Oscary 2016: Podsumowanie wyścigu
“Pewnego dnia opowiem swoim dzieciom o nocy, podczas której Leo wygrał wreszcie Oscara”. To post z zagranicznego forum, który dane było mi przeczytać kilka chwil po zwycięstwie aktora. Żarty żartami, ale transmisję gali zakończyłem z milczącym szacunem na twarzy. Nie tylko dlatego, że Leonardo DiCaprio nareszcie zdobył zasłużoną nagrodę, ale także ponieważ właśnie zakończył się najbardziej szalony sezon amerykańskich nagród filmowych od lat, który udowodnił, że wciąż jest tu miejsce na prawdziwe niespodzianki.
“Pewnego dnia opowiem swoim dzieciom o nocy, podczas której Leo wygrał wreszcie Oscara”. To post z zagranicznego forum, który dane było mi przeczytać kilka chwil po zwycięstwie aktora. Żarty żartami, ale transmisję gali zakończyłem z milczącym szacunem na twarzy. Nie tylko dlatego, że Leonardo DiCaprio nareszcie zdobył zasłużoną nagrodę, ale także ponieważ właśnie zakończył się najbardziej szalony sezon amerykańskich nagród filmowych od lat, który udowodnił, że wciąż jest tu miejsce na prawdziwe niespodzianki.
Najbardziej oczywisty wniosek, jaki przychodzi do głowy, to fakt, że będzie mi brakować dynamiki tego wyścigu. Oscarowe potyczki obserwuję od dawna (od 2010 roku zajmując się szczegółowymi analizami) i moim zdaniem w ostatnich latach stanowczo za często można było mówić o przewidywalnych wyborach Akademików. Nie ma w tym nic dziwnego, skoro obrodziło w mniej prestiżowe organizacje, które na swoich rozdaniach najczęściej usiłują ukierunkować bieg wyścigu, by wstrzelić się w gust gremium oscarowego. Przez śladową niepewność rywalizacja w mało której kategorii wzbudzała na poprzednich galach emocje, a większość wyników wydawała się być znana już na tygodnie przed rozdaniem. Życzyłbym sobie w związku z tym, aby świeżo zakończony pojedynek talentów (i publicystów) stał się zapowiedzią pozytywnych zmian.
Ten sezon wyróżnia się na tle poprzednich dzięki zwrotom akcji, w które obfitowała przede wszystkim walka w najważniejszej kategorii. Krótko po wrześniowych pokazach na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto Spotlight był już na językach wszystkich, zdobywając status “wczesnego faworyta”. Jeszcze przed końcem roku na poważnego rywala wyrósł niespodziewanie The Big Short (którego data premiery długo pozostawała niewiadomą), aby w styczniu zdobyć nagrodę PGA (Gildii Producentów) i faktycznie wyjść na prowadzenie... po to tylko, by niedługo później nagrodę za obsadę SAG (Gildii Aktorów) odebrał jednak zespół aktorski tworzący Spotlight. W rezultacie wszystko miała rozstrzygnąć Gildia Reżyserów, która zachowała się jednak jeszcze mniej szablonowo, po raz pierwszy w historii nagradzając drugi rok z rzędu tego samego twórcę. Alejandro Gonzalez Iñárritu, bo o nim tu mowa, sam wydawał się szczerze zaskoczony werdyktem.
Spotlight, zgarniając najważniejszą nagrodę, zatoczył więc koło, gdy tryumf Iñárritu utwierdził nas w przekonaniu, że spośród wielkiej trójcy gildii amerykańskiego przemysłu filmowego to reżyserzy wciąż cieszą się nieprzerwaną passą w przewidywaniu faworytów ze swojej sekcji. Tym samym dostaliśmy pierwszy od 63 lat film, który zwyciężył galę z jedynie dwoma statuetkami, oraz trzeciego w historii twórcę z dwoma reżyserskimi Oscarami pod rząd. Choć podobnie jak większość prognozujących ostatecznie postawiłem w głównej kategorii na survivalowy western, to miło było jednak połudzić się, że może na niezdecydowaniu branży skorzystają dwa czarne konie: Room i Mad Max: Fury Road. Obecność w wyścigu tego drugiego wiąże się zresztą z moim kolejnym życzeniem, które zapewne podziela wielu. Bądźmy zupełnie szczerzy: jaka jeszcze niedawno byłaby Wasza reakcja na słuch o tym, że najnowsza odsłona cyklu George’a Millera zdoła podbić serca członków kapituły? Pewnie podobna jak na wzmiankę o mocnej pozycji komedii Adama McKaya - trudno byłoby w to uwierzyć. Moim zdaniem oba filmy znalazły się w wyścigu bardzo zasłużenie i pozostaje przyklasnąć ich sukcesowi, a także mieć nadzieję, że udział tak nietuzinkowych produkcji stanie się normą.
Chyba nie przesadzę, jeśli stwierdzę, że Oscar wędrujący do Leonardo DiCaprio urósł do rangi wydarzenia kulturowego, za które kciuki trzymały nawet rzesze osób interesujące się kinem raczej od święta. Nadal uparcie twierdzę, że doniesienia o klątwie ciążącej nad gwiazdorem czy po prostu niechęci do niego w wykonaniu Akademików to bzdura. Prawda jest taka, że Leo nigdy wcześniej nie był ścisłym faworytem, a więcej było tu pecha niż czyjejś złej woli. Można było odnieść inne wrażenie, gdy parokrotnie zgarnął Glob i potem obszedł się smakiem, ale w obu wypadkach ta sztuka udała mu się, gdy konkurencja była w przeciwnej kategorii, jak przed dwoma laty, gdy otrzymał Glob za rolę w komedii. Wygrana Brie Larson to też akurat żadna niespodzianka, ale warto zatrzymać się przy niej, aby wspomnieć o mocno związanym z jej sukcesem Jacobie Tremblayu. Nawet mimo braku nominacji dziewięciolatek wydaje się być jednym z największych zwycięzców tego sezonu, ponieważ dzięki obecności na różnych rozdaniach zdążył roztopić wiele serc, tak jak wtedy, gdy tańczył w rytmie Uptown Funk Bruno Marsa podczas nagród BFCA, czy robił użytek z poczucia humoru. To także z całą pewnością potwierdzenie, że wciąż świeża wytwórnia A24 szybko stała się siłą, z którą należy się liczyć. Choć jej nieopierzonym szefom nie udało się w ubiegłym roku wprowadzić swoich zawodników do wyścigu, to tym razem Pokój znalazł się w ścisłej czołówce i wraz z Amy przyniósł im jeden z pierwszych Oscarów. Więcej powodów do świętowania ma jednak znacznie bardziej majętny Fox, który tym razem stoi za sukcesem The Revenant, The Martian i (tym umiarkowanym) Joy.
Nieco mniej pewnie rysowała się sytuacja na drugim planie. Rekord w najdłuższej przerwie między nominacjami za wcielenie się w tę samą postać pobił Sylvester Stallone, tym samym niezbicie dowodząc, że Rocky Balboa cieszy się niesłabnącą popularnością, a w siłę sentymentu nigdy nie powinno się wątpić. Sly nie zdołał jednak przekuć tego sukcesu w statuetkę, którą sprzed nosa zwinął mu Mark Rylance, sprawiając, że na koncie osiągnięć Spielberga są już dwie wyreżyserowane role, które okryły się złotem. To zaskakujące o tyle, że Brytyjczyk był typowany na faworyta we wczesnej fazie wyścigu, ale szybko jakby oklapł, czemu nie pomógł jego brak zainteresowania prowadzaniem kampanii - Stallone zdawał się mieć zdecydowaną przewagę. Czyżby Akademicy faktycznie nie przepadali za comebackowymi rolami? Wśród pań byliśmy świadkami zaciętego starcia między Alicią Vikander i Kate Winslet, ale ostatecznie weteranka musiała uznać prymat młodej aktorki. Szwedka faktycznie ma za sobą bardzo udany rok, ale szkoda, że nagrodzono ją za ewidentnie pierwszoplanową rolę, a nie Ex Machina. Swoją drogą, kto nie chciałby zobaczyć na podium Leonardo DiCaprio i Kate Winslet razem?
Większość Oscarów za osiągnięcia techniczne przypadła Mad Maxowi, nie Zjawie, który tym samym przebił wszelkie oczekiwania. Rzadko zdarza się, by w wyścigu były dwa tak silne i wyjątkowe techniczne osiągnięcia napędzane autorską wizją, stąd układ sił w paru kategoriach mógł budzić wątpliwości. Przyznam, że mimo iż na innych rozdaniach Mad Max zdominował kategorię kostiumową, to do końca spodziewałem się zwycięstwa podwójnie nominowanej Sandy Powell, której wyraziste projekty z najnowszej adaptacji Kopciuszka wydawały się być najbliżej gustu Akademików. W być może najbardziej szokującym momencie wieczoru Ex Machina zgarnęła z kolei trofeum za efekty specjalne, bijąc na głowę wszystkie superprodukcje i przy okazji stając się pierwszym od 45 lat filmem, który pokonał w tej kategorii nominowanych za najlepszy film. Tym samym twórcy najnowszego epizodu Star Wars: The Force Awakens opuścili galę z pustymi rękoma, a ja żałuję, że dominacja filmu George’a Millera nie była jeszcze większa.
Nie ma chyba kinomana, który nie cieszyłby się ze zwycięstwa Ennio Morricone. Wybitny kompozytor miał już co prawda statuetkę, ale taką za całokształt, a nie za udział w rywalizacji. I tu warto jednak wspomnieć o wysokim poziomie jego konkurencji - Carter Burwell w kompozycjach do Carol ujął wielu (trudno uwierzyć, że była to pierwsza nominacja weterana), gdy Jóhann Jóhannsson nie daje się zaszufladkować, rok po roku ilustrując swoją muzyką przedstawicieli zupełnie innych gatunków: różnicę między The Theory of Everything i Sicario widać jak na dłoni. Oscar za najlepszą piosenkę powędrował natomiast do Sama Smitha i Jamesa Napiera za stworzenie utworu do najnowszego Bonda, z miejsca stając się jedną z najbardziej krytykowanych chwil wieczoru. Chętniej zobaczyłbym tu nawet zwycięstwo Lady Gagi, której piosenka zawierała przynajmniej komentarz społeczny - występ zapowiedział sam wiceprezydent Joe Biden, uprzedzając wygraną Leo w kwestii pierwszych owacji na stojąco.
Zauważalnie skrajne odczucia budzi także sama atmosfera gali. Nikt nie miał chyba wątpliwości, że żarty Chrisa Rocka oparte zostaną o debatę na temat zróżnicowania etnicznego w Hollywood, ale pytanie brzmiało raczej, czy w programie znajdzie się miejsce na coś jeszcze. Cóż, jego kilkuminutowy monolog na otwarcie z jednej strony słusznie rzucił światło na kontrowersję, a z drugiej wyśmiał niektórych jej orędowników. Oberwało się nawołującym do bojkotu nagród, zwłaszcza małżeństwu Smithów. Prowadzący miał niezły początek i osiągnął zamierzony efekt, co dało się poznać choćby po mało komfortowej reakcji publiczności, ale moim zdaniem ugrzązł w skeczach o tym samym charakterze i ostatecznie zabrakło umiaru.
Tym bardziej że za ironiczny uważam fakt, iż Rock niemal zupełnie pominął w tym wszystkim inne mniejszości etniczne, skupiając się stricte na Afroamerykanach. Lepsze wrażenie na podstawie krótkiego przemówienia zrobił na mnie Kevin Hart i coś czuję, że z nim u sterów gala miałaby większy potencjał. Przyszłoroczne Oscary z pewnością uspokoją nastroje w branży przynajmniej częściowo: The Birth of a Nation Nate’a Parkera, świeżo po okraszonej bardzo solidnymi recenzjami premierze na Sundance, został wykupiony przez Fox Searchlight za zawrotną sumę 17,5 milionów dolarów, a w zeszłym tygodniu zgłoszono gotowość do marszu po statuetki - premiera dla szerokiej publiki wypadnie w październiku.
Myślę, że na brawa zasługują prezentacje nominowanych w poszczególnych kategoriach, które w przeciwieństwie do zeszłorocznych naprawdę dobrze oddały ich specyfikę. Podobała mi się zwłaszcza analiza scen przy scenariuszach czy próbka efektów przy montażu dźwięku. Najwięcej satysfakcji sprawiły mi jednak, raz jeszcze, niespodzianki. “Tymczasem Oscara za najbardziej nieprzewidywalne Oscary dostają tegoroczne Oscary” - napisał na Facebooku mój znajomy około szóstej nad ranem. To zgadzałoby się z faktem, że o ile samych nominowanych w styczniu udało mi się przewidzieć bardzo dobrze, to częściowo poległem z wynikiem - 14/24, najsłabszym, odkąd pamiętam. Dla przykładu, w zeszłym roku było to 19/24. Cóż, Akademię proszę przede wszystkim o jedno: jak więcej nieszablonowych wyborów. Tak, by mój wynik za rok wcale nie uległ poprawie… Życzę sobie i wszystkim miłośnikom nagród filmowych jak najwięcej niespodzianek.
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat