Matthew McConaughey już nie zdejmuje koszulki
W ostatnich latach przeistoczył się z mięśniaka bez koszulki w faworyta oscarowego wyścigu. Matthew McConaughey radykalnie zmienił dobór ról, starając się – z bardzo dobrym skutkiem – udowodnić, że jest piekielnie zdolnym aktorem.
W ostatnich latach przeistoczył się z mięśniaka bez koszulki w faworyta oscarowego wyścigu. Matthew McConaughey radykalnie zmienił dobór ról, starając się – z bardzo dobrym skutkiem – udowodnić, że jest piekielnie zdolnym aktorem.
Urodzony w Teksasie aktor to chodząca przestroga przed zgubnymi skutkami systematycznych treningów na siłowni i zdrowego trybu życia, które mogą prowadzić do dorobienia się pokaźnej klaty, tak zwanego kaloryfera na brzuchu i imponujących bicepsów. Z początku nic nie zwiastowało katastrofy. Po kilku mniejszych rolach, w tym w dobrze przyjętej Uczniowskiej balandze i niezbyt ambitnym slasherze pt. "Teksańska masakra piłą mechaniczną: Następne pokolenie", nastąpił przełom, czyli świetna kreacja w Czasie zabijania Joela Schumachera. Film był ekranizacją powieści Johna Grishama, a McConaughey na planie pracował między innymi z Sandrą Bullock, Samuelem L. Jacksonem, Kieferem Sutherlandem, Kevinem Spacey i Oliverem Plattem.
To był rok 1996 – początek najlepszego, choć krótkiego, okresu w karierze Teksańczyka. W ciągu następnych dwunastu miesięcy partnerował Jodie Foster w kultowym Kontakcie Roberta Zemeckisa oraz zagrał prawnika w wyśmienitym "Amistad" Stevena Spielberga, tym razem pracując z Morganem Freemanem i Anthonym Hopkinsem. Następnie była komedia EDtv w reżyserii Rona Howarda oraz wojenny U-571. Ten pierwszy, choć do wybitnych nie należy, jest o tyle istotny, że McConaughey na planie poznał Woody’ego Harrelsona, do którego jeszcze wrócimy.
To, co nastąpiło później, a więc w latach 2000-2010, zwykło się nazywać różnie: pomroczność jasna, czas mroku albo po prostu okres komedii romantycznych. Zaczęło się od Powiedz tak, gdzie uroczo uśmiechnięty McConaughey opierał się zakazanemu uczuciu do Jennifer Lopez, która zajmowała się planowaniem jego ślubu z Bridgette Wilson-Sampras. Film z gatunku lekkich, troszkę durnych, ale nadrabiający romantyzmem i urodą głównych bohaterów. Problem w tym, że obraz, który kosztował około 35 mln dolarów, w samych Stanach zarobił prawie dwa razy tyle, a producenci najwyraźniej uznali, że to wszystko zasługa debiutującego w komedii romantycznej przystojniaka z Teksasu, który od tej pory miał się stać specjalistą od kina randkowego, czyli takiego, na które dziewczyny wyciągają swoich chłopaków albo chłopcy zabierają swoje ukochane w ramach przeprosin.
Na obronę Matthew McConaugheya trzeba zaznaczyć, że jeszcze przez jakiś czas stawiał opór, pojawiając się w takich produkcjach jak brutalny thriller "Ręka Boga" czy Władcy ognia, gdzie grał łysego, brodatego, umięśnionego i zdrowo szurniętego łowcę smoków. Z czasem jednak filmy bez miłości w tytule lub na pierwszym planie stały się wyłącznie skokami w bok, a jedynym kryterium doboru nowych ról zdawało się być pytanie: "Czy w scenariuszu jest scena, w której zdejmuję koszulkę?".
Tę zaś zdejmował regularnie, z czego zresztą w programie Davida Lettermana naśmiewał się jego przyjaciel, Matt Damon. I nie sposób dziwić się kpinom, które chyba wynikały z troski, gdyż filmografia zdolnego przecież aktora zaczęła wypełniać się takimi potworkami jak Sahara (a więc tania podróba przygód Indiany Jonesa), Jak stracić chłopaka w 10 dni z Kate Hudson, Miłość na zamówienie (tym razem Matthew zakochał się w Sarze Jessice Parker), fatalne, fatalne Duchy moich byłych (komediowo-romantyczna wariacja na temat "Opowieści wigilijnej"!) oraz Nie wszystko złoto co się świeci, czyli powtórka z poszukiwania skarbów i występu z Kate Hudson. Choć akurat ten ostatni film był przynajmniej zabawny.
Poza jaśniejszymi punkcikami, jak na przykład prześmieszny epizod w Jajach w tropikach Bena Stillera, był to więc okres w karierze McConaugheya, o którym wszyscy, zarówno widzowie, jak i on sam, chcieliby szybko zapomnieć.
Co zresztą już powoli następuje, bo od 2009 roku Teksańczyk wyraźnie zmienił kurs i postanowił pokazać wszystkim, że nie zapomniał, jak się gra. Co było przyczyną zmiany – nie wiadomo. Może McConaughey w końcu obejrzał film, w którym zagrał, a że były to Duchy moich byłych, miał prawo doznać niemałego szoku. Być może też stwierdził, że jako czterdziestolatkowi nie wypada mu już wygłupiać się w durnowatych komedyjkach dla gospodyń domowych, trzeba spróbować przejść jakąś przemianę, bo lata lecą i szybko może się okazać, że nikt nie chce już zatrudniać starzejącego się amanta.
Niezależnie od przyczyn, fakty są takie, że ostatnie lata to powrót McConaugheya z początku drogi zawodowej – ambitnego aktora wybierającego ciekawe role i sygnującego swoim nazwiskiem tylko warte obejrzenia obrazy. Chęć odcięcia się była tu bardzo wyraźna, na co dowodem jest tytułowa rola w klimatycznym Zabójczym Joe – oto naczelny amant Hollywoodu wciela się w postać szeryfa-płatnego zabójcy. Później był ciekawy Prawnik z Lincolna, Magic Mike Stevena Soderbergha, w którym grał niemłodego już striptizera, aż w końcu zdradzający oscarowe ambicje McConaugheya Uciekinier – rola wciąż niezbyt wybitna, ale świetnie napisana i dobrze zagrana.
Prawdziwy przełom obserwujemy jednak teraz, w pierwszych miesiącach 2014 roku, które to McConaughey absolutnie zdominował. Zaczął skromnie, bo od maleńkiej roli w Wilku z Wall Street, gdzie wcielił się w postać maklera Marka Hanny, pierwszego mentora tytułowego wilka, Leonardo DiCaprio. Małą ilość czasu ekranowego z nawiązką nadrobił jednak niesamowitą kreacją, hipnotyczną i zarazem przezabawną – z ogromnym luzem i kamienną twarzą opowiadał głównemu bohaterowi o tajnikach sukcesu na Wall Street, na które składać się miały między innymi kokaina i regularna masturbacja. Aż dziw, że i za tę rolę nie został wyróżniony przez Akademię.
Drugim krokiem zwiastującym powrót Teksańczyka do wielkości jest zaś serial Detektyw, gdzie wraz ze wspomnianym wcześniej Woodym Harrelsonem tworzy niesamowity duet, z miejsca zyskując ogromną popularność i podbijając serca telemaniaków. I tu McConaughey ma do odegrania niełatwą rolę nieco dziwacznego, ale zdolnego śledczego, wraz z partnerem rozwiązującego zagadkę rytualnych morderstw. Detektyw już po kilku odcinkach dorobił się miana dzieła wybitnego, a cała w tym zasługa pary głównych bohaterów.
Najgłośniej komentowana jest jednak jego rola w Witaj w klubie Jeana-Marca Vallée’a – obraz ten dostał aż sześć nominacji do Oscara, w tym dla najlepszego filmu oraz dla dwóch aktorów: Jareda Leto za najlepszą rolę drugoplanową oraz McConaugheya właśnie, który zawalczy o statuetkę dla najlepszego aktora pierwszoplanowego.
Konkurencja jest wyjątkowo silna, bo olbrzymie szanse ma i doskonały w Wilku z Wall Street DiCaprio, i świetny w Zniewolonym Chiwetel Ejiofor, ich "przeciwnik" zagrał jednak w pełni zgodnie z przewodnikiem "Jak zdobyć Oscara" – schudł do roli 20 kg, zapuścił brzydkiego wąsa, mówi z silnym akcentem, jest pijakiem, ćpunem, ma HIV, a sam film opowiada prawdziwą historię człowieka walczącego z systemem dla dobra swojego i innych. A że był w tej roli świetny, tym gorzej dla Leo i spółki.
Oczywiście Oscary to także niespodzianki, a DiCaprio to niesamowicie groźny konkurent. Dlatego nawet jeżeli Matthew McConaughey ostatecznie nie otrzyma statuetki, powodem będzie to, że inni aktorzy nominowani w tej kategorii grali równie popisowo. Co by się jednak nie stało, nie sposób już naśmiewać się z mięśniaka z Teksasu. Wygląda na to, że Matt Damon będzie musiał nauczyć się naśladować kogoś innego.
Wybrana filmografia | |
1996 |
|
1997 |
|
2001 |
|
2009 |
|
2013 |
|
2013 |
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat