Najbardziej irytujące hollywoodzkie stereotypy
Wszyscy je znamy. Większość z nas ich nienawidzi bądź ma ich już serdecznie dość. Oklepane motywy, stereotypowe postacie, przewidywalne historie - kino hollywoodzkie jest ich pełne i dzięki temu przez lata wykształciło swój bardzo charakterystyczny styl, ale jednocześnie stało się często rutynowe i banalne.
Wszyscy je znamy. Większość z nas ich nienawidzi bądź ma ich już serdecznie dość. Oklepane motywy, stereotypowe postacie, przewidywalne historie - kino hollywoodzkie jest ich pełne i dzięki temu przez lata wykształciło swój bardzo charakterystyczny styl, ale jednocześnie stało się często rutynowe i banalne.
W poniższym zestawieniu przyjrzymy się 10 stereotypom amerykańskiego kina popularnego, które są efektem pracy leniwych scenarzystów bądź reżyserów i nie oferują nam już praktycznie nic emocjonującego. Postaramy się również odnaleźć pojedyncze przypadki, gdzie zamiast schematycznych formułek udało się zaczerpnąć trochę oryginalności i stworzyć ciekawe rozwiązania.
10. Nietykalny główny bohater
Na początek coś, co jeszcze nie wywołuje we mnie niepohamowanej frustracji, ale raczej lekkie poirytowanie, a mianowicie jest to cudowna zdolność głównych bohaterów do unikania wszelakich kul, strzał czy laserów bez względu na ich liczbę i przewagę liczebną przeciwnika. Kto by pomyślał, że wystarczy zgiąć się w pół, zasłonić głowę i przebiec (nawet nie sprintem, a raczej lekkim truchtem) z punktu A do punktu B, aby przetrwać szaleńczy ostrzał uzbrojonego po zęby wroga. John McClane pozostaje niezniszczalny od pięciu części Szklanej pułapki (kolejna już w przyszłym roku), żaden wróg nie jest straszny dla Jamesa Bonda, a Liam Neeson w każdej odsłonie Uprowadzonej wydaje się odporny na każdy atak przeciwnika. Jednocześnie każdy z tych panów posiada sokoli wzrok i nigdy nie chybia.
Wszyscy też pamiętamy złą sławę szturmowców z sagi Gwiezdne wojny - całe armie tych żołnierzy nie były w stanie dorwać trójki głównych bohaterów. Jednak na temat tego zjawiska powstała ciekawa teoria, jakoby szturmowcy w starej trylogii specjalnie nie trafiali w Luke’a i jego przyjaciół na polecenie Dartha Vadera, aby Imperium mogło śledzić bohaterów zmierzających do kryjówki Rebeliantów. A wystarczyłoby choć trochę urealnić tworzone sceny akcji tak, abyśmy rzeczywiście bali się o życie postaci, jak na przykład w Game of Thrones, w której Rickon nie zdołał umknąć przed jedną, pechową strzałą. Nawet The Matrix potrafił z tego banalnego motywu stworzyć legendarną scenę unikania kul przez Neo.
9. „Halo, jest tam kto?”
Wiadomo, że kino gatunków rządzi się swoimi prawami i pewne stereotypy wręcz muszą zaistnieć. Liczymy, że para bohaterów połączy się na koniec komedii romantycznej, a horror pełen będzie jumpscare’ów. Czasem jednak banały gatunkowe stają się zbyt absurdalne, aby je zaakceptować, jak klasyczne już „Halo, jest tam kto?”, które nawiedza nas w prawie każdym filmie grozy. Tutaj drażni nie tylko uporczywa powtarzalność tego motywu, ale i jego idiotyzm. Oczami wyobraźni wszyscy widzimy tę scenę – bohater słyszy podejrzane dźwięki dochodzące z innej części domu, po czym podąża w tamtym kierunku z nieśmiertelnym hasłem na ustach. Liczy, że potencjalny morderca odpowie? Próbuje dodać sobie odwagi? Najczęściej po prostu zdradza swoje położenie i staje się łatwiejszym celem. W taki sposób wywołują wilka z lasu postacie zarówno z klasycznego The Blair Witch Project, jak i najnowszego Lights Out. Jest to tym bardziej zużyty trop filmowy, gdyż już w 1996 roku w filmie Scream Ghostface zauważa: „Nigdy nie pytaj «Kto tam?». Nie oglądałaś filmów grozy? To tak, jakbyś się sama prosiła o śmierć”.
8. Niezawodni hakerzy
Wraz z gwałtownym rozwojem technologii wszelkiego rodzaju Hollywood dostrzegło niepowtarzalną okazję, aby na zawsze uprościć swoje filmy i rozwiązywać wszelkie problemy fabularne obecnością niezawodnego hakera. O ile jeszcze w kinie policyjnym ma to sens, a służby typu FBI i CIA mają dostęp do niezliczonych informacji i baz danych, to jednak supersprytni geniusze, którzy z zacisza swojej piwnicy potrafią przełamać się przez zabezpieczenia Pentagonu, to motyw często zbyt przekoloryzowany. Na ten syndrom cierpią też często seriale, w których każdy problem może być rozwiązany paroma kliknięciami. Praktycznie każdy odcinek Arrow zaczyna się, rozwija i kończy dzięki umiejętnościom hakerskim Felicity Smoak. Rozumiem chęć stworzenia przydatnej i doświadczonej postaci, która ma inne zdolności niż siła fizyczna, ale szybko staje się ona nudna, gdy w parę sekund potrafi otworzyć każde drzwi, znaleźć każdą osobę i unieszkodliwić wszystkie zabezpieczenia. A da się przecież inaczej. Serial Mr. Robot jest najlepszym przykładem tego, że bycie hakerem to nie bułka z masłem, a większe przedsięwzięcia wymagają wielu przygotowań i konkretnego planu działania. Od razu ich praca staje się dużo ciekawsza.
7. Stereotypy narodowe
Amerykanie często nie grzeszą różnorodnością narodową w swoich filmach, a jeśli już, to obywatele pewnych państw wydają się mieć zawsze przypisane te same role. Jeśli w filmie pojawia się mafia, to jej członkami prawie zawsze są Włosi (The Godfather), niekiedy też Rosjanie (Eastern Promises). Azjata (najlepiej Chińczyk bądź Japończyk) musi być obowiązkowo mistrzem sztuk walki (wiecznie popularne filmy z Jackiem Chanem). Jeśli na ekranie pojawia się jakiś Niemiec, to tylko w roli nazisty, a każdy Meksykanin jest nielegalnym imigrantem bez wykształcenia. Zawsze to miła odmiana, gdy film unika oczywistych powiązań i zamiast tego stara się być bardziej oryginalnym. W The Departed bostońska mafia jest pochodzenia irlandzkiego i to jeden z najciekawszych filmów gangsterskich ostatnich lat; The Believer opowiada o nowojorskich neonazistach z zupełnie innej perspektywy niż zazwyczaj; z kolei tytułowa Ugly Betty jest inteligentną, pnącą się po kolejnych szczeblach kariery kobietą meksykańskiego pochodzenia.
6. Ktoś umiera, ale nie do końca
Filmy mają przede wszystkim wywoływać w nas emocje, a jaki może być lepszy na to sposób niż chwytająca za serce scena śmierci bohatera, który dokonuje żywota w objęciach ukochanej? Najgorsza wówczas jest chwila, gdy po wylaniu łez nad jego losem on znienacka pojawia się z powrotem, cudownie zmartwychwstały. Całe budowanie napięcia na nic i już do końca jesteśmy źli, że daliśmy się wrobić. Winnym tego grzechu są przede wszystkim komiksowe filmy Marvela, które – idąc za niechlubną tradycją materiałów źródłowych – co chwilę kogoś uśmiercają, aby po chwili przywrócić go w kolejnej odsłonie tego uniwersum. Loki pozoruje swoją śmierć dwukrotnie; Pepper Potts pochłaniają płomienie, ale i tak wychodzi z tego cało w Iron Man 3; Phil Coulson zostaje przebity berłem w filmie The Avengers, ale nie przeszkadza mu to w zmartwychwstaniu na potrzeby serialu Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. już rok później. Takich przykładów jest w Marvelu więcej, ale na szczęście ostatnio przyhamowali i odważyli się kogoś uśmiercić, tym razem naprawdę („You didn’t see that coming?”). Miejmy tylko nadzieję, że nadchodzący Avengers: Infinity War tylko podkręci to tempo.
- 1 (current)
- 2
Źródło: Zdjęcie główne: CW
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1969, kończy 55 lat