Agentka Carter: sezon 2, odcinek 1 i 2 – recenzja
Data premiery w Polsce: 24 listopada 2024Stało się - jedna z najciekawszych produkcji serialowych Marvela, Agentka Carter, powraca z drugim sezonem. Już widać, że będzie to sezon ciekawszy niż pierwszy, który dopiero kreował swoją tożsamość, bawiąc się przeszłością i rozwijając postać ukochanej Kapitana Ameryki.
Stało się - jedna z najciekawszych produkcji serialowych Marvela, Agentka Carter, powraca z drugim sezonem. Już widać, że będzie to sezon ciekawszy niż pierwszy, który dopiero kreował swoją tożsamość, bawiąc się przeszłością i rozwijając postać ukochanej Kapitana Ameryki.
The Lady in the Lake tylko częściowo bawi się we wprowadzenie. Upłynął rok i to widać; przede wszystkim Peggy jest bardziej poważana. W krótkiej scence początkowej twórcy zawarli kwintesencję jej działań i metod. Mamy zarówno akcję, jak i humor - czyli to, za co serial Marvel's Agent Carter można kochać. Szybko z Nowego Jorku przenosimy się do Los Angeles i to tutaj będzie się najwięcej działo (co nie znaczy, że Nowy Jork odpuszczono totalnie). To, co może cieszyć, to dwa ciekawe wątki główne. Jeden, ten w Nowym Jorku, jest nieco polityczny, ale to ważne, bo jak dobrze wiemy, pozwoli w końcu przekształcić SSR w SHIELD. Drugi natomiast będzie się łączył z tym, co już znamy - od Agentów T.A.R.C.Z.Y. po być może (jak zapowiadali sami twórcy) Doktora Strange'a. Celowałbym także oczywiście w Inhumans i wydaje mi się, że to właściwy trop, co zresztą scenarzyści zdają się potwierdzać w drugim odcinku. W końcu nie oszukujmy się - jak powiedziała gruba szycha z FBI pod koniec odcinka: SSR to produkt wojenny, a wojna już się przecież skończyła. Stąd też wprowadzenie wątków nadprzyrodzonych, które zawsze cechowały działania SHIELD. Zadowoleni powinni być też wszyscy ci, którzy narzekali na słaby wątek główny w pierwszym sezonie. Z niezłego początku zrobiono zemstę jednego człowieka. Smutne to, ale prawdziwe. Choć w ostatecznym rozrachunku było nawet nieźle, to pewien niedosyt pozostawał. Tym razem nie ma sentymentów - jest zagadkowo, tajemniczo i (co najważniejsze) ciekawie.
Ależ się zmieniło przez ten rok. Peggy Carter jest prawdziwą legendą, którą podziwiają inni agenci. Nie do końca podoba się to Jackowi Thompsonowi, który po objęciu stanowiska szefa wolałby być na świeczniku. Ten dysonans jest tutaj zresztą kluczowy, z czego twórcy doskonale zdają sobie sprawę. Oto agentka Carter, podziwiana przez innych, wciąż w pewien sposób zmaga się z nietolerancją kobiet na ważnych stanowiskach. Na szczęście jest to dysonans czysto teoretyczny, bo scenarzyści jeszcze mocniej wprowadzają silne postacie kobiece. Powraca Dottie Underwood, jeszcze bardziej niebezpieczna i cyniczna, oraz pojawia się żona Jarvisa. Tak, powracają niemal wszystkie najważniejsze postacie - brakuje tylko Howarda Starka, ale jego nazwisko jest wciąż obecne i kwestią czasu pozostaje, aż i on pojawi się znów na ekranie. Każda zarówno ze starych, dobrze znanych postaci, jak i nowych zostaje odpowiednio zarysowana bądź też rozwinięta. Amy Jarvis to prawdziwa perełka - kobieta niezależna, sprytna i zupełnie inna od wyobrażeń.
Rok 1947 i Los Angeles pozwalają też wprowadzić nieco luźniejszy nastrój, co widać po kolorystyce i muzyce. Zbliżają się lata 50., czasy ze wszech miar kluczowe, i tę atmosferę stopniowego wyzwolenia powoli czuć. Wieje wiatr zmian - zdają się mówić twórcy scenografią i nastrojem. Atmosfera nadal jednak jest gęsta; kluczowe momenty dzieją się pod osłoną nocy. O sprawie za wiele napisać nie można, bo jest ona zaledwie wprowadzeniem. Choć wytłumaczenie znajdzie się pewnie szybko, każdy widz od razu dowie się, kto zabił, a twórcy zdają się tego nawet nie ukrywać, szybko nasuwając rozwiązanie, gra toczy się o znacznie wyższą stawkę. Końcowe dwie minuty to powrót znajomego motywu, ale chcąc rozwijać uniwersum, trzeba po takowe sięgnąć.
Cieszy też fakt, że Sousa poznał wreszcie kobietę. Choć jego, a także jej obecność jest jedynie motorem napędowym zmian, to jest to wątek ważny. O ile Sousa został dyrektorem biura w Los Angeles, to nadal jest po prostu dodatkiem, ale dzięki temu poznajemy doktora Wilkesa, którego postać dużo lepiej zostaje zarysowana w drugim odcinku. To o tyle istotne, że chemia pomiędzy Peggy a doktorem jest aż nadto widoczna i świetnie się sprawdza na ekranie. Pogłębia to wątek naukowy, ale i humorystyczny. Sama agentka Carter może wreszcie chwilę odetchnąć - pójść na drinka, potańczyć, zapomnieć o Sousie i Kapitanie Ameryce. Równie ważna jest postać kandydata na senatora i właściciela naukowej placówki. Także tutaj twórcy wprowadzili silną kobiecą postać w postaci żony. Cliffhanger drugiego odcinka pozwala wierzyć, że będzie to bohaterka kluczowa.
Drugi odcinek Agentki Caster jest zresztą rozwinięciem pierwszego, rzuca widza w wir akcji, nie pomijając humoru (znowuż cudowna Amy, żona Jarvisa). Po seansie można się utwierdzić jeszcze bardziej w przekonaniu, że twórcy wyciągnęli wnioski z pierwszego sezonu i tym razem przygotowują dużo bardziej wciągającą historię oraz dobrze nakreślone postacie, których wcześniej nieco brakowało.
Marvel's Agent Carter wróciła i choć jest to serial dla uniwersum niezwykle ważny, bo pokazuje powstanie kluczowej agencji, to wciąż pozostaje dziełem nieco z boku. Podobnie jak w Strażnikach Galaktyki można się tutaj pobawić formą, schematami, fabułą - w końcu do narodzin Iron Mana i całej reszty Avengerów pozostał sporo czasu. To cieszy najbardziej. Zamiast wielowątkowej fabuły rozpisanej na wiele sezonów mamy zamkniętą historię w formie limitowanej. Jest lekko, przyjemnie, z humorem i dreszczykiem emocji. Można chcieć czegoś więcej?
Poznaj recenzenta
Mateusz DykierKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1974, kończy 50 lat