Dzwony wojny rozgrywa się w wojennych latach 1914-1918. Równolegle do wielkich wydarzeń historycznych toczą się losy dwóch chłopców, Thomasa i Michaela. Obu porywa ten sam entuzjazm i gorące pragnienie służenia swojej ojczyźnie. Ale bez względu na stronę, po której walczą, wojna nie będzie miała dla nich litości. Przez pięć kolejnych lat i okropności wojny bohaterowie dojrzeją, stracą przyjaciół i znajdą miłość. Premiera trzech ostatnich odcinków 11 listopada o 20.25. Z Tonym Jordanem, pomysłodawcą i scenarzystą serialu, rozmawiał Dawid Rydzek.

DAWID RYDZEK: Produkcji wojennych mieliśmy już na pęczki, zarówno w telewizji, jak i w kinie. Czym wyróżniają się Dzwony wojny?

TONY JORDAN: Na początku obejrzałem mnóstwo filmów wojennych. To, co mnie zaskoczyło to fakt, że pod jednym względem one wszystkie są takie same – zawsze chodzi o konflikt źli kontra dobrzy. Mój koncept zakładał, że czegoś takiego nie będzie. Tym złem miała być wojna, nie dzieci i dorośli walczący na froncie. Chodzi wyłącznie o dwóch głównych bohaterów, o ludzi, nie o narodowości czy racje.

Czyli chodziło o postawienie na większą uniwersalność?

Ból Niemki po stracie swojego 17-letniego syna na wojnie, jest taki sam jak ból Brytyjki w podobnej sytuacji. To, czy ktoś jest Polakiem, Austriakiem czy Amerykaninem, ma w mojej historii znaczenie marginalne. W pierwszym odcinku obserwujemy życie dwóch chłopaków. Biegają, śmieją się, walczą. Wydają się być absolutnie tacy sami, gdy nagle po 15 minutach wkładają mundury i okazuje się, że jeden jest Niemcem, drugi Brytyjczykiem. To jednak nieistotne, bo zdążyliśmy już ich jednakowo poznać i polubić. Ktoś może powiedzieć, że to zwykłe przesłanie antywojenne. Może tak jest. Ale taka jest też po prostu prawda.

To kolejna po Szpiegach w Warszawie koprodukcja BBC i TVP. Początkowo jednak w serialu nie było żadnych polskich wątków.

Pierwsze dwa szkice nie zawierały w ogóle wątku romantycznego, który znalazł się w wersji ostatecznej. Wiedzieliśmy, że coś takiego dopiszemy, zostawiliśmy po prostu na to miejsce. Kiedy podpisaliśmy umowy wydało się dobrym pomysłem stworzenie polskiej bohaterki. To jednak tylko jeden z wielu elementów, który się pojawił po zdecydowaniu się na współpracę z TVP. Dopisaliśmy w dialogach informacje o historii Polski czy dodaliśmy wątek dotyczący Marii Skłodowskiej-Curie. Niemniej nic nie było dorzucane na siłę, te zmiany wyniknęły niemalże same z siebie po odbyciu wielu rozmów przedstawicielami Telewizji Polskiej i zgłębieniu tematu historii Polski na własną rękę.

[video-browser playlist="630408" suggest=""]

Przyznałeś się do tego, że przed Dzwonami wojny nie wiedziałeś, że Maria Skłodowska-Curie była Polką. Coś jeszcze cię zaskoczyło?

Nie miałem pojęcia, że ona jest Polką, naprawdę. To jednak nie wszystko. Myślę, że jestem na poziomie przeciętnego Europejczyka jeśli chodzi o wiedzę na temat historii innych państw, a tymczasem nie wiedziałem, że był okres, kiedy państwo polskie nie istniało! Zdawałem sobie sprawę z tego, że była pod okupacją, ale żeby w ogóle zniknęło z mapy? Dla ciebie to pewnie to oczywistość, dla mnie to szok!

W drugim odcinku Joanna tłumacząc swoje polskie pochodzenie mówi, że pochodzi z Krakowa. Zdziwiony Thomas odpowiada: "Kraków? To przecież w Austrii." Mocne.

Właśnie o to chodziło. Mnie też jak się tego dowiedziałem opadła szczęka. I takie elementy – dzięki dodatkowemu researchowi  - dodałem w kolejnych wersjach scenariusza. Nikt mi tego nie kazał, po prostu pracuję w tej branży już dość długo i  wiem, co się sprawdza a co nie. Piszę o rzeczach, które mnie poruszają, które dają mi do myślenia. Nie ma tak, że ktoś podejdzie do mnie i powie: "Dopisz to, popraw to". Nie zrobię tego, bo wiem, że to nie zadziała. A zgłębienie historii Polski było dla mnie bardzo inspirujące.

Pomimo oryginalnego konceptu jakieś filmy też był inspirujące?

Trudno się odciąć od wszystkiego, więc wiele tytułów. W szczególności zaś wszystkie te, które pokazywały horror wojny. Choć minęło ponad 30 lat od premiery do dziś wielkie wrażenie robi na przykład "Gallipoli" Petera Weira. Trudno też z pamięci wyrzucić Szeregowca Ryana. Oglądając ten film widz staje się wręcz uczestnikiem przedstawianych wydarzeń. Niewiarygodne przeżycie. Największym źródłem informacji była dla mnie książka "I Wojna Światowa. Świadkowie. Zapomniane głosy", która zawiera zapis rozmów z ludźmi, którzy walczyli na frontach IWŚ jako nastolatkowie. To było zupełnie inne podejście  do tematu wojny. Nie chodziło wyłącznie o pokazanie okrucieństwa tego okresu, ale też wyjście poza to – przedstawienie go takim jakim był naprawdę, wyjście poza normę.

To znaczy?

Dowiedziałem się stamtąd, że walki były ciężkie, że czasem brakowało jedzenia. To oczywiste. Oprócz tego jednak część osób mówi o wojnie jako "najlepszym okresie swojego życia". Świadomi całej tej destrukcji ludzie podkreślają jednocześnie, że był to dla nich czas, kiedy zawierali największe przyjaźnie, przeżywali najbardziej szalone przygody. Jasne, wspólne biesiadowanie czy granie na fortepianie było raczej wyjątkiem, a nie normą. To tę ostatnią zwykle przedstawia się w filmach. Dzwony wojny właśnie poza tę normę wychodzą.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj