Agenci T.A.R.C.Z.Y.: sezon 3, odcinek 15 – recenzja
Nie trzymając nikogo w niepewności, bez tworzenia sztucznego napięcia, napiszę wprost: to jeden z najlepszych odcinków w historii Agentów T.A.R.C.Z.Y.
Nie trzymając nikogo w niepewności, bez tworzenia sztucznego napięcia, napiszę wprost: to jeden z najlepszych odcinków w historii Agentów T.A.R.C.Z.Y.
Już na wstępie dostajemy bardzo klimatyczną scenę początkową z Rudzikiem (lub - jak kto woli - Robinem), której nie powstydziłby się żaden postapokaliptyczny film, a dalej jest tylko lepiej. Odcinek wypełniony jest akcją po same brzegi, wątek główny zdecydowanie zbliża się do finałowej konfrontacji, w której osobiście chciałbym zobaczyć walkę Hive vs Lash. Ten drugi prawdopodobnie przemienił się na stałe, ale uważam, że szczepionka, którą dostał, nie okaże się całkiem bezużyteczna i zachowa on chociaż cząstkę dawnego siebie.
Głównym czynnikiem napędzającym fabułę tego odcinka jest Charlie, którego mocą jest ukazywanie przyszłości poprzez dotyk. Co za tym idzie, nasi bohaterowie próbują powstrzymać nieuniknione. Wypadło to wszystko bardzo dobrze, przede wszystkim wzbudzało ciekawość do samego końca. Czy im się uda, a może faktycznie nie da się tego zmienić, jak powiedział Fitz?
Na uwagę zasługuje również scena, którą widzieliśmy już na początku drugiej połowy sezonu. Rozgrywa się w kosmosie i jest naprawdę interesująca. Nie jest to jedna z tych scen, o których szybko zapomnimy, ponieważ wzbudza szczere zainteresowanie przyszłymi wydarzeniami. Co ciekawe, tym razem sekwencja ta nie była przeznaczona wyłącznie dla widzów. Jestem ciekaw, co Daisy zrobi z taką wiedzą.
Na plus wypada również aktorstwo (pomijam tutaj stałą obsadę, która jak zwykle radzi sobie świetnie) w wykonaniu aktorów drugoplanowych. Charlie i jego żona naprawdę potrafili wzbudzić emocje, choćby podczas przesłuchania. Jedyne, do czego się mogę przyczepić, to śmierć Charliego. Czy naprawdę został aż tak ranny, że musiał zginąć? A jeśli tak, to nie powinien umrzeć szybciej, bez zbędnych dialogów? Ktoś tego nie dopracował.
Twórcom należą się za to słowa uznania za mądre zarządzanie budżetem, który na pewno nie jest jakiś ogromny. Dzięki niepakowaniu na prawo i lewo efektów komputerowych możemy podziwiać takie perełki jak ten odcinek, na który ewidentnie oszczędzali pieniądze. Efekty stoją na bardzo wysokim poziomie i to nie tylko jak na standardy telewizji. Wystarczy wspomnieć atak Hydry czy walkę Daisy z Malickiem - to po prostu robi wrażenie.
Najbardziej ze wszystkiego zaskoczył mnie jednak poziom brutalności tego odcinka, na plus oczywiście. Nigdy nie spodziewałbym się w ogólnodostępnej stacji scen takich jak akcja Hive, zabójstwo wykonane przez Malicka czy nawet początkowa śmierć jednej z postaci (i to w kategorii wiekowej, jaką mają Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D.). Widać jednak Marvel potrafi działać cuda.
Takim właśnie cudem jest Spacetime, a ocena nie jest wyższa z racji tego, że ideały nie istnieją - poza tym zawsze może być jeszcze lepiej. Odcinek zostawił nas z bardzo ciekawymi pytaniami bez odpowiedzi. Co takiego w swojej wizji zobaczył Malick? Co planuje Hive? Co doprowadzi do sceny z przyszłości? Pozostaje czekać na ciąg dalszy i liczyć na podobny poziom.
zdjęcie główne: ABC / Kelsey McNeal
Poznaj recenzenta
Jakub MarmolDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat