Sens kina według Terry’ego Gilliama
Zaczynał jako animator grupy Monty Pythona, powoli stając się jednym z najbardziej oryginalnych i rozpoznawalnych reżyserów na świecie. Pomimo mroku, zła i pesymizmu w wykreowanych przez niego światach Terry Gilliam cały czas widzi na końcu tego tunelu małe światełko. I to właśnie chce pokazać swoim widzom.
Zaczynał jako animator grupy Monty Pythona, powoli stając się jednym z najbardziej oryginalnych i rozpoznawalnych reżyserów na świecie. Pomimo mroku, zła i pesymizmu w wykreowanych przez niego światach Terry Gilliam cały czas widzi na końcu tego tunelu małe światełko. I to właśnie chce pokazać swoim widzom.
Urodził się 22 listopada 1940 roku w Minneapolis. Po krótkim okresie studiów zaczął pracować jako edytor w magazynie "Help!" – w tym czasie poznał Johna Cleese'a, który pomógł później młodemu Amerykaninowi znaleźć pracę za oceanem. W 1967 roku Gilliam przeniósł się do Wielkiej Brytanii i tam zaczął tworzyć animacje do programu "Prosimy nie regulować swoich odbiorników", współpracując z Michaelem Palinem, Terrym Jonesem i Erikiem Idle'em, z którymi niedługo później utworzył grupę Monty Pythona.
Przez pięć lat emisji "Latającego cyrku Monty Pythona" grupa brytyjskich komików zdążyła stać się sławna na całym świecie. Duża w tym zasługa Terry’ego Gilliama, jedynego Amerykanina w grupie, którego animacje stały się znakiem rozpoznawczym programu. Autor wizualnej strony "Cyrku" jednak niespecjalnie chciał występować w skeczach, stąd jego rzadka obecność na ekranie, a jeśli już się na nim pojawiał, to jako postać drugoplanowa, która zwykle nie miała nic do powiedzenia. Jednak dzięki temu, że rzadziej występował przed kamerą, mógł spokojnie zająć się tym, co czyha po jej drugiej stronie.
Terry Gilliam został współscenarzystą (wraz z resztą kolegów z trupy) oraz współreżyserem (z Terrym Jonesem) filmu "Monty Python i Święty Graal", którego skecze są znane i lubiane do dziś – jak choćby ten o czarnym rycerzu, który staje do walki pomimo pozbawienia go kończyn, o rycerzach mówiących ciągle "Ni!" czy o brawurowym i zaskakującym ataku sir Lancelota. Sam film odniósł ogromny sukces, szybko uzyskując status kultowego. "Monty Python i Święty Graal" został umieszczony na piątym miejscu najlepszych komedii wszech czasów. Pierwsze miejsce zajął "Żywot Briana" – kolejny projekt Monty Pythona, którego zrealizowaniem zajął się już sam Terry Jones. Gilliam miał na głowie inne projekty, które pozwoliły mu całkowicie uwolnić swoją wyobraźnię.
"Jabberwocky" to jego pierwszy film pełnometrażowy, w którym próbował połączyć typowy romans rycerski z powieścią fantasy. Widać inspiracje "Świętym Graalem" – obecny jest zarówno średniowieczny, fantastyczny klimat, jak i czarny humor. Jednak można się już doszukiwać charakterystycznych dla twórczości Gilliama cech, które dominują jego kolejne filmy, jak chociażby wymyślność scenografii czy brak animacji, które wychodziły przecież spod rąk Gilliama w dokonaniach Monty Pythona. Zresztą "Jabberwocky" okazał się ostatnim filmem, który powstał pod wpływem twórczości grupy Monty Pythona. Kolejne trzy dzieła Amerykanina, nazywane "trylogią wyobraźni", zupełnie różnią się od poprzednich jego dokonań – Terry Gilliam zaczął skupiać się na marzeniach, świecie, który go przeraża, oraz świecie, do którego tęskni. Takie także stały się jego filmy – z jednej strony fascynujące, z drugiej zaś śmiertelnie przerażające.
Jego pierwszy samodzielny, wysokobudżetowy film, "Bandyci czasu", był już zanurzony w stylistyce, którą konsekwentnie realizował w następnych filmach. Historia (napisana wraz z przyjacielem, Michaelem Palinem) opowiadała o chłopcu, na którego ciągle zapatrzeni w ekran telewizora rodzice w ogóle nie zwracają uwagi. Pewnego dnia do pokoju bohatera wpada grupa karłów, która za pomocą tajemniczej mapy podróżuje między epokami historycznymi. Chłopak, ruszając wraz z małymi przybyszami, spotyka takie postacie jak Napoleon, król Agamemnon czy jąkający się Robin Hood. Potęgę gilliamowskiej wyobraźni pokazuje jedna z ostatnich scen w filmie, w której to naprzeciw księcia ciemności stają: zgraja sześciu karłów, rzymscy łucznicy, średniowieczna jazda, kowboje, XX-wieczny czołg oraz statek kosmiczny strzelający laserami.
Drugi film trylogii, prawdopodobnie najbardziej znany i lubiany wśród wielbicieli, to "Brazil" – antyutopia podobna do tej z kart orwellowskiej powieści w klimacie "Procesu" Kafki. Główny bohater żyje w technokratycznym świecie, gdzie każdy jest inwigilowany. Odkrywa on istnienie organizacji terrorystycznej, na czele której stoi spec od klimatyzatorów, Archibald Tuttle (w tej roli Robert De Niro). Tutaj najbardziej da się odczuć specyficzny styl reżysera: retro-futurystyczną scenografię, która później pojawia się także w 12 małpach, czarny humor oraz bardzo specyficzne zdjęcia, które są wynikiem użycia szerokokątnego obiektywu. Ostatnim filmem trylogii są "Przygody Barona Munchausena", którego tytułowy bohater, podstarzały żołnierz i awanturnik, wyrusza wraz z małą dziewczynką w wyprawę mającą na celu uratowanie zaginionych kompanionów. Wystarczy wspomnieć, że bohaterowie wyruszają balonem, który de facto jest statkiem, a jednym z przystanków jest Księżyc.
Terry Gilliam o tych filmach mówił następująco: "Wszystkie opowiadają o szaleństwie naszego dziwnie uporządkowanego społeczeństwa i o chęci wyrwania się z niego w jakikolwiek możliwy sposób". Każde z tych trzech dzieł opowiada o próbie ucieczki przez pryzmat wieku: "Bandyci czasu" robią to z perspektywy dziecka, "Brazil" – człowieka dojrzałego, a "Przygody…" – starca.
Pomimo artystycznego sukcesu każdego z jego filmów problemy przy produkcji oraz słabe wyniki w box-office działały deprymująco. Zarówno "Brazil", jak i "Przygody Barona Munchausena" (pomimo czterech nominacji do Oscara w kategoriach technicznych) nie zarobiły na siebie, dlatego też kolejny film, zrobiony już w Hollywood Fisher King, był poważnym sprawdzianem dla reżysera. Trzeba było stworzyć obraz kameralny, pozbawiony efektów specjalnych, pod kontrolą wszelkiej maści instytucji i osób, na które składa się Fabryka Snów. Tak zaczęła się trylogia amerykańska.
Drugi tryptyk Gilliama jest specyficzny także dlatego, że nie powstawał na podstawie oryginalnego pomysłu reżysera. Fisher Kinga stworzono w oparciu o scenariusz Richarda LaGravenese’a. Za 12 małp odpowiadał David Peoples, twórca scenariuszy do "Łowcy androidów" czy "Bez przebaczenia". Za to Las Vegas Parano to ekranizacja powieści Huntera S. Thompsona. W amerykańskiej trylogii trudno doszukiwać się elementów charakterystycznych, które łączyłyby wszystkie filmy pod względem artystycznym, można doszukiwać się za to typowego dla tych filmów motywu szaleństwa. W Fisher Kingu bohater grany przez Robina Williamsa jest niezrozumiały dla reszty, w 12 małpach naturalnie mamy szpital psychiatryczny, a główny bohater (grany przez Bruce’a Willisa) uznany jest za szalonego, kiedy twierdzi, że przenosi się w czasie. Z kolei w Las Vegas Parano bohaterowie po zażyciu narkotyków zachowują się nieracjonalnie, szalenie, stając się zagrożeniem dla każdego wokół i samych siebie.
Po ogromnym sukcesie zarówno Fisher Kinga, jak i 12 małp nazwisko Gilliama stało się jednym z najważniejszych w Ameryce. Jego późniejsze zmagania filmowe nie przyniosły mu sukcesu artystycznego, ale cały czas pozostawał na liście reżyserów, "którzy zarabiają". Na kolejną trylogię złożyły się: "Kraina traw", Nieustraszeni bracia Grimm oraz "Parnassus". Tym razem głównym tematem jego filmów stało się zderzenie realnego świata z wyobraźnią. Szczególnie udanie wychodzi to w Nieustraszonych braciach Grimm, gdzie bohaterowie udają łowców przeróżnych zjaw, a w rzeczywistości są jedynie cyrkowcami próbującymi zarobić grosz na przestraszonej i przesądnej ludności.
Jednak to, co wydaje się być najważniejsze w twórczości Gilliama, to świat, który poza całą fantastyczną otoczką jest bardzo blisko nas. Jego bohaterowie często są wyrzutkami, są nierozumiani przez resztę społeczeństwa, jak choćby w Brazil, gdzie główny bohater pomimo ogromnych zdolności nie godzi się na awans, ponieważ nie chce brać udziału w budowaniu totalitarnego państwa. Ponadto świat, który tworzy Gilliam, jest światem, którego on sam się boi. Reżyser kreuje często państwa totalitarne, rządzone jedną ręką, jak w Brazil, 12 małpach, Braciach Grimm czy "Przygodach Barona…". Świat ten jest jeszcze bardziej przerażający, jeśli jest kontrolowany przez maszyny. W "Bandytach czasu" rodzice młodego Kevina kłócą się o to, czy ich kuchnia jest wystarczająco nowa, i narzekają, że sąsiedzi mają nowy zamrażarko-piekarnik, który potrafi zrobić danie w osiem sekund. W Brazil i 12 małpach wszystkie urządzenia wyglądają na technologię przyszłości, skonstruowane są jednak w stylu retro, przez co wyglądają bardzo groteskowo, a przy tym są trudne w obsłudze i często się psują. W jednym z wywiadów Gilliam stwierdził, że jego filmy są o Ameryce – o świecie, w którym się wychował i z którego uciekł. Będąc zafascynowanym czasami średniowiecznymi, uciekł od świata wielkich miast i technologii do Włoch, gdzie zakupił jedną z historycznych rezydencji, w której aktualnie mieszka. W 2006 roku reżyser zrzekł się obywatelstwa amerykańskiego.
Będąc wizjonerem jedynym w swoim rodzaju, Gilliam dostawał propozycje wyreżyserowania znanych filmów. Głośno jest ostatnio o sprawie nakręcenia przez niego adaptacji komiksu "Watchmen: Strażnicy", czego ostatecznie podjął się Zack Snyder. Gdy producent Gilliama stwierdził, że scenariusz byłego Pythona był o wiele bardziej satysfakcjonujący, reżyser "Człowieka ze stali" odpowiedział, że uratował "Strażników" przed szalonym światem Terry’ego Gilliama. Na początku lat 90. Gilliam stał się mentorem i inspiratorem dla Quentina Tarantino, który w tym czasie próbował stworzyć "Wściekłe psy". W 2000 roku J.K. Rowling (fanka twórcy Brazil i "Bandytów czasu") zaproponowała mu stworzenie pierwszej części "Harry’ego Pottera". Sam reżyser potwierdził, że taka propozycja padła, ale od razu zaznaczył, że nic by z tego nie wyszło – studio odpowiedzialne za ekranizację nigdy nie pozwoliłoby mu nakręcić hitu w jego autorskim stylu.
Tutaj pojawia się kolejny kluczowy dla twórczości Gilliama element, czyli warunki i wymagania, jakie stawia przed sobą i współpracownikami. Od samego początku twórczości nie było mu łatwo. Już przy "Bandytach czasu" miał problemy ze studiem, które chciało innego zakończenia dla filmu – dopiero po pokazach dla wybranej publiczności zdecydowano się na pozostawienie oryginalnego zakończenia. Po słabych wynikach Brazil w box-office Gilliam stworzył trzykrotnie droższe dzieło, czyli "Przygody Barona Munchausena". Z początku film miał kosztować niewiele ponad 20 milionów dolarów, ale suma ostatecznie przekroczyła 46 milionów, a film okazał się całkowitą klapą finansową. Żeby tego było mało, już po zakończeniu zdjęć aktorzy narzekali na to, że Gilliam narażał ich na niebezpieczeństwo, ustawiając blisko wybuchów lub każąc im pływać w lodowatej wodzie. Legendą obrosła już historia niezrealizowanego filmu o Don Kichocie, nad którym podobno ciąży klątwa. W 2000 roku pierwszym problemem było zalanie planu i całego sprzętu przez powódź oraz problemy z ubezpieczeniem i późniejszą chorobą aktora mającego grać główną rolę. Ostatecznie po 10 latach Gilliam ogłosił odejście od tego pomysłu, lecz na podstawie materiałów nagranych na planie powstał dokument "Zagubiony w La Manchy" ukazujący koszmar, jaki spotkał reżysera.
Terry Gilliam jednak się nie poddaje. Gdy parę lat temu dziennikarka spytała go, jak sobie radzi po tylu naturalnych katastrofach, problemach ze studiami filmowymi i gonieniem za dofinansowaniem oraz gdzie szuka motywacji, Gilliam odpowiedział: "Po prostu cały czas jestem w depresji", po czym się zaśmiał i dodał: "A tak naprawdę to po prostu idę dalej, robię rzeczy, ciągle coś robię, by nie stać w miejscu. Mogę spędzać pół dnia, pisząc maile. To kompletna strata czasu, ale przynajmniej jestem czymś zajęty".
Gilliam podąża za sensem życia. Jego bohaterowie nigdy nie zgadzają się na otaczającą ich rzeczywistość i szukają swojego miejsca na Ziemi. Sam reżyser jest nonkonformistą zarówno w wykreowanym przez siebie świecie, jak i w rzeczywistości. W filmach ucieka od okrutnego, złego, technokratycznego świata do krainy marzeń – może i niebezpiecznej, ale za to pełnej przygód, przyjaźni i prawdy. W świecie rzeczywistym nie przystaje na żadne kompromisy – konsekwentnie realizuje swoje wizje na przekór studiom filmowym, producentom i współpracownikom. Sumą tych doświadczeń wydaje się być jego najnowszy film, Teoria wszystkiego, który przez reżysera zaliczany jest do trylogii dystopii, do której należy także Brazil oraz 12 małp. Z tej okazji w wywiadzie dla magazynu "Total Film" dziennikarz spytał się Terry’ego Gilliama o sens życia. Odpowiedź brzmiała: "Życie samo w sobie jest wielką tajemnicą, a najważniejsze to nie pozwolić nikomu, by wmówił ci, jaki jest jego sens". Po chwili dodał: "Dla mnie to sprawowanie kontroli nad wszystkim, co robię, popełnianie własnych błędów oraz pracowanie z ludźmi, którzy mnie fascynują i są dla mnie przyjaciółmi. Mogą sprawiać, że jestem nieszczęśliwy w życiu… ale co z tego?!". Patrząc na życiorys i filmografię reżysera, można stwierdzić, że rzeczywiście Terry Gilliam swój sens życia już odnalazł. Widzowi pozostało jedynie zagłębić się w jego fabułach, by wraz z baronami, karłami, podróżującymi w czasie szaleńcami i urzędnikami technokratycznych państw wybrał się w niebezpieczną podróż do krainy marzeń i odnalazł sens istnienia.
Wybrana filmografia: | |
"Monty Python i Święty Graal" | 1975 |
"Bandyci czasu" | 1981 |
Brazil | 1985 |
"Przygody Barona Munchausena" | 1988 |
Fisher King | 1991 |
12 małp | 1995 |
Las Vegas Parano | 1999 |
Nieustraszeni bracia Grimm | 2005 |
Teoria wszystkiego | 2014 |
[image-browser playlist="577814" suggest=""]Teoria wszystkiego w polskich kinach już od 23 maja.
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat