz muzycy ze słynnej wytwórni Ninja Tune: DJ Vadim, DJ Food, King Cannibal i duet Grasscut. Prawdziwym objawieniem była ta pierwsza, polska grupa. Skalpel perfekcyjnie inkorporował nietypowe brzmienie instrumentów z utworu - obecnego zresztą na widowni - Pendereckiego i precyzyjnie detonował kolejne beaty, przeplatając je z nazwiskiem i cytatami kompozytora. Polski duet zresztą za każdym razem "pokonywał" konkurencję - remiksy DJ-ów z zagranicy, choć świetnie przygotowane, były zwyczajnie słabsze. Największy dysonans był widoczny (czy też "słyszalny") przy okazji wieńczącego koncert setu Kilara. "Orawę" bezbłędnie jak zawsze tego wieczoru wykonał Kronos Quartet, a następnie oddał scenę Ninja Tune i Skalpelowi. Powolna, wibracyjna aranżacja, którą zaprezentował DJ Food, mocno ustępowała dynamicznym, krótkim beatom polskiego duetu. W tym pierwszym wykonaniu gdzieś też zagubił się charakterystyczny motyw Wojciecha Kilara. W przeciwieństwie do brytyjskiego artysty, grupa Skalpel tutaj nie eksperymentowała i słynne smyczki jedynie obudowała własnymi miksami, wiedząc że to sacrum, którego nie można naruszać.
[image-browser playlist="598854" suggest=""]fot. Aleksandra Dąbrowska
W niedzielę i poniedziałek gwiazdą w hali ArcelorMittal Poland ponownie był Kronos Quartet, ale DJ-e zostali wymienieni na Sigur Rós, zespół rockowy z Ultima Thule. Słynny kwartet smyczkowy na scenie przebywał zaskakująco krótko, bo niecałe pół godziny. Nawet w tak niewielkim okresie czasu udało mu się jednak świetnie przygotować widownię do dalszej części koncertu. Własna aranżacja "Flugufrelsarinn", jednego z najbardziej znanych utworów islandzkiej grupy, tylko zaostrzyła apetyty.
Sigur Rós zachwycił publiczność już od pierwszego dźwięku, a wykonywane kolejne utwory zdawały się być właściwie całymi spektaklami. Oprawa audiowizualna tegorocznego Sacrum Profanum już przy koncercie "Polish Icons" była wartością samą w sobie, a w niedzielę podwyższono poprzeczkę jeszcze bardziej. Jeśli przypomnieć sobie zwykłe slajdy z rysunkami H. R. Gigera podczas Biomechanicznej Symfonii (koncertu z muzyką z sagi "Obcy") podczas ostatniego Festiwalu Muzyki Filmowej, to organizatorom należą się tutaj jeszcze większe brawa. Seria wspaniałych spektakli w wykonaniu SIgur Rós trwała całe dwie godziny, a gdy muzycy zeszli już ze sceny, nieustające oklaski zmusiły ich do powrotu i zagrania jeszcze kilku utworów. W poniedziałek odbył się zaś kolejny koncert z ich udziałem i znów przyciągnął on tłumy. Potężne uderzenia perkusisty Orriego Pálla Dýrasona i niezapomniany, niczym jakiś głos nie z tego świata, falset wokalisty Jónsiego wydawały się rozrywać halę ocynowni od środka.
Sigur Rós i Kronos Quartet to nazwy, które zapewniają pełną salę, nieważne jakich rozmiarów. Co ciekawe, Sacrum Profanum jednak nie boi się z takimi gwiazdami eksperymentować. Podczas dziesiątej edycji ze słynnego kwartetu nie tworzono gwiazdy wieczoru, stanowił jedynie preludium do tego co zagrają za chwilę inni. Po raz pierwszy też poza koncertami finałowymi skupiono się wyłącznie na polskich twórcach. To właśnie za tę odwagę i ryzykowne decyzje należy najbardziej cenić Sacrum Profanum.
Źródło: fot. Aleksandra Dąbrowska
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1952, kończy 72 lat