Rap w kinie
W kinach znajdziecie aktualnie "Straight Outta Compton", opowiadające o N.W.A - grupie, której wpływ na rap i kulturę jest niezaprzeczalny. Z tej też okazji przedstawiamy filmy z rapsami w tle.
W kinach znajdziecie aktualnie "Straight Outta Compton", opowiadające o N.W.A - grupie, której wpływ na rap i kulturę jest niezaprzeczalny. Z tej też okazji przedstawiamy filmy z rapsami w tle.
Rap w filmie to twardy orzech do zgryzienia – większość wczesnych produkcji to kinematografia tak niszowa, jak i niszowy był ten gatunek. Dzieła te tworzono, aby przedstawić rzeczywistość czarnoskórych raperów, nobilitować muzykę, ale również stylistycznie i emocjonalnie wstrzelić się w gust jej miłośników. Dzisiaj to nic dziwnego, że znany muzyk pojawia się na ekranie czy sypnie z kiermana na produkcję filmów, i to nie tylko tych o świecie bitów i rymów (choćby „słynna” pornografia „Doggystyle” spod ręki… Snoop Dogga albo pokaźna filmografia Ice Cube’a). W swoim wyborze pomijam więc cały szereg komedii w stylu „How High”, wyraźnie związanych z otoczeniem rapu zarówno fabularnie, jak i na etapie produkcji. Lista najciekawszych filmów z rapem w tle nie będzie opierała się na chronologii, ale na tytułach, które wyraźnie starały się dopowiedzieć lub chociaż opowiedzieć coś o tej kulturze. Subiektywna, ale poszerzająca wiedzę o ulicznej poezji.
Początki mariażu
Zanim wskoczy piąteczka, kilka zdań o początkach romansu wielkiego ekranu i rapsów. Powstały w 1983 roku „Wild Style” koncentruje się na tańcu, sztuce malarskiej i rymotwórstwie, ale w kontekście rodzącego się trendu i tego całego pakietu, który dzisiaj zwie się kulturą hip-hop. Samego rapu tam niewiele, bo osią fabularną są losy graficiarza, jednak wszyscy zainteresowani historią popkultury wyczują, że gdzieś między scenami unosi się duch czegoś nowego: szału na poezję o ulicy i z ulicy, która w „Wild Style” traktowana jest przez krytyków jako niewarty uwagi folklor czarnoskórej społeczności w Stanach. Rok później szersza publika mogła poznać podstawy beatboxu dzięki filmowi „Beat Street”, w którym jeden z bohaterów używał ust do tworzenia tła pod monorecytację, ale nie wiedział, co z tą prawie że supermocą zrobić. Prawdziwy sukces finansowy przyszedł jednak wraz z „Krush Groove”, w którym pojawiło się kilka gwiazd funku oraz rapu, między innymi Run DMC, a także świeżo uformowani Beastie Boys.
Konsekwencją wzrostu popularności hip hopu było powstanie N.W.A, pełnokrwistego gangsta rapu, a ten rozdział poznać można, wybierając się do kin na świeżutkie dzieło F. Gary’ego Graya. „Straight Outta Compton” zawitał do polskich kin, pokusiłem się więc z tej okazji o wybranie moich pięciu ulubionych filmów o rapie. Tak różnych, jak różne mogą być tropy i inspiracje w tym gatunku muzycznym.
5. „Hustle & Flow” (2005)
reż. Craig Brewer
Ten niezależny film przyniósł Terence’owi Howardowi nominację do Oscara za rolę drobnego alfonsa, który z całych sił próbuje zostać raperem. Główny bohater, Raper Djay (dokładnie tak każe siebie nazywać), szansę na zaistnienie dostrzega w spotkaniu gwiazdy hip-hopu, która ma przyjechać do swojego rodzinnego miasta z koncertem. Jest to słodko-gorzka opowieść o frustracji oraz dążeniu do spełnienia marzeń w świecie, który nie potrzebuje kolejnego podrzędnego rapera czy gwiazdki jednego sezonu. Film ten wyróżnia to, że może być odtrutką na motywujące historie o "underdogach", do których uśmiecha się los. „Pod prąd” powinien być wyświetlany wielu młodym raperom, którzy zapominają, że najpierw musi zrodzić się pomysł na siebie, a nie bezrefleksyjne przyjmowanie etosu raperskiego. Na uwagę zasługuje również soundtrack, a w szczególności nagrodzony przez akademię utwór Three 6 Mafia „It's Hard Out Here for a Pimp”.
[video-browser playlist="746357" suggest=""]
4. "Carmen: A Hip Hopera" (2001)
reż. Robert Townsend
Słynna opera Bizeta w stylu gangsta? Film Roberta Townsenda powstał na zamówienie stacji MTV i idealnie realizuje swoje założenie – operowa sceneria gdzieś się rozmywa, zostaje przesłanie. Dźwięki, które tak dobrze znamy, okraszono agresywnymi bitami, a stroje do tańca są nie tylko wygodne niczym dresy - one po prostu są dresami. Według mnie ten eksperyment idealnie sprawdza się jako komentarz na temat uniwersalności hip-hopu, który, choć lśniący i śliski jak ortalionowa kurtka, zawiera pod spodem to, co czyni rap wielkim. Chodzi mianowicie o „treść” i umiejętność korzystania z języka innych gatunków muzycznych. W filmie wystąpili m.in. Beyonce, Mos Def i Wycleaf Jean.
[video-browser playlist="746359" suggest=""]
3. "Ghost Dog: The Way of the Samurai" (1999)
reż. Jim Jarmusch
Po pierwszym seansie zastanawiałem się długo nad tym, jakimi środkami zahipnotyzował mnie Jarmusch w tym filmie. Czy jest to senność połączona z klimatem miejskiej gangsterki, czy może świetna ścieżka dźwiękowa skomponowana przez RZA? Ważne, że połączenie tropów dalekowschodnich z brudnym chodnikiem gett jest, o dziwo, spójnym obrazem. Tytułowy Dog (Forest Whitaker), zafascynowany filozofią Wschodu, to postać kierująca się etosem samurajskim w „brudnej” robocie oczyszczania miasta i swojego splamionego honoru. Przerywające właściwą narrację monologi Ghost Doga przypominają fristajlową monorecytację, a film można uznać za krytykę przemian w latach 90., kiedy braterskie ideały (tutaj – dalekowschodnie) wypierane były przez komercję i braku honoru, szczególnie wśród nieuczciwych producentów. Nie jest to film o rapie, ale jak najbardziej mógłby nim być.
[video-browser playlist="746360" suggest=""]
2. „Tokio Tribe” (2014)
reż. Shion Sono
Oparty na mandze japoński, odjechany, szalony musical, w którym dwa tokijskie gangi walczą ze sobą nie tylko na miecze, karabiny i supermoce, ale również na rymy. Kiedy szef klanu Wu-Ronz postanawia podbić całe miasto, wywiązuje się walka pomiędzy najpotężniejszymi siłami ulicy. Walka, którą niektórzy gotowi są nazwać „ostatecznym starciem”. Wybrałem ten film nie tylko dlatego, że to pełna humoru i świetnych scen taneczno-walecznych produkcja, ale również dlatego, że musical ten może być ciekawym rozdziałem dla „teoretyków rapu”, chcących poszerzyć swoje muzyczne horyzonty. Japoński rap, nie bojący się od dawna elektronicznych dźwięków i korzystania w teledyskach z estetyki gier komputerowych, o dziwo nie zainspirował jeszcze żadnego polskiego twórcy na tyle, aby osiągnął sukces. Nie rozumiem, dlaczego – w tych bitach i agresywnym wyrzucaniu słów (i tutaj proszę sobie wyobrazić wydzierającego się kung-fu-rapera-nastolatka) tkwi bezpretensjonalność i szczerość. Oglądając skakanie po ścianach z „Tokio Tribe”, zawsze myślę, że nasi rodzimi twórcy powinni czasami przestać silić się na to całe „make money, fuck chicks and stay gansta real” i zluzować nieco portki, rapując choćby o swoich ulubionych grach wideo.
[video-browser playlist="746361" suggest=""]
1. „8 Mile” (2002)
reż. Curtis Hanson,
Nikogo nie zaskoczę miejscem pierwszym, ale film Hansona warto przypomnieć, szczególnie po premierze „Straight Outta Compton”. Przemiany, które zaszły w amerykańskim rapie dzięki legendom, takim jak Ice Cube i Dr. Dre, pozwoliły młodzikom „spoza towarzycha”, takim jak Eminem, zaistnieć na scenie. Zresztą gangsta u Eminema to nigdy nie było clue twórczości, a mimo to znalazł sobie poklask u ojców nurtu. Historia Jimmy’egp „B-Rabbita” Smitha (rewelacyjny w tej roli Eminem) idealnie odzwierciedla drogę, jaką przejść musi „underdog” – wrażliwy mistrz słowa, człowiek z nizin społecznych, chcący osiągnąć sukces w rapowaniu wbrew kolorowi skóry. Po latach „8 milę” ogląda się nawet lepiej niż w chwili premiery, bo przypomina o czasach, kiedy gatunek muzyczny walczący z nierównością społeczną paradoksalnie zamknął się na nowe twarze. Płyta „Straight Outta Compton” oraz wpływ N.W.A na rynek muzyczny sprawiły, że twórcy tacy jak Eminem mogli pokazać się na scenie, a środowiskową aprobatę osiągało się już dzięki zdolności klejenia słów i wskakiwania w bit, a nie kolorowi skóry. „8 mila” mogłaby stanąć obok „Straight Outta Compton” na półce z podpisem „Historia rapu – od źródeł do współczesności”. Ścieżka dźwiękowa to majstersztyk, a utwór Eminema „Lose Yourself” słusznie nagrodzono Oscarem, bo - podobnie jak opowiadana historia - jest wyrazem nie tylko frustracji młodego twórcy, ale również człowieka, który z całych sił chce posprzątać swoje brudy dzięki sztuce. Bo, owszem, rap to sztuka. Deal with it, nigga.
[video-browser playlist="746363" suggest=""]
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat