Reżyserzy Kinowego Uniwersum Marvela
Ostatnio przyglądaliśmy się zakulisowej relacji reżyserów ze studiem Marvel - dziś skupiamy się na nich samych. Kim są, skąd się wywodzą, czym zasłynęli i jak sobie poradzili?
Ostatnio przyglądaliśmy się zakulisowej relacji reżyserów ze studiem Marvel - dziś skupiamy się na nich samych. Kim są, skąd się wywodzą, czym zasłynęli i jak sobie poradzili?
Alan Taylor
Alan Taylor to kolejny z reżyserów Marvela, który urodził się na przełomie lat 50. i 60. ubiegłego wieku. O kontrowersjach związanych z jego współpracą z Kevinem Feige pisaliśmy ostatnio. W telegraficznym skrócie: zarzucał on studiu, iż w procesie postprodukcji przemontowano „Thor: The Dark World” w film zupełnie różniący się od tego, co on sam wypracował na planie zdjęciowym. Przyznał, że wycięto większość materiału związanego np. z Malektihem, aby utrzymać szybkie tempo filmu, a w procesie dokrętek stworzono kilka scen, których w oryginalnym zamyśle w ogóle nie było. Na poziomie scenariusza pomagał jeszcze sam Joss Whedon, nie wiadomo jednak, na ile efekt tej chaotycznej kolaboracji jest winą braku umiejętności reżysera, a na ile ingerencji studia. Klapa artystyczna i finansowa kolejnego projektu Taylora, tj. „Terminator: Genisys”, zdaje się wskazywać na tę pierwszą opcję.
Jeśli chodzi o kinowy dorobek, to poza dwoma wspomnianymi filmami Taylor nie ma zupełnie nic, czym mógłby się pochwalić. Na hollywoodzkiej arenie nie pojawił się jednak znikąd - swoją markę systematycznie wyrabiał sobie w telewizji jako reżyser serialowy. Pozycje, nad którymi pracował, wprost zwalają z nóg, a są to m.in. „Oz”, „The Sopranos”, „The West Wing”, „Six Feet Under”, „Lost”, „Deadwood”, „Mad Men”, „Boardwalk Empire” i „Game of Thrones”. Taylor często współpracuje z HBO, co samo w sobie powinno stanowić wyznacznik jego talentu. Najbardziej doceniany jest właśnie za wkład w rozwój świata Westeros i to dzięki niemu udało mu się podpisać umowę z Marvelem. Jak widać, przejście od prestiżowej telewizji do wysokobudżetowego kina wcale nie jest łatwym zadaniem i generalnie lepiej radzą sobie twórcy podążający w drugą stronę.
Anthony i Joe Russo
Anthony ma 42 lata, Joe jest 2 lata starszy; razem wychowali się w Ohio. Zdecydowanej większości projektów podejmują się wspólnie i są nierozłączni do tego stopnia, że dzielą nawet profil na Wikipedii. Świat poznał ich jako braci Russo. Jako reżyserzy filmowi mają w swoim dorobku kilka pomniejszych pozycji, spośród których tylko dwie nadają do wymienienia. Są to gwiazdorsko obsadzone komedie: „Witajcie w Collinwood” z 2002 i „Ja, ty i on” z 2006 roku. Znacznie częściej pracowali w telewizji, w odróżnieniu jednak on Alana Taylora, nie mogą pochwalić się tak wybitnymi tytułami. Ich największe osiągnięcia to seriale „Arrested Development” i „Community”. Przy tym drugim mają swój największy wkład, stworzyli znaczną liczbę odcinków, a ponadto objęli też funkcje producentów. To również dzięki tej produkcji dostrzegł ich Kevin Feige i zaoferował pracę w Marvelu. Warto zaznaczyć, że choć bracia podejmują się tych samych seriali, to jednak poza odcinkami pilotowymi poszczególne epizody reżyserują już samodzielnie. Jedną z niewielu różnic w ich twórczej karierze jest „Marvel's Agent Carter”, przy której pracował tylko Joe.
Bracia Russo nie są więc ani szczególnie utytułowani, ani specjalnie zapracowani. Ich życiorysy naznaczyła jednak współpraca z Marvelem, której pierwszym owocem jest „Captain America: The Winter Soldier”, przez wielu nazywany najlepszym filmem MCU. Feige i spółka od początku planowali stworzyć go w klimacie thrillera politycznego z lat 70., wizję tę podzielił reżyserski duet i tak też panowie znaleźli wspólny głos. To prawdopodobnie przykład najbardziej udanej współpracy. Poza powstającym już przyszłorocznym „Captain America: Civil War” Russo wyreżyserują także obie części „Avengers: Infinity War - Part I”. Jeśli nic się nie zmieni, to będą mieć na swoim koncie aż cztery filmy Marvela, co w skali tego świata jest ewenementem.
Ich pomysły pokrywają się z oczekiwaniami Feige’a, ponadto Russo postawili na od dawna wyczekiwany przez fanów dojrzalszy ton i poważniejszą tematykę. „Zimowy Żołnierz” to przedsmak tego, jaka może być Druga Faza MCU. Nie do przecenienia są ponadto ich realizatorskie i techniczne aspiracje. Sequel „Kapitana Ameryki” zachwycił brawurowymi, realistycznymi i świetnie zmontowanymi scenami akcji, w których reżyserski duet naciskał na jak największą ilość praktycznych efektów specjalnych i pracy kaskaderów. Wszystko wskazuje również na to, że dyptyk „Infinity War” będzie pierwszym w historii kina, który w całości nakręcony zostanie kamerami IMAX. Jest na co czekać.
James Gunn
Nie jest wielką przesadą stwierdzenie, iż Marvel wynalazł Jamesa Gunna praktycznie znikąd. 44-letni Amerykanin próbował swoich sił na wielu frontach, zaczynając od muzyki, przez aktorstwo i scenopisarstwo, a na reżyserii kończąc. W tych dwóch ostatnich sprawdził się jednak najlepiej. Swoją karierę zaczął od współpracy z niezależną, malutką wytwórnią Troma, która specjalizowała się w niskobudżetowych, obrazoburczych filmach klasy B. Dla niej stworzył „Tromeo i Julia”, adaptację klasycznej historii Szekspira, która dziś w wielu kręgach ma status kultowej.
Jego pierwszym spotkaniem z Hollywood była z kolei aktorska ekranizacja kreskówki „Scooby-Doo”, do której napisał scenariusz. Dwa lata później, w 2004 roku, stworzył także scenariusz kontynuacji, ale jego największym osiągnięciem jest pochodzący z tego samego okresu „Dawn of the Dead” - jeden z najlepszych remake’ów XXI wieku wyszedł właśnie spod jego pióra. Jako ciekawostkę warto wspomnieć, że reżyserem filmu był Zack Snyder, dziś rozwijający kinowe uniwersum DC. Zanim Gunn związał się z Marvelem, wyreżyserował i napisał jeszcze ciekawie obsadzoną superbohaterską komedię pt. „Super”, a jego skromny udział w „Movie 43” lepiej przemilczeć.
Było kilku kandydatów na fotel reżysera „Guardians of the Galaxy”, m.in. Peyton Reed, James Gunn zostawił jednak konkurencję daleko w tyle. Jego pierwszą zasługą było całkowite zmodyfikowanie scenariusza Nicole Perlman, który w bólach powstawał od dwóch lat. Tak też stał się ojcem, matką, patronem i teściową projektu ekranizacji kosmicznych łobuzów Marvela. Jak przyznał sam Kevin Feige, Gunn miał najwięcej swobody spośród wszystkich reżyserów. Wizja filmu jest więc głównie jego zasługą, a na sukces złożyły się także bezbłędne obsadowe wybory i selekcja piosenek do soundtracku, o których również decydował sam. Efekt? Widzowie, fani, dziennikarze i krytycy film pokochali, a Gunn sumiennie pracuje już nad Guardians of the Galaxy Vol. 2, przy którym stanie się drugim po Jossie Whedonie twórcą, który samodzielnie film napisze i wyreżyseruje.
Aktywnie udziela się w mediach społecznościowych, gdzie przyznał pewien czas temu, iż ma kilka ryzykownych pomysłów dotyczących „Guradians of the Galaxy vol.2”. Marvel dał mu jednak zielone światło. O tym, w jakiej jest formie, przekonamy się już w przyszłym roku, kiedy to na ekrany kin wejdzie thriller jego autorstwa - „The Belko Experiment”.
Peyton Reed
Każdy z wcześniej wymienionych reżyserów ma przynajmniej jeden znaczący sukces na koncie. Peyton Reed nie, chyba że za taki potraktujemy „Bring It On”. Do powyższego grona podobny jest więc tylko wiekowo, liczy sobie bowiem 51 wiosen. Debiutował w 1989 roku krótkometrażówką „Almost Beat”, ale aż do 2006 roku – poza kilkoma teledyskami i filmami telewizyjnymi – nie wyreżyserował nic wartego uwagi. Wówczas stworzył „The Break-Up” z Jennifer Aniston i Vince'em Vaughnem w rolach głównych, a dwa lata później powrócił jeszcze do gatunku komedii z ciekawym, przeplatanym wątkami biograficznymi „Yes Man”, w którym pierwszoplanową postać zagrał Jim Carrey. Obydwa te filmy zostały jednak przyjęte co najwyżej przeciętnie, Reed nie znalazł więc kolejnego zatrudnienia i na 7 lat przeniósł się do telewizji. Tam również nie odniósł specjalnego sukcesu, pracując przy takich pozycjach jak „New Girl” (zaledwie 3 odcinki) oraz „The Goodwin Games”.
Gdyby nie rezygnacja Edgara Wrighta, Reeda nie byłoby w naszym zestawieniu. Marvel zaangażował go niejako awaryjnie, znając go z rozmów przy „Strażnikach Galaktyki”. O tych kontrowersjach powiedziano już wiele, zarówno przed, jak i po premierze „Ant-Man”. Film spolaryzował opinie widzów, a tajemnicą pozostanie fakt, kto, gdzie i w jakim stopniu jest za niego odpowiedzialny. Edgar Wright opracował koncepcję heist movie, relację Pyma z Langiem, a także wybrał aktorów do głównych ról. Wbrew powszechnej opinii to jednak Reed stworzył najzabawniejsze sekwencje filmu, a więc opowieści Luisa. Razem z Adamem McKayem powiązał też produkcję z „Avengers: Age of Ultron” i wprowadził do fabuły Falcona. W innych elementach (sfera wizualna) również miał swój wkład, ale to na jego przykładzie najlepiej widać, że reżyser jest tylko – i aż – trybikiem w rozpędzonej maszynie Marvela.
Scott Derrickson
Aktualnie wiemy jeszcze o dwóch nowych reżyserach, którzy dołączą do rodziny Marvela. Pierwszym z nich będzie Scott Derrickson, który pracuje już nad filmem „Doctor Strange”. To reżyser o raczej skromnym dorobku, ale bardzo jasno sprecyzowanych preferencjach. Jego ulubionym gatunkiem filmowym jest horror - w 2005 roku dał światu szalenie popularne „The Exorcism of Emily Rose”, a siedem lat później nieźle oceniany „Sinister” (obydwa napisał i wyreżyserował). Skupia się raczej na niszowych produkcjach, w międzyczasie stanął za kamerą dramatu SF „The Day the Earth Stood Still” z Keanu Reevesem, a niedawno współtworzył też scenariusz do „Diabelskiej przełęczy”, w której wystąpili Colin Firth i Reese Witherspoon. Jego ostatnim projektem jest zeszłoroczny horror „Deliver Us from Evil”, ale miejmy nadzieję nie jest to żaden prognostyk przed przygodami Stephena Strange’a. Z uwagi na swój dorobek wydaje się idealną osobą, aby tchnąć w formułę marvelowskiego widowiska powiew świeżości i wprowadzić do tego świata magię oraz mistycyzm.
Jon Watts
Możecie być zdziwieni (tak jak ja), ale Jon Watts to pierwszy reżyser Marvela, o którym można powiedzieć, że jest młody. Ma zaledwie 34 lata, a jego filmografia jest praktycznie zerowa. Poza krótkometrażówkami i projektami telewizyjnymi wymienić można tylko zeszłoroczny horror „Klaun”, który nie dość, że ma nikłą popularność, to jeszcze fatalne oceny. W tym roku na festiwalu w Sundance ukazał się dramat „Cop Car” z Kevinem Baconem, który Watts wyreżyserował (współtworzył też scenariusz). Pierwsze recenzje zbiera dobre, a widzowie w Stanach Zjednoczonych będą mogli zweryfikować je już za półtorej tygodnia. Na razie żaden polski dystrybutor nie zainteresował się tym filmem, ale sam zwiastun jest intrygujący, więc może być to pozycja, z którą warto będzie się zapoznać. To właśnie dzięki niej Watts dostał szansę od Kevina Feige. Młodzieżowe perypetie Spider-Mana będą dla niego ogromną okazją i przełomem, niezależnie jak wypadnie sam film.
Tymczasem „Thor: Ragnarok”, „Black Panther”, „Captain Marvel” i „Inhumans” wciąż czekają na swoich reżyserów.
- 1
- 2 (current)
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat