Już od pierwszych minut premierowego odcinka czuć, że twórcom bardziej zależy na tym, żeby rozśmieszyć widza, zamiast go nastraszyć. To, co w pierwszych sezonach było siłą serialu, teraz odgrywa drugoplanową rolę. AHS nie oddaje już hołdu estetyce grozy, a bawi się nią, pokazując poszczególne motywy w krzywym zwierciadle. Co więcej, bierze na warsztat stylistykę lat 80. i czyni z niej domenę opowieści. To właśnie klimat tamtych czasów jest tutaj pierwszoplanowym bohaterem. Od ówczesnej mody, poprzez kulturę i sztukę, aż po zjawiska społeczne. Nawet oprawa audiowizualna i warstwa techniczna odcinka stylizowane są na kiepskie obrazy VHS sprzed 40 lat. Dostaliśmy jak na razie tylko jeden epizod, a już możemy czuć się nasyceni podobnymi motywami. Aż strach pomyśleć, co będzie dalej. Pytanie tylko, czy to właściwa droga dla American Horror Story. O ile w poprzednich sezonach AHS zachowywał pozory, to teraz nie ma wątpliwości, jakie zamiary mają Ryan Murphy 1 i pozostali. 1984 to samoświadomy twór, który krzyczy głośno: nie traktujcie tego, co widzicie, zbyt poważnie. Twórcy „jadą z koksem”, nie zważając na scenariusz, który ewidentnie gdzieś się im zapodział. Nie da się ukryć, że ekipa dobrze się bawiła podczas realizacji serialu. Z pewnością liczono, że widzowie będą mieli podobny ubaw. Nie dajmy się jednak zwieźć tej pozornie chaotycznej estetyce. 1984 jest w ten sposób wystylizowany. Chodzi o to, żeby nie tylko treść, ale i forma przywodziła na myśl okres historyczny, który jest nostalgiczny dla wielu fanów popkultury. Stąd amatorskie ujęcia, rozdygotany montaż czy przerysowana gra aktorska. Jeśli chodzi o treść mamy tu do czynienia z parodią klasycznego slashera. W premierowym odcinku Piątek 13-go spotyka się z Halloween, ale na dalszym etapie historii możemy spodziewać się kolejnych odniesień do produkcji typu Teksańska masakra piłą mechaniczną czy Wzgórza mają oczy. Co można powiedzieć o fabule? Historia grupki młodych mieszczuchów, którzy mają zostać opiekunami na obozie letnim, jest jedynie pretekstem do zabawy konwencją. Każdy z bohaterów to chodzący stereotyp. Każdą z postaci spotkaliśmy już gdzieś w popkulturze. Biegiem wydarzeń rządzi absurd, a niektóre wątki są tak jawnie kuriozalne, że aż dziw bierze, iż ktoś postanowił wprowadzić je do mainstreamowego serialu w XXI wieku. Musimy to jednak wszystko tolerować, bo przecież jest to kicz zamierzony i celowa groteska. Jeśli tego nie kupimy z całym dobrodziejstwem inwentarza, to po prostu nie znamy się na popkulturze i nie zauważamy mrugnięć okiem, prawda? Niestety, jest to dużo bardziej skomplikowane. Przyjęta konwencja jest tak krzykliwa, że nie każdy będzie w stanie ją zaakceptować, nie mówiąc już o czerpaniu przyjemności z seansu. Poza tym historia, nawet jeśli celowo absurdalna, powinna mieć ręce i nogi. Tutaj niczego takiego nie ma. Twórcy skorzystali z wypracowanych standardów. Wynikiem tego opowieść jest przewidywalna i zupełnie nie wciąga. Jak czerpać przyjemność z seansu, kiedy wiemy, kto wyskoczy zza winkla lub co wydarzy się w następnej scenie? Być może część widzów znajdzie przyjemność w odnajdywaniu tropów, ale intryga w omawianym odcinku jest tak grubymi nićmi szyta, że te popkulturowe szarady wydają się oczywiste niczym zadania domowe w podręczniku do edukacji wczesnoszkolnej. Fabuła nowego AHS  jest po prostu areną dla cyrkowych zabaw z estetyką lat osiemdziesiątych. Niestety, słaby scenariusz sprawia, że to, co oglądamy, staje się sztuką dla sztuki, która nie każdemu może przypaść do gustu.
fot. Kurt Iswarienko/FX
+3 więcej
Tak jak już wspomniałem, serial przestał straszyć. Niestety, z rozśmieszaniem również jest średnio na jeża. Pewne motywy zostają właściwie sparodiowane, inne trafiają w próżnie. Większość rzeczy widzieliśmy już w podobnej konwencji wcześniej, dlatego nie wywołują one zamierzonego efektu. Kolejnym problemem jest obsada. W antologii AHS pojawia się kilkoro nowych aktorów. Tym razem nie spotykamy Sary Paulson, Evana Petersa czy Kathy Bates. Zamiast nich w serialu debiutuje grupka młodych aktorów, którzy jak na razie nie imponują osobowością. Na pierwszym planie znajdują się oczywiście Cody Fern i Emma Roberts. W AHS widzieliśmy już Billie Lourd i Leslie Grossman, ale oprócz efektownej stylizacji, nie prezentują one niczego ciekawego. Podobnie sytuacja wygląda z pozostałymi aktorami i ich postaciami. Obsada zdecydowanie cierpi na deficyt charyzmy. AHS: 1984 wpisuje się w obecną w popkulturze tendencję podejmowania tematyki wywołującej nostalgię u widza. Modę tę rozpoczął Stranger Things i do tej pory wielu mniej lub bardziej skutecznie korzystało z tego trendu. AHS: 1984 robi to w sposób otwarty, niezawoalowany i nieco cyniczny. Gubi po drodze to, co w opowieściach fabularnych najważniejsze. Czy da się przedstawić ciekawą historię, korzystając jedynie ze zużytych szablonów? Nieskrępowana zabawa konwencją jest jak najbardziej wskazana, ale dajcie nam coś więcej, niż historie, które można streścić w jednym zdaniu. AHS: 1984 to nie pierwsza produkcja, która zabiera się za satyryczną dekonstrukcję slasherów. Premierowy epizod nie wyróżnił się niczym specjalnym na tle podobnych filmów i seriali.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj